Po rozegraniu 24 kolejek, Indykpol AZS Olsztyn zajmuje 5. miejsce w tabeli PlusLigi, mając na koncie 52 punkty. Do zajmującej 2. pozycję Asseco Resovii Rzeszów traci jednak zaledwie 3 "oczka". Dlatego też jego kibice coraz śmielej wierzą, że zespół jest w stanie nawiązać do tłustych lat 2003-2008, kiedy to olsztynianie rok w rok zdobywali srebrny bądź brązowy medal mistrzostw Polski.
Architektem obecnych sukcesów jest 51-letni Włoch Andrea Gardini, pracujący w Olsztynie od 2014 roku. Powołując się na informacje włoskiego dziennikarza Gian Luci Pasiniego, jego zatrudnieniem od kolejnego sezonu jest zainteresowana ZAKSA Kędzierzyn-Koźle, broniąca tytułu mistrza Polski.
WP SportoweFakty: W obecnym sezonie Indykpol AZS zmienił się z drużyny chimerycznej w regularną, potrafiącą odnieść 11 zwycięstw z rzędu. Gdzie tkwił klucz do takiej przemiany?
Andrea Gardini: W poprzednim roku również udanie wystartowaliśmy w PlusLidze, ale potem kontuzji doznał nasz najważniejszy zawodnik, atakujący Bram Van Den Dries. Nie mieliśmy możliwości go zastąpić, dlatego od świąt Bożego Narodzenia przeżywaliśmy wiele trudnych chwil. Przed obecnym sezonem mocno przemeblowaliśmy skład i właściwie całkowicie omijają nas problemy zdrowotne. Wszyscy są gotowi do gry, co stanowi dużą różnicę.
Czyli kadrowa rewolucja nie była pokłosiem niewłaściwego podejścia mentalnego, które w poprzednim sezonie często pan wytykał swoim podopiecznym?
- Nie, wszystko rozeszło się o kwestie finansowo-marketingowe. Mamy ograniczony budżet, więc musimy mocno kombinować, by znaleźć korzystne okazje na rynku transferowym. Nie możemy sobie pozwolić na sprowadzanie gwiazd, próbujemy wypożyczać zawodników z mocniejszych klubów. Kwestie mentalne nie miały w tym wypadku nic do rzeczy.
ZOBACZ WIDEO Ferdinando De Giorgi: Najważniejsze będą mistrzostwa Europy
Jednym z pozyskanych przez was latem zawodników był 38-letni środkowy Daniel Pliński. Obok bycia kluczowym graczem, pełni on w klubie również rolę nauczyciela?
- Daniel to wspaniały sportowiec i wielki profesjonalista. Mimo swojego wieku, ciągle jest w dobrej formie. Rzeczywiście bardzo mocno pomaga zespołowi. Podpowiada młodszym siatkarzom, jak ustawiać się na boisku i jak rozwiązywać trudne sytuacje. W Kędzierzynie-Koźlu po raz pierwszy w sezonie nie pojawił się na boisku, ponieważ zmagał się z problemem mięśniowym. Po części pełnił jednak tam rolę trenera, ponieważ na bieżąco udzielał naszym środkowym wskazówek odnośnie ustawiania bloku. Z niejednego siatkarskiego pieca chleb jadł, potrafi rozmawiać o siatkówce, więc grzechem byłoby z takiej możliwości nie skorzystać. Stanowi przykład dla wszystkich zawodników.
Pod pańskimi skrzydłami znajduje się również 19-letni Jakub Kochanowski. Do PlusLigi wprowadzał go pan bardzo ostrożnie, ale z meczu na mecz otrzymuje on coraz więcej okazji do gry.
