Zagrzeb, 2005 rok. W półfinale mistrzostw Europy Polki walczą ze swoimi najzacieklejszymi rywalkami - Rosjankami. Początkowo mecz układa się po myśli Biało-Czerwonych, ale z czasem do głosu dochodzą rywalki. Z 2:0 robi się 2:2. A w tie-breaku mecz zmienia się już w thriller, z którego dumni byliby nawet Christopher Nolan i David Fincher.
Najpierw przy piłce meczowej sędziowie mylą się na korzyść Rosji. Potem błędem pomagają Polkom. Obie drużyny już dawno przekroczyły piętnasty punkt, a mimo to walka trwa w najlepsze. Wreszcie jedna z rosyjskich siatkarek popełnia błąd i to Biało-Czerwone zwyciężają 22:20. Na boisku zaczyna się taniec radości. Niemczyk jednak nie tańczy. Ogromne emocje powodują, że ucieka do baru i siedzi tam samotnie przez kilka minut, odpalając papierosa od papierosa.
Dwa lata wcześniej sprawił wielką niespodziankę, zdobył z Polkami mistrzostwo Starego Kontynentu, ale Rosji po drodze nie pokonał. - Co to za mistrz, który z nami nie wygrał! - grzmiał Nikołaj Karpol, trener rosyjskich siatkarek, znany z obsztorcowywania swoich zawodniczek z twarzą czerwoną ze złości, i z tego powodu obdarzony przydomkiem "wyjący niedźwiedź". - Nie gadaj głupot, lepiej chodź się napić. Dzisiaj ja stawiam - odpowiedział mu trener Polek.
Przy kontuarze, na wysokim stołku, w towarzystwie barmana i szklaneczki whisky z lodem, Andrzej Niemczyk zawsze czuł się znakomicie. Tak jak w obecności pięknych kobiet i szybkich samochodów. Tak jak przy zasnutym papierosowym dymem stole do gry w pokera. Tak, był wybitnym specjalistą w swoim fachu, ale też, a może przede wszystkim, człowiekiem który kochał życie i czerpał z niego pełnymi garściami.
ZOBACZ WIDEO Ibrahimović to medyczny fenomen. Jest na to dowód
Tak opowiadają ci, którzy go dobrze znali.
Kochasz lub nienawidzisz
- Mówi się, że trenera albo od razu się uwielbiało, albo się go nie znosiło - przyznaje Katarzyna Skowrońska-Dolata, która właśnie u Niemczyka stawiała pierwsze kroki w seniorskiej kadrze. Poznała go jednak wcześniej, w AZS-ie AWF-ie Poznań. I szybko stanęła po stronie tych, którzy potrafili się z nim dogadać.
- Polubiłam go, bo był bezpośredni i szczery. Od razu mówił, o co mu chodzi i cenił sobie pracowitość. Miał dziwne ćwiczenia i zagrywki, których u nikogo wcześniej nie spotkałam. To były z pozoru banalne rzeczy, które miały ogromny sens. Tym trener mi imponował - przyznaje jedna z najlepszych polskich siatkarek ostatnich dwóch dekad.
Małgorzata Glinka-Mogentale, podobnie jak Skowrońska, przez długie lata stanowiła o sile drużyny narodowej. Dziś zdaniem wielu jest najlepszą zawodniczką w historii reprezentacji, a na gwiazdę światowej siatkówki wybiła się, gdy kadrę prowadził właśnie Niemczyk (2003-2006). MVP mistrzostw Europy 2003 wspomina trenera jako bardzo ciepłego człowieka, doskonale znającego się nie tylko na swoim fachu, ale i na kobietach.
- Miał do nas znakomite podejście. Mówił nam, że mamy nie tylko dobrze grać, ale też dobrze wyglądać i dbać o siebie. Wtedy nie do końca to rozumiałam. Myślałam sobie "Boże, o co tutaj chodzi? Pierwszy raz trener każe mi robić makijaż i paznokcie na mecz. Teraz już wiem, co chciał osiągnąć. Kobieta, która ładnie wygląda, jest w końcu pewniejsza siebie - tłumaczy Glinka.
