26-letnia gdańszczanka latem ubiegłego roku podpisała kontrakt z zespołem Hisamitsu Springs i została pierwszą Polką w lidze japońskiej. W pierwszym roku gry w drużynie z Kobe zdobyła Puchar Imperatora i wicemistrzostwo kraju. Była też drugą najlepszą blokującą ligi i drugą zawodniczką pod względem skuteczności ataku. W rozmowie z WP SportoweFakty Maja Tokarska opowiada o tym, czego w ostatnich miesiącach dowiedziała się o Japonii, tamtejszej siatkówce, zwyczajach, kulturze i o sobie samej.
Grzegorz Wojnarowski, WP SportoweFakty: Jako pierwsza Polka zagrała pani w kobiecej lidze siatkówki w Japonii. Przeciera pani szlak w kraju o całkowicie odmiennym podejściu do życia, zupełnie innych zwyczajach i kulturze. Dużo było na tym szlaku niespodzianek?
Maja Tokarska, siatkarka reprezentacji Polski i japońskiego klubu Hisamitsu Springs: Wiedziałam, że to będzie zupełnie inny świat i był. Myślę, że to jedyny taki kraj na świecie, można powiedzieć, że w porównaniu do innych oderwany od rzeczywistości. Codziennie rano wychodząc z domu zastanawiałam się, co tym razem mnie spotka. A spotykały mnie przeróżne sytuacje i zachowania ludzi. Kiedy wracałam do domu podsumowywałam dzień i nie raz otwierałam buzię ze zdziwienia - na przykład, że jest tajfun, albo że na telefon przychodzi ostrzeżenie o trzęsieniu ziemi. Na początku prowadziłam dziennik, w którym zapisywałam te rzeczy, a poza nimi także różne japońskie słowa, jednak w pewnym momencie zrobiło się ich za dużo. Niestety, któregoś razu zostawiłam dziennik w shinkansenie i przepadł.
Ale pewnie wiele z tych zdarzeń, które panią dziwiły, dobrze pani zapamiętała?
Na początku najbardziej uderzały mnie tajfuny. Całą noc strasznie wiało i naprawdę bardzo się bałam. Jak otwierałam okno albo drzwi, to aż od nich odrzucało. Rano czekałam w domu na wiadomość, czy jest zagrożenie i trening będzie odwołany, czy zagrożenie już minęło i można bezpiecznie wyjść z domu i to było trudne przeżycie. Tak jak świadomość, że w każdej chwili może być trzęsienie ziemi. Moi rodzice byli w Japonii tylko dwa tygodnie i ostatniego dnia przed wylotem odczuli trzęsienie ziemi w Tokio. Mnie one omijały, od innych osób dowiadywałam się że zdarzały się akurat wtedy, gdy byłam poza miastem. Miałam szczęście. Powiedziano mi, że trzęsienia ziemi często są w nocy i dlatego nie spałam spokojnie, często budziłam się w środku nocy i czekałam na nie. Czasem już nie wiedziałam, czy robię to naprawdę, czy śnię.
Zaskoczyło mnie też to, ile jest tam nietypowych kawiarni i restauracji. Kawiarnia, w której otaczają cię koty, lokal, w którym możesz usiąść przy stole ze swoim psem. Kawiarnia z muminkami - jeśli czujesz się samotny, rozmawiasz sobie z takim muminkiem. Restauracja wystylizowana na szpital psychiatryczny, inna, gdzie kelnerami są małpki. Są też miejsca, gdzie w towarzystwie małp można wziąć gorącą kąpiel. Po pewnym czasie doszłam do wniosku, że Japonia to kraj, w którym nic nie może zdziwić, bo jest tam wszystko, co można sobie wymyślić.
ZOBACZ WIDEO: Młoda Polka zachwyciła 50 milionów internautów. "Kiedy latam, czuję się jak ptak"
Dobrze poznała pani japońską kulturę?
Na początku starałam się dużo czytać o tamtejszych zwyczajach. Wiedziałam, że Japończycy są mili i uprzejmi, ale też że bardzo łatwo ich urazić. Wystarczy jeden ukłon, jedno dziękuję za mało i, choć otwarcie ci tego nie pokazują, odsuwają się od ciebie. W drużynie sportowej ważne jest tam, żeby nie zachowywać się jak gwiazda, nie wywyższać się i myśleć o drużynie. Moja koleżanka z drużyny Miyu Nagaoka, według mnie gwiazda światowego formatu, jest niesamowicie skromna. Przez pewien czas musiałam się wdrażać i przyzwyczajać do takich rzeczy, jak zamiatanie hali po treningu czy kłanianie się trenerowi, co jest tam codziennością.
