Sytuacja Czeszek była już beznadziejna. W tie-breaku z Polkami przegrywały już 2:8 i niewiele wskazywało na to, że będą w stanie odrobić straty. A one to zrobiły w jednym ustawieniu. W kolejnym miały już piłki meczowe na wagę zwycięstwa.
- My wierzyłyśmy, że możemy wygrać. Mówiłyśmy sobie, że skoro Polki zdobyły tyle punktów z rzędu, to czemu my miałybyśmy nie zdobyć? Ta wiara była najważniejsza, bo w siatkówce rzadko się zdarza, że wygrywa się mecz będąc w takiej sytuacji. Aż przypomniał się mecz Grot Budowlanych Łódź z Impelem Wrocław z Pucharu Polski z minionego sezonu - powiedziała Pavla Vincourova, rozgrywająca reprezentacji Czech oraz klubu z Łodzi.
Gdy poprosiliśmy naszą rozmówczynię o próbę wyjaśnienia tego, co wydarzyło się w piątej partii, odpowiedziała krótko. - To jest własnie kobieca siatkówka. Decydowały bardzo małe rzeczy. W sumie... teraz już tylko pamiętam ostatniego seta, że grałyśmy do samego końca - odtwarzała Czeszka.
Vincourova ma za sobą już dwa sezony w Orlen Lidze, więc bardzo wiele zawodniczek występujących w polskiej ekstraklasie już dobrze zna. - Trzeba oddać, że Polki też grały niezły mecz. Pewnie niektóre z nich wiedzą, jak rozgrywam, ale to my zwyciężyłyśmy, więc nie ma to wielkiego znaczenia - przyznała 24-latka.
ZOBACZ WIDEO Juventus Turyn wygrał przed finałem Ligi Mistrzów - zobacz skrót meczu [ZDJĘCIA ELEVEN]
Reprezentacja Czech przyjechała do Warszawy osłabiona przede wszystkim poprzez kontuzję swojej największej gwiazdy, Heleny Havelkovej. Jak się okazało, trener Zdenek Pommer ma już dla niej godne następczynie.
- Dzięki nim brak Heleny nie jest aż tak odczuwalny. Mamy bardzo dobre skrzydłowe, które utrzymują poziom naszej gry. Myślę, że ktokolwiek by tam zagrał, pokazałby się z dobrej strony. To przecież nie tak, że jak gramy bez niej, to nic nie jesteśmy w stanie wygrać - zaznaczyła Pavla Vincourova.
Ostatniego dnia turnieju kwalifikacyjnego do mistrzostw świata rozgrywanego w Warszawie Czeszki zmierzą się z Cyprem. Pierwszy gwizdek o 18:00.