Przy nim czuły się kobietami
Niemczyk pilnował, by jego "dziewuchy" zawsze wyglądały świetnie i wpędzały tym w kompleksy mniej urodziwe rywalki. Makijaż czy wizyty w solarium były wręcz obowiązkiem zawodniczek. A jako wielki miłośnik kobiecego piękna potrafił dostrzec zmiany na lepsze.
- Zauważył, która z nas była u fryzjera, która coś zmieniła, która wyjątkowo ładnie wygląda. Był tak bystry, że zawsze zwracał na to uwagę i powiedział jakiś komplement. Niejedna z nas mówiła, że jej mąż w ciągu miesiąca nie powiedział jej tylu komplementów, co trener Niemczyk w ciągu kilku dni - wspomina Skowrońska. - To była ogromna siła flirtu i kokieterii, i to nie tylko z nami siatkarkami. Wydaje mi się, że po prostu bardzo kochał kobiety i interesował go fenomen naszych osobowości. Umiał się z kobietami obchodzić.
Gwiazdy drużyny "Złotek" podkreślają, że dla Niemczyka siatkarka nie była tylko narzędziem pracy, maszyną do zdobywania punktów. On przede wszystkim starał się dotrzeć do swoich zawodniczek. Odgadnąć, co gra im w sercu i duszy. Sprawić, by mimo treningowego kieratu nie opuszczał ich dobry humor. I dlatego w czasie zgrupowań nie bawił się w wychowawcę szkolnej klasy. Z góry zakładał, że ma do czynienia z dorosłymi ludźmi, którzy wiedzą, co chcą osiągnąć.
- Czasem trener sam wyganiał nas z obozu na dyskotekę, żebyśmy się wyszalały, albo mówił, żeby przyjechali do nas mężowie i narzeczeni. Pozwalał spotkać się z rodziną, mieć wspólny pokój z chłopakiem, wziąć dziecko na obóz. A zawodniczce, która przez cztery miesiące przebywa na zgrupowaniu, coś takiego dodaje mnóstwo energii - zaznacza Glinka. I dodaje, że przy Niemczyku reprezentantki Polski czuły się zarówno sportsmenkami, jak i kobietami.
Mistrz prowokacji
Skowrońska wspomina, że w gronie "Złotek" Niemczyk jest pamiętany jako
człowiek obdarzony wielką charyzmą. Wymagający, czasami podejmujący kontrowersyjne decyzje i nie znoszący sprzeciwu, z zamiłowaniem do psychologicznych zagrywek. Uwielbiał prowokować, nie tylko przeciwników, ale i swoje zawodniczki. O ile jednak rywali, jak Marco Bonittę w wygranym finale mistrzostw Europy 2005, starał się wyprowadzić z równowagi, tak z podopiecznych usiłował w ten sposób wydobyć to, co w nich najlepsze.
Skowrońska uważa, że jako miłośnik podstępnych zagrań Niemczyk bardzo polubiłby system challenge. - On służy czasem do spowalniania gry, wybicia przeciwnika z rytmu. Trener imał się różnych sposobów, żeby to zrobić, teraz pewnie brałby challenge za challenge'em. My czasami aż się na niego złościłyśmy, że znowu coś kombinuje, zamiast mówić nam, jak mamy grać - śmieje się siatkarka włoskiego Foppapedretti Bergamo.
"Umiał się facet bawić"
Dwa złote medale mistrzostw Europy, sześciokrotne mistrzostwo Niemiec i trzykrotne Turcji, świadczą o tym, że Andrzej Niemczyk wiedział, jak trenować siatkarki. Ale wiedział też, jak żyć pełnią życia. - Umiał się facet bawić. Żył po pańsku - mówi Glinka.
