Dawid Litwin: Muszynianka jest już o krok, od awansu do ścisłej siatkarskiej elity. Przed sezonem chyba nie spodziewano się, aż tak dobrego występu? Czy można powiedzieć, że teraz apetyt rośnie w miarę jedzenia?
Bogdan Serwiński: Myślę, że to nie kwestia tego przysłowiowego apetytu. Powiem może w ten sposób: potraktowaliśmy Ligę Mistrzyń bardzo poważnie, co kosztowała nas wiele wysiłku. Rozegraliśmy całą serię bardzo trudnych meczów, bo nasza droga do miejsca w którym się aktualnie znajdujemy wcale nie była prosta. Dlatego też w tej chwili, nasz cel może być już tylko jeden. Mój zespół jest bardzo zdeterminowany, aby awansować do Final Four. Mogę więc powiedzieć, że my nic nie musimy, ale bardzo chcemy, dlatego z optymizmem patrzę w przyszłość.
Jak pan ocenia szanse Fakro Muszynianki w starciu z Eczacibasi Stambuł?
- Cóż, przeciwnik jest niezwykle wymagający, jednak po analizie jego gry wynikło jedno proste spostrzeżenie: spokojnie możemy podjąć walkę i ograć Turczynki. Nie oznacza to oczywiście, że zadanie jest proste do wykonania. Nawet jeśli jutro coś nam sportowo nie wyjdzie, to pojedziemy do Stambułu po to, żeby walczyć o awans do ostatniego seta i ostatniego punktu. Mamy już doświadczenia z trudnej sytuacji w pucharach - zaczęliśmy fatalnie z Metalem Galati, żeby kilka dni później, skazani na całkowitą porażkę, ograć zespół Bergamo.
Macie już doświadczenia w grze z ekipami z Turcji. Myśli pan, że to pomoże w czwartkowym meczu?
- Przede wszystkim należy pamiętać, że drużyna z którą graliśmy - VakifBank, jest trenowana przez Włocha. Również Włoch prowadzi zespół Eczacibasi, czyli dominuje tutaj ta szkoła włoska. To jest siatkówka oparta na skutecznej prostocie, my gramy troszkę inaczej. Moje osobiste zdanie jest takie, że gramy zdecydowanie bardziej kombinacyjnie, przyjemniej dla oka. Na pewno to doświadczenie z dwumeczu z VakifBankiem zaprocentuje w grze przeciw naszemu czwartkowemu przeciwnikowi.
Nie było żadnych sygnałów o kłopotach zdrowotnych w pana zespole. Czy do meczu z Eczacibasi przystąpicie więc w najsilniejszym składzie?
- Faktycznie, wszystko jest w porządku. Na szczęście ogromne obciążenie meczami, w lutym i teraz w marcu, nie skutkowało jakimiś urazami. Jedyne na co można narzekać to drobne przeciążenia, jednak jest to normalne w zawodowym sporcie i zawodniczki zdążyły się już do tego przyzwyczaić.
Troszeczkę ostatnio podróżowaliście: Cannes, Muszyna, Białystok. Czy to się odbiło na dyspozycji zawodniczek?
- Na pewno, takie wycieczki bardzo się odbijają i są odczuwalne. Co innego jeśli co tydzień ma się takie gry, wtedy można wejść w pewien mikrocykl: od soboty do soboty, albo od niedzieli do niedzieli. W naszym przypadku jest to jednak bardzo trudne. Nawet trener Jerzy Matlak wielokrotnie mówił, że jego drużyna - Farmutil Piła, jest wycieńczona takim rytmem meczów. My sobie z tym jak na razie radzimy skutecznie, więc zespół nie wykazuje jakiejś zniżki formy z powodu większej ilości gier.
Po powrocie z rewanżowego meczu w Stambule od razu wybieracie się do Olsztyna, na finał Pucharu Polski. To jeszcze zwiększy natężenie ważnych meczów.
- To będzie dla nas wielki problem. Muszę powiedzieć, że taki a nie inny termin finałowego turnieju musi być spowodowany tym, że nikt z organizatorów nie spodziewał się, że którykolwiek polski zespół będzie grał w tej fazie europejskich pucharów. Dla nas to jest rzeczywiście bardzo kłopotliwe. Plan jest taki, że powrót ze Stambułu organizujemy do Warszawy, a stamtąd od razu jedziemy do Olsztyna. Jak zwykle, w losowaniu nie trafiliśmy na rywala łatwiejszego, tylko na Farmutil Piła. Jednak mogę tu przypomnieć wypowiedź jednej z moich zawodniczek, Sylwii Pyci, która stwierdziła: "łapiemy na razie trzy sroczki za ogon". Taka jest filozofia mojego zespołu - dopóki są siły i szanse, walczymy na wszystkich frontach.
