Zbigniew Bartman: Niektórzy bardzo pragną zostać siatkarskimi celebrytami

W drugiej części wywiadu Zbigniew Bartman odnosi się między innymi do krytycznych opinii wobec swojej osoby. 29-latek wymienia także klub, do którego czuje specjalny sentyment oraz opowiada o relacjach z Danielem Plińskim.

Mateusz Lampart
Mateusz Lampart
Materiały prasowe / galatasaray.org

WP SportoweFakty: W "Kadziu Project" powiedział pan, że współpracuje z prywatnym trenerem od przygotowania fizycznego, Włodzimierzem Michalskim. To nadal aktualne?

Zbigniew Bartman: Jak najbardziej. To był zresztą jeden z warunków podpisania kontraktu z Galatasarayem. W klubie nie mieli żadnych sprzeciwów, a nawet się z tego cieszyli. Przygotowania w klubie ruszyły 8 sierpnia, a ja zacząłem treningi z początkiem lipca, żeby lepiej się przygotować po dwumiesięcznej przerwie w okresie wakacyjnym. Mieliśmy swój prywatny program, aby zrobić jakościowy krok do przodu, jeżeli chodzi o motorykę. Chcieliśmy też zmniejszyć ryzyko kontuzji. Nie ukrywajmy, że jeśli jest się lepiej przygotowanym fizycznie do rozgrywek, to łatwiej znosi się trudy całego sezonu.

Sztanga w siłowni chodzi tak jak kiedyś?

- Sztanga chodzi zdecydowanie lepiej. Nie tylko, jeśli chodzi o technikę, ale także o ciężar. Jest zdecydowanie lepiej.

Łatwiej przestawić się z przyjęcia na atak czy odwrotnie?

- Przestawienie się z przyjęcia na atak wiąże się tylko z jednym elementem - atakiem z drugiej linii z prawego skrzydła. No OK, są jeszcze niuanse w postaci bloku czy pomocy w bloku do przesuniętej krótkiej. Główny element, który tworzy atakującego, to jest atak. Jeżeli atakujący nie atakuje, to nie ma prawa bytu na boisku. Przechodząc z ataku na przyjęcie jest zdecydowanie łatwiej, bo grając na przyjęciu też atakuje się z prawego skrzydła, jeżeli gra się przy wystawiaczu. Będąc na przyjęciu regularnie atakowałem z prawego skrzydła. Jeśli chodzi o atak z drugiej linii, to trzeba poćwiczyć sam atak, ułożyć rękę i ustawić najście. Co do przyjęcia, jest to większy problem. Jeśli gra się na ataku i wraca się na przyjęcie, to wraca sam element przyjęcia, ale także dochodzi zupełnie inna asekuracja własnego ataku oraz ustawienie w obronie. Na przyjęciu jest zdecydowanie więcej odpowiedzialności, jeśli chodzi o działania dla zespołu. Atakujący jest trochę bardziej takim samolubem. On ma atakować, brać ciężar gry na swoje barki i nie przejmować się innymi zadaniami. Jak jeszcze atakujący gra w obronie i jeszcze coś zaasekuruje po własnym ataku, to już wszyscy są szczęśliwi. Kiedy tego nie robi, to nikt nie ma mu tego za złe. Najważniejsze dla niego jest, żeby dobrze atakował i blokował. On ma być osobą, która napędza zespół ofensywnie. Jeżeli nie przyjmuje się piłki przez rok, a trzeba znów zacząć to robić, to trudniej jest wyrobić czucie w przyjęciu niż tylko przestawić się na drugie skrzydło, jeśli chodzi o atak. Z wiekiem zwróciłem większą uwagę na przyjęcie. To nie jest przypadek, bo ja cały czas je ćwiczę. To, że gram w Galatasarayu na ataku, nie znaczy, że nie trenuję przyjęcia. Robię to, bo gdyby znów zdarzyło mi się grać na przyjęciu, to nie chcę tracić czasu i energii, żeby znów wracać od początku. Chcę być pewien, że czucie na dyszlu mam cały czas przygotowane.

ZOBACZ WIDEO Asysta Zielińskiego pomogła Napoli. Zobacz skrót meczu z US Palermo [ZDJĘCIA ELEVEN]

Jest pan zawodnikiem uniwersalnym czy wiąże pan przyszłość tylko z jedną pozycją?

- Swoją przyszłość wiążę bardziej z przyjęciem, ale w tym sezonie wyszło tak, że występuje na ataku. Złożyło się na to wiele czynników. Cieszę się, że trenerzy mobilizują mnie do tego, żeby ćwiczyć przyjęcie. To nie jest tylko mój wymysł. W przyszłości bardzo mi to pomoże. Jesteśmy w trudnej sytuacji jako zespół. Mamy trzech przyjmujących, którzy grają, a jeden z nich jest kontuzjowany. Halil Yucel przed Pucharem Turcji naderwał łydkę i jeszcze przynajmniej przez dwa tygodnie nie będzie nadawał się do grania. Zostaliśmy z dwoma przyjmującymi. W razie czego cały czas trenuję przyjęcie, bo gdyby coś stało się kolejnemu przyjmującemu, to musi być jakaś możliwość zmiany. Nie możemy zostać z jednym zawodnikiem na tej pozycji.