W świętowaniu sukcesów swoich "dziewuch" zawsze aktywnie uczestniczył. Zwykle ze szklaneczką whisky z lodem w dłoni - to właśnie rudobrązowy płyn ukochał sobie najbardziej. - Czasami się zastanawiałam, czy jest lepszym trenerem zupełnie na trzeźwo, czy po jednej szklance whisky. Nigdy nie znalazłam odpowiedzi - żartuje Skowrońska.
Zbigniew Zarzycki, superrezerwowy w drużynie mistrzów olimpijskich Huberta Jerzego Wagnera, przez długie lata przyjaźnił się ze swoim krajanem z Łodzi. To on uchodzi za autora słów, że wielu ludzi w swoim życiu nie zużyło tyle wody do mycia, ile Andrzej Niemczyk wypił whisky. Zarzeka się jednak, że nigdy nie powiedziałby w ten sposób o swoim druhu, który trochę wyolbrzymiał narosły wokół niego mit wielbiciela "rudej".
- Andrzej był osobą niezwykle towarzyską i kiedy tylko mogłem, poszukiwałem z nim kontaktu. Lubiliśmy się zabawić, ale nigdy nie przekroczyliśmy granicy. Zdarzyło się, że ktoś napisał, że Niemczyk i Zarzycki bardzo dużo wypili. Oczywiście, że wypiliśmy. Ale następnego dnia rano Andrzej był na treningu, a ja razem z nim - podkreśla.
- Ciężko pracowaliśmy, ale potrafiliśmy też żyć. Nawet w tej komunistycznej szarzyźnie byliśmy królami życia. Byliśmy sobą i na boisku, i poza nim. Pasja grania i pasja życia. Taki był Andrzej. Teraz kogoś tak interesującego trzeba by szukać w literaturze - dodaje Zarzycki. Wspomina, że w Niemczech, gdzie obaj pracowali w latach 80., przed Niemczykiem otwierały się wszystkie drzwi. W Polsce bywało z tym różnie, ale w końcu, po długich latach pracy, nadeszła jego chwila chwały.
Pan Trener Niemczyk
- W 2003 roku wziął kobiecą kadrę w podobnym momencie do tego, w jakim jest teraz. Czyli w trudnym. Ja wtedy żartowałem, że ze wszystkich imprez wracamy pierwszym powrotnym pociągiem. Przyjechał Pan Niemczyk i zrobił dwa złote medale mistrzostw Europy. To nie był trener, bo trenerów mamy wielu. To był Pan Trener. Dzięki jego pracy zespół utrzymywał się na najwyższym poziomie przez kilka lat. Bali się nas na całym świecie. Andrzej zrobił coś, co wydawało się niemożliwe, bo przecież nie wyciągnął jakichś zawodniczek spod ziemi. One były i wcześniej, i później, a jakoś nikomu nie udało się powtórzyć jego sukcesów - zauważa Zarzycki.
Najtrudniejszym przeciwnikiem, jakiego Andrzej Niemczyk pokonał w całej swojej karierze i w całym swoim życiu, był rak. Z nowotworem zmagał się przez kilkanaście lat. Zaraz po diagnozie w swoim stylu stwierdził, że "utopi sk***na w whisky", udusi w papierosowym dymie. Często powtarzał to swoim znajomym i słowa dotrzymał, bo w końcu rak się poddał, a Niemczyk żył dalej. Zwyciężył z nim używkami, pracą i optymizmem.
- W walce z nowotworem nigdy się nie poddał. To dramatyczna choroba, a on nic sobie z niej nie robił. Był panem własnego losu i własnego życia. Palił, raczył się whisky, rzadko kiedy narzekał, mimo ciężkiej choroby zawsze był uśmiechnięty - wspomina Zarzycki.