Słowa trenera są dla zawodnika święte?
Ogólnie, słowa przełożonego są święte. Ktoś powiedział, że w Japonii jeden kopie dół, drugi go zasypuje, ale skoro przełożony wydał polecenie, to tak ma być. Z decyzjami osób, które są wyżej w hierarchii, nie ma dyskusji. Tak przeczytałam w książce, jednak koleżanki z drużyny kazały mi ją jak najszybciej spalić, nawet zrobiły mi specjalne zdjęcie z tym związane, ciągle chodzą za mną i powtarzają "burn the book" ("spal książkę" - przyp. WP SportoweFakty). Powiedziały mi że chcą pokazać mi inną, mniej oficjalną stronę Japonii i rzeczywiście im dłużej się znamy i im bardziej łamiemy lody, tym więcej widzę stereotypów które nie do końca są prawdziwe.
Zdarzyło się pani ukłonić komuś o jeden raz za mało?
Obcokrajowcom więcej się wybacza, ale na pewno miałam dużo wpadek. Na przykład związanych z jedzeniem pałeczkami, których nie wolno odkładać byle jak, trzeba to robić w ściśle określony sposób. Zdarzyło mi się też na przykład wbić pałeczki w jakiś owoc, z którym nie mogłam sobie poradzić, a to jest niemile widziane. Inna sprawa - zdejmowanie butów. Jak gdzieś jest położony dywan i ich nie zdejmiesz to już jest trochę kłopot. A gdybyśmy rozmawiali tak jak teraz, trochę podniesionym głosem, Japończycy myśleliby, że się awanturujemy. Na boisku też trzeba mówić bardzo spokojnie, i nie można kłócić się z sędzią nawet jeżeli jest się pewnym, że popełnił błąd. Nikt tam z arbitrami nie dyskutuje.
Od tego, kiedy trzeba zmieniać buty i na jakie, jesteś pani chyba ekspertką?
Jest tak, że na halę idzie się normalnie w butach, które potem zostawia się w specjalnej szafce, bo jest wykładzina. W toalecie czekają z kolei klapki w różnych rozmiarach. Już na halę każdy ma przygotowane swoje obuwie i w nim chodzi. Na początku to był duży szok, potem przywykłam.
Prosto od kosmetyczki czy manikiurzystyki na trening też nie mogła pani przyjść.
Jest zakaz makijażu, malowania paznokci, farbowania włosów. Sportsmenki muszą być w Japonii naturalne.
Zaprzyjaźniła się pani z którąś z koleżanek z zespołu?
Trudno jest użyć słowa przyjaźń. Interakcje są tam spłycone, bo wszystko jest trzymane w tajemnicy, oficjalne, jest też bariera językowa. Oczywiście, wszyscy się uśmiechają, są mili i pomocni. Znam rodziców moich koleżanek, wiem, która ma brata, siostrę, kota. Nie wiem natomiast, kto co czuje, bo o uczuciach się nie rozmawia. Trudno jest bliżej kogoś poznać, bo wydaje się, że oni tymi ciągłymi uśmiechami zagłuszają emocje. Staramy się jednak, coraz bardziej, przekonałam się że jeśli włoży się trochę wysiłku pod wszystkimi maskami można znaleźć wartościowe osoby o ciekawych zainteresowaniach, staram się z każdym dniem zbliżać do moich koleżanek i odchodzić od stereotypów.
Nikt nie zaprosił do domu?
Zapraszali. Nawet zrobili mi urodzinowe przyjęcie-niespodziankę. Z tortem, balonami, specjalnym filmem. Może przyjaźń to za duże słowo, ale mam tam kilka osób, które bardzo mi pomagają. Jak teraz wyjechałam, to już dostaję wiadomości, ze są kwitnące wiśnie i jedziemy na piknik. Niektóre koleżanki z drużyny chcą nawet przyjechać do Polski, starają się powtarzać niektóre słowa. Na pewno są przyjacielskie i bardzo pomocne za to jestem im bardzo wdzięczna.
Na kolejnej stronie przeczytasz, czym Maja Tokarska rozbawiała swoje koleżanki z Japonii i jak zazwyczaj zachowują się one w drodze na kolejne spotkania.
