Panna Nikt, która stała się Madonną. Lonneke Sloetjes i jej walka

WP SportoweFakty / Justyna Serafin
WP SportoweFakty / Justyna Serafin

Rok temu była jedną z wielu, dziś podbija siatkarskie parkiety i będzie podstawową bronią kadry Holandii w Rio de Janeiro. Co stoi za tak nagłym sportowym rozwojem Lonneke Sloetjes?

Lonneke Sloetjes, 26-latka o urodzie kobiet z obrazów Vermeera, pochodzi z Varsseveld, w którym urodził się słynny piłkarski trener Guus Hiddink, a także kolarz Robert Gesink (drugie miejsce w Tour de Pologne 2007), który w sześciotysięcznej miejscowości jest prawdziwą gwiazdą. Jego przykład potwierdza zwyczajowe podejście do życia stąpających mocno po ziemi ludzi z regionu Achterhoek: wystarczy trochę talentu i dużo harówki, by dojść do czegoś wielkiego. Lonneke nie brakowało zapału do pracy, talent był oczywisty, bo bez niego trudno byłoby o angaż we włoskim Yamamay Busto Arsizio. Ale zawsze czegoś jej brakowało do przebicia się do grona tych naprawdę najlepszych. Aż do spotkania z Giovannim Guidettim.

Relacja między Sloetjes a człowiekiem, który uczynił z niej gwiazdę, była - mówiąc bardzo delikatnie - trudna. Zaczęło się od rewanżowego spotkania półfinału Pucharu Challenge w tureckiej Bursie. Giovanni Guidetti pojechał tam zobaczyć w akcji grający w SC Schweriner Holenderkę, by ocenić jej przydatność dla przejmowanej przez niego kadry Oranje. Lonneke wiedziała o tym i świadomość, że przyszły selekcjoner będzie oceniał jej grę, dość mocno ją sparaliżowała. Sam występ nie był szczególnie zły (14 punktów, skuteczność rzędu 42 procent), ale Schweriner przegrał z Bursa BBSK po złotym secie i odpadł z walki o Challenge Cup. - Kiedy podałam Giovanniemu rękę, wiedziałam, że nie pozostawiłam po sobie dobrego wrażenia - mówiła Sloetjes i faktycznie, podczas zgrupowania reprezentacji w Papendal Włoch sprawiał wrażenie, jakby wręcz pogardzał swoją atakującą.

Guidetti jest nazywany przez holenderskie siatkarki "trenerem ekstremalnym" i nie chodzi tylko o długie, wyczerpujące treningi. Jeśli coś mu się nie podoba, daje temu wyraz od razu, głośno i bez pardonu. Każda z powołanych przez niego zawodniczek co najmniej raz płakała z powodu jego złośliwości w zaciszu swojego pokoju, Sloetjes ocierała łzy wraz z potem za każdym razem, gdy trener nazywał ją Perra Madonna, wytykał przy wszystkich jej rzekome zadzieranie nosa i bycie diwą, że nie daje z siebie wszystkiego.

Ona nie miała sił ani chęci wyjaśniać mu, że nie może dojść do pełni formy po ciągnącym się za nią od 2013 roku urazie barku, poza tym jako typowa introwertyczka wolała zacisnąć zęby niż odpyskować trenerowi. Po jednym z takich trudnych treningów po prostu przyszła do Guidettiego i cała zapłakana stwierdziła: jeśli trener chce, wyjadę ze zgrupowania, nie mogę tak dłużej. Szkoleniowiec podszedł, przytulił swoją Madonnę i wyjaśnił: - Robię to specjalnie, żeby wyciągnąć z ciebie jak najwięcej. Każdy przechodzi takie chwile, ale potem robi postęp. Nie przejmuj się i nawet nie waż się nigdzie jechać.

ZOBACZ WIDEO Paweł Zatorski: Trzeba podejść do igrzysk jak do każdego innego turnieju

Rozmowa miała miejsce tydzień przed mistrzostwami Europy, na których Holandia zdobyła srebro, a Sloetjes zadziwiła cały kontynent swoimi wyczynami. Atakująca powiedziała w rozmowie z magazynem Helden, że rok przed turniejem sama siebie uważała za Pannę Nikt w holenderskiej siatkówce, a tuż po nim stała się niemal boginią. Ale do tego by nie doszło, gdyby nie nowy selekcjoner.