Walczył do końca
Kłopoty zdrowotne sprawiły, że pod koniec życia trener Niemczyk miał dużą nadwagę, a jako człowiek przywykły do bardzo aktywnego trybu życia, nie mógł pogodzić się z takim ograniczeniem. Kiedy inne sposoby zawiodły, zdecydował się na operację zmniejszenia żołądka. - "Wariat" kazał sobie zrobić tę operację, bo marzył jeszcze o benefisie w Łodzi. Według mnie w tym wieku, w tym stanie zdrowia, nie powinien się na nią decydować. Ale to był właśnie Andrzej. Jak sobie coś wymyślił, nic nie było w stanie go przekonać do zmiany zdania. Chciał być jeszcze kimś, nie pozwolić się zapomnieć - tak wieloletni przyjaciel stara się wytłumaczyć jego wybór.
Operacja się powiodła, szkoleniowiec "Złotek" zrzucił ponad dwadzieścia kilogramów i wracał do swoich ulubionych zajęć. Na początku 2016 roku stan jego zdrowia wyraźnie się jednak pogorszył. Okazało się, że Niemczyk po raz drugi zachorował na raka. Nowotwór zaatakował płuca. Trener zapewniał, że tak jak poprzednio nie da się chorobie i pokona ją, ale tym razem stał na z góry przegranej pozycji. Walczył przez kilka miesięcy, ale choroba szybko go wyniszczała. Zmarł 2 czerwca 2016 roku.
- Pamiętam telewizyjny wywiad z nim, przeprowadzony na kilka tygodni przed śmiercią Andrzeja. Uważam, że to było niepotrzebne. Wyglądał bardzo źle. Zawsze pamiętałem mojego przyjaciela jako energicznego faceta, z którym graliśmy razem w siatkówkę i szaleliśmy poza boiskiem. A ten widok był niesamowitym kontrastem. Do dziś mam przed oczami ten obraz, jak siedzi na wózku inwalidzkim w domu opieki - wyznaje Zarzycki.
Małgorzata Glinka-Mogentale w ostatnich miesiącach życia Andrzeja Niemczyka zdołała jeszcze zorganizować bardzo miłe, i zapewne bardzo cenne dla trenera spotkanie. - W tym czasie był częstym gościem warszawskich szpitali, mieszkał na Wilanowie. Zorganizowałam obiad, na który zaprosiłam kilka bardzo lubianych przez trenera osób. Był już w słabej formie, ale udało się jeszcze nam porozmawiać od serca, pooglądać razem albumy ze zdjęciami - mówi Glinka.
Uśmiechnięty, ze szklanką whisky
- Wydawał się niezatapialny, niezniszczalny. Wszystko zniesie i wszystkich przeżyje - mówi Skowrońska-Dolata. - I tak jestem z niego dumna, że przez tyle lat skutecznie walczył z chorobą. Widziałam, jak zmieniał się, gdy wracał do nas prosto po chemioterapii w Berlinie, jak wtedy wyglądał. Praca, prowadzenie treningów, napędzały go do walki z chorobą. Gdyby nie ona, gdyby stanął w miejscu, chyba by tak długo z nią nie walczył.
Glinka podkreśla, że to właśnie dzięki Niemczykowi ona i wiele jej koleżanek mogą się uważać za spełnione sportsmenki. - Otworzył mi drzwi do kolejnych sukcesów, na cały świat siatkówki, a to naprawdę dużo. Pamiętam, jak po naszych złotych medalach powtarzał: "Jesteście wielkie, zrobiłyście ogromną rzecz. Zapamiętajcie te pięć minut, bo one nie będą trwać wiecznie" - mówi.
Skowrońska, gdy wspomina Niemczyka, widzi go uśmiechniętego, bez sportowej złości i zawziętości, które były widoczne na jego twarzy w czasie najtrudniejszych spotkań. Widzi go z tym wszystkim, co było w nim dobre. I pewnie ze szklaneczką whisky.