[nextpage]
Katarzyna Skowrońska mówiła, że kiedy grała w Chinach, jej koleżanki z drużyny miały raczej niewyszukane poczucie humoru. A jak jest w Japonii?
Na pewno to poczucie humoru jest inne. Śmieją się z zupełnie innych rzeczy. Ktoś poślizgnie się na skórce od banana trzydzieści razy, a oni trzydzieści razy się z tego śmieją. Ze mnie miały ubaw wiele razy. Przykład - po meczu każą nam płukać gardło takim specjalnym płynem. One robią to już od lat, więc wlewają ten płyn i bulgoczą. Ja na początku nie potrafiłam. Koleżanki strasznie się z tego śmiały i cały czas mnie nagrywały. Z tej sytuacji śmieją się zresztą do teraz. Bawiło je też, jak między swoje słowa wtrącałam cmoknięcia, które starały się naśladować. Co ciekawe, im się wydawało, że to agresywne i jak tak robiłam pytały się, czy jestem zła.
To według nich chyba wszystko jest agresywne?
Trochę tak. A jak raz pociągnęłam za siatkę, patrzyły się jak na jakąś nienormalną (śmiech). Teraz już się przyzwyczaiły do moich zachowań i się z tego razem śmiejemy. Ale cały czas zastanawiam się, co jeszcze było dla nich zabawne. Na przykład jak trochę podwinęły mi się spodenki - już śmiech. Albo jak założyłam takie skarpetki, trochę nie do pary - na jednej z nich było jedno logo, na drugiej dwa. Dla nich to był ubaw na cały dzień. Bardzo je śmieszą takie małe rzeczy.
Mężczyźni mają w Japonii łatwiej?
Mają. Męskie zespoły nie trenują tak bardzo, jak my. Skaczemy o ósmej, dziewiątej rano, mamy trening dwie godziny przed meczem, co w siatkówce europejskiej jest nie do pomyślenia. Jest też duże obciążenie psychiczne, bo wszyscy bardzo emocjonalnie podchodzą do swojej pracy. I mężczyźni, i kobiety. Praca jest tam moim zdaniem większą wartością, niż rodzina. Nigdy nie mają wolnego, wręcz zatracają się w pracy. Myślą tylko o niej.
Moje koleżanki z drużyny też są swoją pracą bardzo pochłonięte. Jak jedziemy w autokarze na mecz i ja oglądam sobie jakiś film, jest to źle widziane. Moje koleżanki w tym czasie oglądają na tabletach siatkówkę - treningi, kolejnego przeciwnika. Oni czują się winni, kiedy odpoczywają. Teraz ja dostałam wolne, a dziewczyny trenują i muszę powiedzieć, że trochę mi z tym źle. Po powrocie do Polski na początku nie mogłam się odnaleźć, bo były dni bez siatkówki.
Michał Kubiak mówił, że jego japońscy koledzy z drużyny przez część dnia przygotowują się do tego, żeby w przyszłości pracować w firmie sponsorującej klub. W pani ekipie jest tak samo?
Tak, te siatkarki, które chcą, mogą to robić. Tyle że raczej wtedy, kiedy nie ma meczów, bo nasz klub ma siedzibę w Kobe, a fabryka Hisamitsu - to firma z branży farmaceutycznej - jest na południu kraju, w Sadze. Jak nie trenują, a chcą potem pracować w korporacji, jeżdżą tam się uczyć.
Kapitan naszej męskiej reprezentacji po sezonie gry dla Panasonic Panthers stwierdził, że dla niego życie w Azji to bomba. Pani też może tak powiedzieć?
Na pewno nie żałuję decyzji o wyjeździe do Japonii, choć były bardzo ciężkie momenty. Ale na pewno to przygoda życia. Dużo łatwiej być tam z rodziną, jak Michał, ja byłam zupełnie sama. Było mi trudno, kiedy o ósmej rano przychodziłam na halę, cały dzień spędzałam w pracy, wracałam do domu o dwudziestej i nikt tam na mnie nie czekał. W święta pomogła mi wizyta rodziców, którzy zaplanowali swój przyjazd na ten czas, bo przewidzieli, że akurat wtedy będę miała kryzys. Potem w styczniu przyszły przegrane mecze, jakieś kontuzje, problemy zdrowotne. Po przegranym finale też było ciężko. Dużo wygrałyśmy, wydarzyło się dużo dobrego, ale przez to nie zapomniałam, że nie zawsze było kolorowo.