- Mam wrażenie, że zanim poznałam Guidettiego, nie miałam pojęcia, co robiłam na boisku. Nie było żadnej myśli kryjącej się za moimi zagraniami, a teraz wiem, po co jestem i co mam robić podczas meczu. Wszystko dzięki Giovanniemu, on chyba wie o siatkówce wszystko - mówiła. Co nie zmienia faktu, że kiedy menadżer zadzwonił do niej z wiadomością, że trener kadry chce mieć ją u siebie w VakifBanku Stambuł, zapytała od razu, czy sobie głupio żartuje. Nie żartował; Sloetjes trafiła do siatkarskiego Realu Madryt i grała tak dobrze, że mistrzyni olimpijska Sheilla Castro na stałe wylądowała w kwadracie rezerwowych. A jeszcze pół roku wcześniej Holenderka godziła się z myślą, że jest skazana na poziom Bundesligi i walkę z wiecznie kontuzjowanym barkiem.
[nextpage]26-latka podkreśla w każdej rozmowie, jak wiele zawdzięcza swojej sportowej idolce, czyli Manon Flier-Nummerdor. Podczas pierwszego wspólnego zgrupowania umieszczono obie atakujące w jednym pokoju, a Sloetjes przeżywała to bardziej niż audiencję u króla Wilhelma Aleksandra i ważyła każde słowo w rozmowach z pomnikową gwiazdą holenderskiej siatkówki. Szybko okazało się, że pomnik nie jest taki straszny i odległy, a Flier chętnie dzieli się radami i potrafi doskonale rozładować napięcie podczas treningów jednym celnym spostrzeżeniem. Bez jej wsparcia Sloetjes nigdy nie weszłaby na wyższy poziom gry: Guidetti kazał jej przypatrywać się starszej koleżance i obserwować, jak rozwiązuje problemowe sytuacje na parkiecie.

Uczennica szybko przerosła mistrzynię, w jednym z wywiadów Flier-Nummerdor, wtedy oczekująca pierwszego dziecka, mówiła, że za swoich najlepszych czasów nie potrafiła osiągnąć takich procentów skuteczności jak Sloetjes. Być może to przesada, ale właśnie to ta pokoleniowa zmiana jest najwyraźniejszym symbolem ewolucji kadry Oranje. Nikt nie odmawiał Holenderkom umiejętności, ale brakowało im bodźców do rozwoju, choćby jednego mniejszego sukcesu, by zapomnieć o ciężarze owocnej przeszłości. Od początku kadencji Guidettiego mają ich aż nadto, a dwa pierwsze triumfy w drugiej dywizji World Grand Prix i w czempionacie Europy jeszcze przyspieszyły proces kształtowania się mistrzyń.

USA, Serbia, Chiny, Włochy, Portoryko - trudno wyobrazić sobie trudniejszą grupę turnieju olimpijskiego. Siatkarki z Holandii nie zwolniły tempa w ostatnich miesiącach, w końcu zdobyły brąz World Grand Prix, a w turnieju finałowym w Bangkoku po wielu nieudanych próbach pokonały Rosjanki (co miało szczególnie znaczenie dla ich włoskiego selekcjonera, okazuje się, że to była dla niego dopiero druga wygrana ze Sborną w karierze). Ale igrzyska to inny ładunek emocji, zupełnie inna presja i klimat imprezy; trudno oczekiwać, żeby reprezentacja wracająca na tak ważną imprezę po 20 latach przerwy poradziła sobie ze wszystkimi zagrożeniami czyhającymi na zespoły nieobyte z olimpijską atmosferą. Bohaterka tego tekstu ma wszelkie predyspozycje do tego, by nie dać się stłumić ogromowi całej imprezy. Opanowywania emocji i walki o swoje dobro uczyła się od matki Gerdien.

- U mamy zdiagnozowano dwanaście lat temu stwardnienie rozsiane. Teraz nie może ruszyć się z wózka i ma problem z każda czynnością. Ale stara się robić jak najwięcej rzeczy sama, kiedy rozmawiamy co poniedziałek na Skypie, nie widzę jej ogromnego wysiłku wkładanego choćby w proste poruszenie głowy. To trudne widzieć, jak z każdym rokiem gaśnie i traci możliwość poruszania kolejnymi częściami ciała, ale jej walka i determinacja mnie umacniają. Kiedy miałam kontuzjowany bark, myślałam sobie: przecież mogło być dużo gorzej - opowiadała szczerze Sloetjes w rozmowie z Helden. Gerdien wraz z mężem Bertem regularnie odwiedzali córkę w Turcji i byli na każdym meczu kadry Holandii podczas mistrzostw Europy. Zamierzają polecieć do Rio i tam kibicować Lonneke, ale wszystko zależy od stanu zdrowia matki. Niezależnie od tego podczas zmagań w Brazylii obie panie Sloetjes będą, jak zawsze, walczyły o kolejny dzień nadziei.

Michał Kaczmarczyk 

Źródło artykułu: