GKS - PGE Skra: goście wygrali mecz, gospodarze zdobyli rząd dusz!

WP SportoweFakty / Paweł Piotrowski
WP SportoweFakty / Paweł Piotrowski

Katowicki GKS postawił się PGE Skrze Bełchatów, będącej zdecydowanie wyżej w tabeli, i stworzył wraz z nią niesamowite widowisko w hali na Szopienicach. Minimalnie lepsi okazali się goście.

Sytuacja bełchatowian była jasna: z dorobkiem 53 punktów nie mieli prawa stracić jakichkolwiek "oczek" w Hali Szopienice, by nie dać się dogonić i przegonić rywalom z Jastrzębskiego Węgla i Indykpolu AZS-u Olsztyn. - Kluby z czołówki są obecnie pod presją i nie mogą sobie pozwalać na wpadki. My z kolei gramy dla siebie, bez dużej presji i walczymy o każdą piłkę - mówił przed meczem Karol Butryn, którego zespół obecnie plasuje się na dziewiątej pozycji w tabeli.

Zaczęło się niekonwencjonalnie, czyli od obrony Nicolasa Uriarte w iście piłkarskim stylu, kolejne wymiany odbywały się w bardziej tradycyjny sposób. Bartosz Kurek i Karol Butryn nieraz zmagali się z szerokim i wysoki blokiem rywala, ale często wychodzili z tej walki zwycięsko (4:5). Siłę rywala na własne twarzy odczuł Serhiy Kapelus, i to dwukrotnie, ale to nie ostudzało zapału miejscowych, którzy po potrójnym bloku i asie Ukraińca mieli trzy punkty przewagi. Trybuny, zapełnione za sprawą utytułowanych gości, coraz częściej oklaskiwały GieKSę i jej szalone obrony (15:11).

Potrzeba było precyzji niezawodnego w tym fragmencie spotkania Nikołaja Penczewa, by goście wyrównali wynik i zaczęli przejmować inicjatywę. Ostatecznie katowiczanie nie wytrzymali tempa końcówki, set zakończył się trzema z rzędu punktami bułgarskiego przyjmującego Skry i błędem Marco Falaschiego. Śląska ekipa nie dała za wygraną w kolejnej partii i podjęła warunki stawiane przez przyjezdnych, odpowiadając blokiem na blok i punktem za punkt, zaś po asie Karola Butryna prowadziła już 13:11. Do tego PGE Skra nie była tego dnia, mówiąc delikatnie, bezbłędna w zagrywce i nawet dojście na remis 16:16 nie pomogło jej w wejściu na swój poziom gry.

Najpierw dwa bloki i pewne uderzenia Tomasza Kalembki, potem as Butryna, zerwane uderzenie Penczewa i wyrównanie stanu meczu przyszło szybciej, niż ktokolwiek przypuszczał (25:21). Tempo gry nie obniżyło się po dziesięciu minutach przerwy, a obie drużyny wciąż próbował nadrobić luki w skuteczności na skrzydłach za pomocą swoich środkowych. Dotyczyło to zwłaszcza Mariusza Wlazłego, coraz częściej przepraszającego swoich kolegów za zmarnowane okazje, na jego szczęście Srećko Lisinac był niemal bezbłędny (9:9). Ale to nie Serb był gwiazdą tej części seta, tylko arcyskuteczny Rafał Sobański. Skra nabrała drugi oddech po blokach na Kapelusie i nieporozumieniu Falaschiego z Sobańskim (16:18) i już nie pozwoliła Ślązakom na dalsze dokazywanie na parkiecie. W przełamaniu gospodarzy ważną rolę odegrały asy Jurija Gladyra i Wlazłego oraz nieustępliwość atakującego gości z Bełchatowa.

ZOBACZ WIDEO Ferdinando De Giorgi: Najważniejsze będą mistrzostwa Europy

Zagrywka przyjezdnych odegrała ważną rolę także na starcie partii numer 4, rozpoczętej od szybkiego prowadzenia PGE Skry 6:3. Do tego czerwoną kartkę za dyskusje z arbitrem otrzymał Piotr Gruszka, który aż kipiał od emocji po niektórych werdyktach pary sędziowskiej. Małe awantury przy linii bocznej pobudziły gospodarzy, ale nie na tyle, by przeciwstawić się ofensywnemu naporowi niegdysiejszego mistrza Polski i swobodnie posyłającego piłki Uriartego. W tym pomogły dopiero punkty Sobańskiego w bloku i zagrywce (13:13), za to kilka chwil potem dwukrotnie ofiarą bloku Skry padł Kapelus.

Po bloku Butryna na 17:17 wiadomo było, że w Szopienicach będzie jeszcze co oglądać. Nie brakowało celnych siatkarskich ripost ze jednej i drugiej strony, podnoszących jakość i tak świetnego spotkania. Było gorąco po akcji Sobańskiego z drugiej linii (22:20), ale dopiero pojedynczy blok Kapelusa na Wlazły sprawił, że hala GieKSy niemal oszalała z radości. Do pełni szczęścia brakowało wygranego tie-breaka i po serii rozpędzonego Ukraińca (5:3) GKS miał podstawy do optymizmu.

Goście nie oszczędzali się w sile ataku i starali się korzystać z najmniejszych błędów rywala, przez co trener Gruszka musiał interweniować przerwą na żądanie przy stanie 9:9. Na parkiecie trwała prawdziwa wojna, w której próbowano każdego sposobu na zmęczenie przeciwnika z wideoweryfikacją włącznie. Skra potrafiła błysnąć dzięki pewnej ręce Karola Kłosa, by chwilę potem Kurek dotknął siatki... Ale reprezentant Polski uderzył zagrywką, kiedy trzeba było i zakończył widowisko na korzyść swojej ekipy.

PlusLiga, 25. kolejka:

GKS Katowice - PGE Skra Bełchatów 2:3 (22:25, 25:21, 20:25, 25:23, 13:15)

GKS: Krulicki, Butryn, Falaschi, Kapelus, Kalembka, Sobański, Stańczak (libero) oraz Pietraszko, Błoński, Van Walle, Mariański (libero), Stelmach.

PGE Skra: Lisinac, Kurek, Kłos, Wlazły, Penczew, Uriarte, Milczarek (libero) oraz Piechocki (libero), Gladyr, Janusz.

MVP: Karol Kłos (PGE Skra).
[event_poll=71377]

Komentarze (7)
avatar
dujszebajew
5.03.2017
Zgłoś do moderacji
4
0
Odpowiedz
przy całym szacunku dla Katowic bo Gruszka robi tam fajną robotę, ale skoro dwie nasze eksportowe drużyny grają z nimi jak równy z równym to trzeba powiedzieć że przejscie którychkolwiek Włochó Czytaj całość
avatar
benedykt 16
5.03.2017
Zgłoś do moderacji
0
1
Odpowiedz
Gruszka wracaj do Częstochowy . 
avatar
Stronghold
4.03.2017
Zgłoś do moderacji
3
0
Odpowiedz
avatar
Stronghold
4.03.2017
Zgłoś do moderacji
2
0
Odpowiedz
Mecz życia Sobańskiego, to widowisko mógłby reżyserować mistrz Hitchcock!!