Spędzacie w klubowej hali tyle czasu, że każda z zawodniczek ma w niej swój własny pokój. Klubowy obiekt był dla pani drugim domem?
Raczej pierwszym.
A ten właściwy? Na ogromny apartament raczej nie mogła pani liczyć.
Mieszkania są bardzo małe i drogie. Ja jednak nie narzekam, doceniam, że zakwaterowano mnie blisko hali i mogłam chodzić do niej pieszo. Gdyby było dalej, musiałabym pewnie zrobić prawo jazdy na ruch lewostronny. Moje lokum jest małe, muszę się schylać pod framugami, pod prysznicem też się trochę męczę i wyginam. Papierowe ściany, maty tatami na podłodze. Całość nie jest przystosowana dla osoby mojego wzrostu. Ale tak tam po prostu wyglądają mieszkania. Mi wystarcza.
A sławny japoński transport? Metro, shinkanseny?
Na początku to była czarna magia. Na stacji metra w Tokio na początku zupełnie nie mogłam się odnaleźć, ale z czasem się udało. A jak tam się odnajdziesz, to już wszędzie sobie poradzisz. Są ludzie "upychacze", którzy wpychają ludzi do wagonów, żeby wszyscy się zmieścili. Są specjalne wagony dla kobiet, żeby przepracowani mężczyźni im się nie naprzykrzali.
Przemoc, agresja, problemy emocjonalne, są tam jakby utajone. To temat tabu. Jak ktoś sobie nie radzi z presją, ma kłopoty osobiste, często tłumi to w sobie. A presja jest ogromna. Widzę, jak moje koleżanki przeżywają, kiedy czują, że kogoś zawiodły. W Japonii każdy zna swoje miejsce w szeregu i uważa, że ma jakąś misję. Kiedy jej nie spełnia, czuje się niepotrzebny.
Na kolejnej stronie dowiesz się, jakie prezenty dostała Maja Tokarska od japońskich fanów swojego zespołu, dlaczego nie udało się jej zdobyć mistrzostwa kraju i z czym przede wszystkim Japończykom kojarzy się Polska.
[nextpage]
Japonia uchodzi za bardzo "siatkarski" kraj, jednak od lat drużyny z tego kraju nie odnoszą sukcesów na miarę swoich ambicji i wspaniałych tradycji. Mimo to nakłady finansowe na ten sport wciąż są bardzo duże. A jak jest z zainteresowaniem kibiców, otoczką medialną?
Na meczach finałowych było po dwanaście tysięcy osób. To chyba najlepszy dowód, że zainteresowanie kibiców jest duże. Jeśli chodzi o media, to wszystko jest bardzo nadzorowane, w tych sprawach jesteśmy prowadzone za rękę przez ludzi z klubu. Nie ma tak, że po meczu rzuca się na nas tłum dziennikarzy. Jest to zorganizowane tak, żeby było spokojniej. Ale wywiadów dla radia, telewizji czy gazet, udzielamy często. Wielką gwiazdą jest tam Saori Kimura, która niedawno zakończyła karierę. Także moje koleżanki z Hisamitsu Springs - Nagaoka, Yuki Ishii, Nana Iwasaka i Risa Shinnabe. Po finale ligi rozmawiałam z trenerką reprezentacji Japonii Kumi Nakadą i powiedziała mi, że jej celem jest zdobycie złota na igrzyskach olimpijskich. Dodała, że Japonki mają wszystko co potrzebne, żeby to osiągnąć, poza wzrostem. Czy kult siatkówki nadal w Japonii istnieje? Myślę, że tak. To popularna dyscyplina, ma swoich fanatyków, którzy po meczu oblegają autokar, dają prezenty i to naprawdę wartościowe!
Co to znaczy wartościowe? Jaki był najdroższy prezent, jaki pani dostała?
Zegarek firmy Apple i kartę do Starbucksa, chyba na 300 dolarów, której jeszcze nie wykorzystałam. Poza tym jakieś kule do kąpieli, kilka kompletów pałeczek ze swoim imieniem i nazwiskiem. Jest też tak, że jak powiesz jakiemuś fanowi, że twoim ulubionym kolorem jest różowy, wszystko przyniesie ci w tym kolorze. Poza tym dają nam wyszukane czekoladki, kosmetyki, maseczki do twarzy ze zwierzątkami, piszą listy, dają rysunki. To naprawdę miłe.