- Jako uczeń SMS-u Spała zdążył już przed przyjściem do nas poznać smak dużych wydarzeń, jako reprezentant Polski kadetów i juniorów, ale rywalizacja w PlusLidze także nie należy do łatwych. Wiedzieliśmy jednak, że dysponuje ogromnymi możliwościami. Pokazywał je z dnia na dzień podczas treningów, dzięki czemu wywalczył sobie miejsce na boisku. Przed nim wspaniała przyszłość, nie tylko w lidze, ale i w reprezentacji. Na pozycji środkowego mogę jednak pozwalać sobie na swobodne rotacje, ponieważ spory postęp zrobił również od ubiegłego sezonu Miłosz Zniszczoł.
Olsztyn jest znany jako korzystne miejsce dla odbudowy zawodników, co w sezonie 2013/2014 potwierdził choćby przykład Rafała Buszka. Z obecnego składu w jego ślady podążają Aleksander Śliwka i Wojciech Włodarczyk.
- Zaufałem obu, ponieważ dostrzegłem u nich wielkie umiejętności. Znałem ich od dłuższego czasu, dlatego też pragnąłem ich pozyskać i spróbować podnieść poziom ich gry. Wojtek może nie jest już najmłodszym siatkarzem (26 lat - przyp. red.), ale nie jest też stary i ciągle ma duży margines na poprawę.
Prawdziwym odkryciem sezonu jest natomiast Czech Jan Hadrava, którego z występów we francuskiej Ligue A kojarzyło niewielu polskich fanów. To prawda, że pan wypatrzył go jeszcze w czasach, gdy reprezentował on barwy Dukli Liberec?
- Taka moja praca. Jak już wspominałem, mamy ograniczony budżet, więc muszę poszukiwać w różnych ligach siatkarzy mających pole do poprawy. Ale przed podjęciem decyzji muszę również ocenić, czy dany zawodnik jest gotowy, by poradzić sobie w PlusLidze. Ufam swoim wyborom, a wyniki pokazują, że albo miałem szczęście, albo wykonuję dobrą pracę. Ocenę pozostawiam innym.
Po tak udanych występach w hali, Hadrava chyba już nie myśli o powrocie do siatkówki plażowej?
- Mam nadzieję, że nie, bo moim zdaniem to strata czasu. Ma doskonałe warunki ku temu, by nadal rozwijać się i błyszczeć w hali.
Od meczu z ZAKSĄ pański zespół rozpoczął maraton spotkań z zespołami z czołowej "ósemki". Jedynym waszym rywalem spoza niej będzie do końca fazy zasadniczej Espadon Szczecin.
- Czekają nas same trudne mecze, pełne walki "punkt za punkt" i zaciętych końcówek. Musimy zdecydowanie poprawić grę w decydujących fragmentach, ponieważ przeciwko ZAKSIE popełniliśmy w najważniejszych momentach dużo błędów. Od czasu do czasu mamy jeszcze problem z utrzymaniem wysokiego poziomu na pełnym dystansie, ale będziemy konsekwentnie pracować nad poprawą tego aspektu.
W związku z waszymi ostatnimi wynikami, nagle wzrosły oczekiwania wobec Indykpolu AZS. Pan będzie starał się teraz jak najczęściej ściągać presję z barków swoich podopiecznych?
- Dokładnie tak zamierzam robić. Seria 11 kolejnych zwycięstw była dla naszego klubu czymś szczególnym, ale przez nią ludzie zaczęli myśleć, że prezentujemy niewiarygodny poziom. Ciśnienia medialnego całkowicie nie wyeliminuję, mogę je tylko minimalizować. Pragnę, by zawodnicy koncentrowali się w stu procentach na wykonywaniu właściwej pracy podczas treningów, a nie rozmyślali o możliwości zakończenia sezonu regularnego na 2. miejscu.
A możemy sobie już powiedzieć "do zobaczenia wkrótce w Kędzierzynie-Koźlu"?
- Oj, rynek jest miejscem szalonym, pełnym zawirowań, więc nie mogę przewidzieć, co przyniesie przyszłość.
Rozmawiał Wiktor Gumiński