Wojciech Jurkiewicz: Cieszę się z każdej chwili, w której jestem na boisku

WP SportoweFakty / Wojciech Jurkiewicz
WP SportoweFakty / Wojciech Jurkiewicz

W 8. kolejce PlusLigi Łuczniczka Bydgoszcz uległa ZAKSIE 1:3. W dwóch ostatnich setach bydgoszczanie podjęli twardą walkę z mistrzami Polski. Na poprawę jakości gry Łuczniczki miało wpływ pojawienie się na boisku kapitana - Wojciecha Jurkiewicza.

WP Sportowe Fakty: Pojedynku w Kędzierzynie-Koźlu na pewno nie możemy nazwać jednostronnym. Powalczyliście.

Wojciech Jurkiewicz: Przyjechaliśmy do Kędzierzyna-Koźla z nadzieją na utrzymanie dobrej gry, którą prezentowaliśmy już w poprzednim tygodniu. Z MKS-em Będzin zagraliśmy naprawdę dobre zawody i chcieliśmy pokazać, że to nie jest przypadek i nasza forma wciąż rośnie. Meczem przeciwko ZAKSIE to udowodniliśmy. Nie zdobyliśmy co prawda chociażby jednego punktu, a byłby on bardzo cenny. Zadowalajmy się po kolei małymi kroczkami. Cieszy to, że w dwóch setach nawiązaliśmy walkę z ZAKSĄ i zmusiliśmy ich do tego, żeby już w kolejnych setach włączali wyższy bieg. Na pewno wracamy z podniesioną głową, bo powalczyliśmy. Na to było nas widocznie stać w ogólnym rozrachunku, ale czasu się nie cofnie. Z nadzieją na przyszłość wracamy do Bydgoszczy.

Pańskie pojawienie się na boisku zdecydowanie zmieniło oblicze gry waszej drużyny. Jest pan wzorowym przykładem kapitana, który mobilizuje do walki. Aż nie chce się wierzyć, że w tym roku skończył pan trzydzieści dziewięć lat!

- Niestety wyszukiwarka internetowa nie kłamie, chociaż bardzo chciałbym żeby tak było. Staram się, jak mogę. W tym sezonie mam mniej okazji do pomocy na boisku, z tego względu, że akurat na pozycji środkowego nie mamy problemów. Dwaj koledzy: Janek Nowakowski i Mateusz Sacharewicz bardzo dobrze sobie radzą. W trakcie meczu z ZAKSĄ trener zdecydował się na zmianę, a ja z tego skorzystałem. Cieszę się z każdej chwili, w której jestem na boisku. Staram się jeszcze jakoś pomóc. Tego dnia potrzebny był dodatkowy bodziec i nie chodzi konkretnie o moją osobę. Na początku meczu nie było mnie na boisku, ale równie dobrze graliśmy. Nie wiązałbym więc postawy drużyny z moją osobą, a z naszymi przebłyskami dobrej gry. Nawet w meczu z takim przeciwnikiem potrafiliśmy pokazać to, że coś się u nas zazębia i jest nadzieja na przyszłość.

ZOBACZ WIDEO Łukasz Teodorczyk: Brakowało trochę zgrania (źródło: TVP SA)

{"id":"","title":""}

Od 2009 roku reprezentuje pan barwy klubu z Bydgoszczy. Niewielu graczy może się pochwalić takim stażem w jednej drużynie.

- Ósmy sezon spędzam w Bydgoszczy i jest to jednocześnie mój rekord gry w jednym klubie. Raczej do samego końca mojej kariery przycumuję już przy Brdzie swoją siatkarską łódkę i w Bydgoszczy zapewne zakończę moją przygodę z siatkówką. W Łuczniczce czuję się bardzo dobrze, były lepsze i gorsze sezony, ale zawsze mieliśmy bardzo dobrą atmosferę i to na każdym kroku będę podkreślał. Bez względu na to, jak układały się nasze losy - tutaj zawsze było sympatycznie. Bardzo dobrze wspominam ten czas i w dalszym ciągu go przeżywam.

Nie sposób nie zapytać o pańskiego brata - Mariusza, który jest utytułowanym szczypiornistą, reprezentantem Polski. Fascynujące są losy sportowych rodzin. Rozumiem, że wzajemnie sobie kibicujecie?

- Śledzę jego poczynania, zwłaszcza teraz, kiedy wreszcie wrócił do Polski, bo przez dziesięć lat grał w Hiszpanii. Nie zawsze mamy czas na bezpośredni kontakt, ale przynajmniej czasami mogę oglądać w telewizji jego poczynania. Na pewno zarówno ja, jak i on zerkamy na swoje mecze, w miarę możliwości. Aczkolwiek nie jest tak, że po każdym pojedynku dzwonimy do siebie, analizujemy, bo to jednak są dwie różne dyscypliny. Poza tym obaj jesteśmy takimi ludźmi, że nie analizujemy swojej gry, ale kibicujemy sobie zawsze. Szczególnie poczynania polskiej reprezentacji mobilizują całą naszą rodzinę.

Od najmłodszych lat obaj byliście ukierunkowani na dwie odrębne dyscypliny?

- To się zmieniło. Mariusz od samego początku jest wzorowym przykładem, który podążał ścieżką kariery w piłce ręcznej od najmłodszych lat. Ja natomiast także zaczynałem od "szczypiorniaka", bo pochodzimy z Lubina i u nas grało się albo w piłkę nożną, albo w piłkę ręczną. Siatkówka ostatnimi czasy dopiero zaistniała. Z końcem podstawówki moja przygoda z piłką ręczną się zakończyła. Wówczas miałem przerwę w uprawianiu sportu. Siatkówką zainteresowałem się bardzo późno, bo dopiero na drugim roku studiów, zupełnie przez przypadek i tak mi się spodobało, że do czterdziestki "bawię się" nią w dalszym ciągu. Coś, co wydarzyło się przez zupełny przypadek - totalnie zrewolucjonizowało moje życie i do tej pory ta przygoda trwa, i bardzo się z niej cieszę.

Wiele klubów sportowych bierze w listopadzie udział w akcji "Movember". Czy w waszej drużynie również ktoś zapuszcza wąsy?

- Klubowego nakazu nie mieliśmy. Każdy z zawodników indywidualnie ma różne predyspozycje do zapuszczania zarostu. Niektórzy potrzebowaliby kilku lat lub co najmniej kilku miesięcy na to, żeby zaznaczyć swój udział w tej akcji. Ale wszyscy dobrze wiemy na czym to polega i mamy tego świadomość, że na pewno należy się badać.

Kolejny pojedynek gracie z mocnym rywalem Asseco Resovią Rzeszów. Z tą samą Resovią, która właśnie przegrała z GKS-em Katowice. Macie realną szansę na sukces w następnej kolejce.

- Mam taką nadzieję. Ta liga pokazuje, że każdy może wygrać z każdym. My w poprzedniej kolejce graliśmy z Będzinem, który pokonał rewelacyjnie grający Jastrzębski Węgiel, a nam w dość łatwy sposób udało się pokonać MKS. To jest chyba kwestia podejścia do meczu i oczywiście dobrej formy. Jeśli utrzymamy stałą tendencję to udowodnimy w następnym meczu naszą wartość. Na pewno będziemy walczyć równie mocno, jak mocno będziemy grali. U siebie gra się trochę łatwiej i mam nadzieję, że w lepszych nastrojach. Nasza gra przeciwko ZAKSIE wyglądała optymistycznie i z nadzieją przystępujemy do następnego meczu z Asseco Resovią.

Rozmawiała Anna Kardas

Komentarze (0)