W 2016 roku Hisamitsu Springs było mistrzem kraju. Z panią w składzie dotarło do finału, ale tytułu nie obroniło. Dlaczego nie udało się pokonać NEC Red Rockets?
Przede wszystkim Nagaoka doznała kontuzji, a to nasza kapitan i najlepsza w tym momencie zawodniczka w Japonii. Zdobywała po 20-30 punktów na mecz. Bez niej awansowałyśmy do finału, co już było dużym sukcesem, bo nikt nie stawiał, że uda się nam tego dokonać bez naszej liderki. W finale byłyśmy blisko. Mogłyśmy nawet wygrać pierwszy mecz 3:1, ale naszej podstawowej środkowej przy stanie 23:21 w czwartym secie wypadł bark. To nas trochę rozbiło i przegrałyśmy cały mecz w tie-breaku 18:20, choć miałyśmy w nim piłki meczowe. Dzień później grałyśmy bez dwóch podstawowych zawodniczek, a i tak znów był tie-break. Myślę, że w tej sytuacji to było maksimum. Możemy z czystym sumieniem spojrzeć w lustro i powiedzieć, że zrobiłyśmy wszystko, co było w naszej mocy.
Sądząc po statystykach, środkowe mają tam dużo pracy w ataku. W jednym meczu wykonuje pani zwykle tyle ataków, ile w europejskiej siatkówce atakująca.
No i bardzo trudno jest oszukiwać obronę. Nawet bardzo mocne ataki są podbijane. Często mam też przed sobą podwójny blok, a dla środkowej to trudne, bo nie mogę ściągać piłki i muszę atakować daleko, gdzie jest świetnie ustawiona obrona. Trzeba szukać rozwiązań. Kiwnąć? Też nie, bo japońskie siatkarki są szybkie. Obić blok? Dobrze, ale bardzo trudno wykonać to skutecznie, bo gdzieś zahaczą tą piłkę, a potem podbiją. Trzeba było dużo myśleć na boisku. A co do liczby ataków - wszystkie dziewczyny dużo atakują, bo akcje są bardzo długie. Finały ligi były moim zdaniem na super poziomie, z długimi akcjami i mnóstwem obron, nawet niemożliwych piłek.
Odkryła pani w jaki sposób japońskie siatkarki wypracowują tak niesamowitą sprawność i szybkość?
Rozmawiałam z niektórymi moimi koleżankami i dowiedziałam się, że zaczynają trenować, jak mają siedem lat. Jak zaczynasz odbijać piłkę w tak młodym wieku i to jest prawie że jedyne, co robisz, po latach pracy rzadko popełniasz błędy. A one ciężko pracują przez całą karierę, trenują cały dzień. Na przykład przed treningiem przez godzinę tylko przyjmują, ja jestem z części tych zajęć zwolniona. Japonki są tak zaprogramowane, nie ma życia prywatnego, jest tylko siatkówka. Potem to się przekłada na mecz. Wydaje mi się, że dzięki tylu godzinom poświęconym na trening, czują grę lepiej, niż my. Dla nich liczy się tylko jedno, żadna dziewczyna w moim zespole nie ma rodziny, dzieci. Mówią, że by chciały, ale jak skończą kariery.
Mnie w Rio de Janeiro dopadli japońscy dziennikarze i pytali, jakich znam japońskich sportowców. Pani często musiała odpowiadać na podobne pytania?
Tak, pytali mnie, jakie znam japońskie zespoły, aktorów, piosenkarzy. Ja z siatkarzy znałam tylko Yu Koshikawę, Kunihiro Shimizu i Yukiego Ishikawę, z siatkarek Saori Kimurę i Yoshi Takeshitę. Inne, nawet Nagaokę, poznałam już na miejscu. Z kolei dla Japończyków Polska to Chopin, Jan Paweł II i Warszawa. Mówią też, że mamy piękne kobiety. Trochę mnie zaskoczyło, że jak mówi się Polska, to ich pierwszym skojarzeniem jest Chopin. Wszyscy zresztą uwielbiają Polskę. Jak mówię, skąd jestem, odpowiadają, że to super kraj. Nie wiem dlaczego, ale wyjątkowo ciepło się o nas wypowiadają.