Jest pan rozpoznawalny na tureckich ulicach?

- Nie. Jako siatkarz w ogóle nie. Mamy całą szafę klubowych strojów do chodzenia. Jeśli ludzie zauważą logo klubu, to pytają się tylko: "koszykówka czy siatkówka?". Mówię: "siatkówka". "Aa, no to super, bo ja jestem kibicem". Albo: "Galatasaray? Aa, bo Fenerbahce lepsze i im kibicuję". Tego typu sytuacje się zdarzają.

Miał pan okazję wybrać się na mecz piłki nożnej lub koszykówki?

- Jeszcze nie. Czekam, aż na stadionach zrobi się trochę cieplej. Jak ruszyła liga nie chodziłem, bo byłem skoncentrowany tylko na tym, aby jak najlepiej rozpocząć sezon. Mamy strasznie ciężki terminarz. Zaczęliśmy z Halkbankiem i Maliye Piyango, czyli z mistrzem i zespołem, który w tym sezonie gra bardzo dobrze. Potem kolejno: IBB - wicemistrz, Ziraat - aktualny lider, Arkas Izmir - uczestnik Ligi Mistrzów, Fenerbahce - święta wojna, Besiktas - mecz za sześć punktów. Nasze pierwsze siedem spotkań było takich, że gdybyśmy nie zdobyli w nich punktów, to nikt by nie płakał. Wszystkie ekipy są mocniejsze od nas. Co gorsza, teraz gramy więcej meczów na wyjeździe. Lekko nie będzie. Dodajmy do tego Puchar Challenge i przedsezonowy Puchar Bałkanów, w którym musieliśmy udać się do Bośni.

Nazwiedza się pan więcej świata niż przez całą karierę.

- Nie no, bez przesady, ale ten sezon jest wyjątkowo ciężki, jeśli chodzi o podróże. Trafił nam się straszny niefart, jeśli chodzi o losowanie Pucharu Challenge. Wycieczki mamy straszne.

Jak w rankingu lig na świecie usytuowałby pan ligę turecką?

- Wysoko. Zawsze, kiedy się mnie pytają o porównanie lig, to odpowiadam w ten sam sposób - to nie jest skok wzwyż. Nie jest tak, że ten, kto skoczy 2,40 jest lepszy od tego, który skoczy 2,39. Siatkówka na tym poziomie jest sportem niewymiernym. Ciężko jest porównać zespoły. Ja jestem zszokowany tym, jak grają tureckie drużyny w Lidze Mistrzów. Wszystkim idzie bardzo źle. Tylko Arkas Izmir coś wygrywa. Poza tym mają same porażki, co mnie bardzo dziwi. Jeśli chodzi o ligę turecką, to jest ona bardzo wyrównana. Widać to po wynikach. Czołowe zespoły często przegrywają ze słabszymi. Bardzo ciężki teren jest w Tokacie, gdzie praktycznie wszystkie zespoły z czołówki tracą punkty. Jest wielu znanych obcokrajowców, jak choćby Ivan Miljković, Felipe Fonteles, Mauricio Borges, Antonin Rouzier, Nicolas Marechal, Michael Sanchez czy Dick Kooy. Jest też dużo graczy, których osobiście nie znałem, a prezentują dobrą siatkówkę. W Maliye Piyango jest Antti Siltala, który kiedyś grał w Bydgoszczy i Oliver Venno, który rozgrywa najlepszy sezon w karierze i jest najlepiej punktującym ligi. Gra fenomenalnie. Nigdy w życiu nie widziałem go w akcji i nie wiedziałem, że on może tak dobrze grać w siatkówkę. Plus dla niego, ujma dla mnie. Liga jest ciekawa. Przed rozpoczęciem każdej kolejki nie można niczego wytypować.

A jaka jest Turcja pod względem płacowym?

- To zależy od klubu. Różnie to bywa.

U pana pieniądze są na czas?

- Sytuacja na ten moment jest ciężka. Nic więcej nie mogę powiedzieć. Trzeba pamiętać o tym, że Fenerbahce, Galatasaray i Besiktas to kluby wielosekcyjne. One nie mają rozdzielności. Wszyscy jesteśmy w jednym worku, z piłkarzami, koszykarzami, siatkarkami i koszykarkami. Siatkówka jest któraś w szeregu, ze sportów zespołowych trzecia. W Galatasarayu jest kilkanaście wszystkich sportów. Wszystkich pracowników klubu jest w sumie około tysiąca. Trzeba się liczyć z tym, że te pieniądze nie zawsze będą na dziesiątego czy piętnastego, bo są poślizgi. Tak samo jest w Fenerbahce i Besiktasie. Są to gigantyczne instytucje, których budżety są liczone w setkach milionów dolarów.

W swojej karierze kilka razy musiał się pan prosić o kasę.

- Z jednego polskiego klubu, w którym ostatnio grałem, do dzisiaj się proszę o pieniądze. Jakoś nie mogę się doprosić.

Na którą pozycję powinien postawić Zbigniew Bartman?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×