Wróćmy na chwilę do ligi. Nie żałuje pan trochę, że nie przegraliście tego tie-breaka z Centrostalem? Wtedy droga do finału mogła być łatwiejsza.
- Powiem szczerze, że to już któreś z kolei pytanie o mecz w Bydgoszczy. Wielu trenerów twierdzi, że takie kalkulowanie to element taktyki. Ja sobie takiej taktyki jednak w ogóle nie wyobrażam. Przede wszystkim może się to w konsekwencji nie opłacić. Można tutaj przytoczyć przykład polskiej reprezentacji przed Olimpiadą w Atenach. Właśnie przez kalkulacje i chęć gry z Turczynkami, w Atenach nas nie było. Po drugie, wystawiłem w Bydgoszczy kilka zawodniczek, które normalnie nie wychodzą w pierwszym składzie i aż palą się do gry. I co teraz? Mam podejść na przykład do Asi Kaczor i powiedzieć jej, żeby specjalnie atakowała w aut albo psuła zagrywkę? Ja sobie takiej sytuacji nie wyobrażam.
Taka kalkulacja mogła mieć miejsce nawet w ostatniej kolejce. Sami mogliście wybrać, z kim będziecie grać w pierwszej rundzie play off. W grę wchodził AZS Białystok, Gwardia Wrocław i Gedania Żukowo.
- Dokładnie, ale również w tym przypadku nie kalkulowaliśmy, tylko wyszliśmy na parkiet żeby wygrać i skończyło się 3:0 dla nas. Los sprawił, że gramy z Gedanią. Na pewno ze względów logistycznych to nie jest korzystna sytuacja. Znacznie bliżej i wygodniej byłoby jechać do Wrocławia, albo nawet do Białegostoku.
Czyli przeciwnik nie stanowi w tym przypadku problemu, a chodzi raczej o sprawy komunikacji i logistyki?
- Tak. Już wiele razy mówiłem, że dla mnie nie jest ważne z kim będziemy grać, szczególnie teraz, kiedy wszystkie mecze są bardzo ważne. Na szczęście, liga stanęła na wysokości zadania i zmieniliśmy układ meczów. Bardzo trudno było się porozumieć z Gedanią, odwrotnie niż z Białymstokiem, z którym już wcześniej ustaliliśmy ewentualne zmiany w przypadku, gdybyśmy trafili na siebie w pierwszej rundzie.
Na czym polegały problemy w rozmowach z Gedanią?
- Przy ustalaniu zmian braliśmy również pod uwagę transmisje telewizyjne, więc w efekcie gramy jeden mecz u siebie, a kolejne dwa w Gdańsku (zamiast dwóch u siebie i dwóch w Gdańsku - przyp. red.). Dzisiaj trochę to pokutuje, bo czytałem już dziwne artykuły o tym, jak to się Muszynianka przestraszyła Gedanii. Ja oczywiście szanuję tego przeciwnika i doceniam pracę jaką te dziewczyny wykonały, ale gdyby to strach decydował o naszej prośbie, to nie decydowalibyśmy się na zmianę układu meczów na wariant mniej korzystny dla nas. Zawsze jednak można odwrócić kota ogonem.
Na koniec pytanie zbiorcze: Puchar Polski, Mistrzostwo Polski, Liga Mistrzyń - co ważniejsze?
- Wielokrotnie powtarzałem, że nasze przedsezonowe założenia dotyczyły przede wszystkim rozgrywek europejskich. Liga Mistrzyń bardzo na interesowała i mimo niekorzystnego losowania pierwszej rundy, nadal podtrzymywaliśmy to zdanie. Myślę, że na razie dość poważnie zaistnieliśmy, bo jest to najlepszy wynik kobiecej siatkówki klubowej od 9 lat. W każdym razie, priorytetem nadal pozostaje Liga Mistrzyń, co nie zmienia faktu, że te wspomniane "trzy sroczki" chcielibyśmy złapać za ogon.