Po roku spędzonym w Kobe jest już pani w stanie porozumiewać się po japońsku?
Jestem. Oni bardzo się cieszą z każdego słowa, które powiem. Uczą mnie różnych rzeczy i są zadowoleni, kiedy powtarzam to, czego mnie nauczyli.
Zdziwiło mnie trochę jak powiedziała pani, że na ulicach nikt nie zwracał na panią uwagi. Myślałem, że dziewczyna o wzroście powyżej 190 centymetrów wzbudzała wśród przechodniów sensację.
Oni są nauczeni, że nieładnie jest kogoś zaczepiać, że każdy ma swoje życie i swój świat. I dlatego na przykład w pociągu nikt nie rozmawia, w miejscach publicznych raczej nie odbiera się telefonów, a jeśli już, to mówi się bardzo cicho. Taka kultura. W Polsce każdego dnia dostaję pytania ile mam wzrostu, czy uprawiam koszykówkę czy siatkówkę. Tam jak ktoś już mnie zagadnie, nie mówi że wysoka, a raczej "kawaii", czyli ładna.
Jakie słowa, jakie usłyszała pani pod swoim adresem będąc w Japonii, uważa pani za najprzyjemniejsze?
Podobało mi się to, że trener, ludzie w klubie, bardzo we mnie uwierzyli. Powtarzali, że poziom, na którym jestem, to nie jest szczyt moich możliwości, że mogę być najlepsza na świecie, co nigdy nie przeszło mi przez myśl. Cały czas mówią, żebym pracowała, bo widzą we mnie ogromny potencjał. W Polsce rzadko słyszałam takie słowa. Z mniej "służbowych" spraw, bardzo im się podoba, że zamiatam z nimi podłogę na hali, że próbuję jeść pałeczkami, staram się robić to co oni, szanować ich zwyczaje. Bardzo miły był filmik, który koleżanki zrobiły dla mnie na urodziny. Napisały w nim po angielsku, że widzą moje codzienne starania i poświęcenie dla drużyny i doceniają je. To był dla mnie ważny sygnał. Dowiedziałam się o tym dopiero w lutym, wcześniej nie wiedziałam, czy jestem przez nie akceptowana.
A najtrudniejszy moment?
Przegrany finał, a wcześniej kontuzja Nagaoki. Przyszła wtedy do nas i płakała, a razem z nią rozpłakałyśmy się wszystkie. Powiedziałyśmy, że będziemy grać dla niej. Ona jest super sportowcem, marzy o medalu na igrzyskach, sukcesach z reprezentacją Japonii. Wykonywała kapitalną pracę dla naszej drużyny i nagle, przez jeden skok, została wykluczona z gry. To był ciężki dzień, choć też bardzo mobilizujący. Trudny był też styczeń, kiedy przegrałyśmy trzy mecze z drużynami z dołu tabeli i nie wiedziałyśmy, jak z tego wyjść. Po ostatniej z tych porażek myślałam, że już się nie podniesiemy. Ale udało się.
Nie zdecydowała pani jeszcze, czy przedłużyć kontrakt z Hisamitsu Springs.
Są takie momenty, że bardzo bym chciała zostać na kolejny rok. Podoba mi się to, że jest bardzo bezpiecznie, można gdzieś zostawić torebkę, przyjść po nią za dwa dni i ona wciąż będzie w tym samym miejscu. Można chodzić ulicami po nocy i nawet się nie pomyśli o tym, że ktoś może na ciebie napaść. Japończycy są bardzo rzetelni i profesjonalni, wywiązują się ze zobowiązań, nikt cię nie oszuka.
Z drugiej strony, jest straszne obciążenie psychiczne. Nie masz prawa do błędu, wszystko musisz robić idealnie, jak maszyna, robot.
Samotność też nie jest dla mnie komfortową sytuacją. Jestem sama w hotelowym pokoju, sama w swoim mieszkaniu, sama w pokoju na hali, nie ma ze mną drugiego "gaijina" (nie-Japończyka, obcokrajowca - przyp. WP Sportowefakty) jest to spore wyzwanie. Nabrałam tutaj takiego podejścia żeby żyć z dnia na dzień, nie wybiegać w przyszłość, staram się przeżyć każdy kolejny dzień jak najlepiej, dać z siebie jak najwięcej dobrego i za wiele nie myśleć o tym co będzie dalej.
Rozmawiał Grzegorz Wojnarowski