Ola Piskorska, WP SportoweFakty: To już wasza trzecia impreza tego lata, czuć zmęczenie?
Nikola Grbić: Ten sezon reprezentacyjny jest tak trudny, że chyba tylko David Copperfield dałby radę to ogarnąć. W maju dostałem swoich zawodników wymęczonych graniem w mocnych klubach, często co trzy dni, a prawie od razu graliśmy pięć spotkań kwalifikacji do mistrzostw świata w Chorwacji. Potem Liga Światowa, gdzie byliśmy obrońcą tytułu i na koniec mistrzostwa Europy. A niektórzy muszą się przecież poleczyć, odpocząć fizycznie i psychicznie i musiałem kombinować z czasem wolnym dla tych najbardziej obciążonych. To już samo w sobie jest trudne, a do tego od razu dochodzą niesnaski w zespole, bo dlaczego ten ma wolne, a ja nie, albo dlaczego on ma wtedy, a ja mam kiedy indziej i tak dalej. Generalnie mieliśmy długie i ciężkie lato, ale staraliśmy się przygotować najlepiej jak się da.
Dużo pan zmienił w reprezentacji w porównaniu z poprzednim sezonem?
Bardzo niewiele. Na pewno dostali więcej wolnego, bo w zeszłym roku mieliśmy tylko jedną ważną imprezę latem, a teraz trzy. Trenujemy bardzo podobnie i skład wybrany przeze mnie też jest podobny.
Ma pan do dyspozycji zdrowego Aleksandara Atanasijevica, to jest chyba spora różnica?
No właśnie nie do końca. Oczywiście on może grać, ale nie jest jeszcze w pełni zdrowy. Kość po złamaniu goi się mniej więcej 18 miesięcy i dopiero wtedy będzie go można uznać za całkowicie sprawnego. Operacja była w sierpniu, więc minął dopiero rok. Wrócił do nas Nemanja Petrić, który szczęśliwie wyleczył swoje kontuzje.
Jest też nowy drugi rozgrywający.
Aleksa Brdjović już w klubie miał problemy zdrowotne. Wiosną miał mieć krótką przerwę, ale to się zaczęło przeciągać i zdecydowałem się zwolnić go z Ligi Światowej, a sprawdzić Maksyma Buculjevica. Ostatecznie okazało się, że problemy Aleksy są znacznie poważniejsze i Maksym został z nami też na mistrzostwa Europy. Testowałem też młodego libero Gorana Skundrica, który ostatecznie przyjechał z nami do Polski po kontuzji Marko Ivovica.
ZOBACZ WIDEO Niskie temperatury problemem w meczu otwarcia ME? Grbić: Przy 15 stopniach gra się trudno
Nadal uważa pan, że największym problemem pana drużyny jest przyjęcie?
W pierwszym sezonie tak uważałem i doszliśmy do finałów Ligi Światowej. W drugim nie zmieniłem zdania i wygraliśmy całe rozgrywki. Rzeczywiście, przyjęcie nie jest naszą mocna stroną, dlatego skupiamy się na innych elementach i staramy się podnieść ich poziom. Jeżeli nie przyjmujesz dobrze, to musisz umieć skutecznie atakować albo przynajmniej nie oddawać punktów bezpośrednio z tego złego przyjęcia. Dlatego ćwiczymy z naszymi zawodnikami ataki z piłek nierozegranych, sytuacyjnych, kiedy trzeba umiejętnie splasować czy kiwnąć. Znamy nasze problemy i codziennie nad nimi pracujemy, ale musimy być przygotowani na to, że przy świetnie serwującym rywalu one wyjdą na wierzch i trzeba umieć się do tego zaadaptować.
Widzę, że pan się też przez trzy lata zaadaptował. W pierwszym sezonie na to samo odpowiedział mi pan: postawimy maszynę, jak przyjmą miliony razy, to będą przyjmować lepiej. Chyba trochę pogodził się pan z rzeczywistością.
Trochę tak, ale nadal stawiamy maszynę, a oni przyjmują milion razy. Tylko im dłużej jestem trenerem, tym bardziej widzę, że siatkówka to nie gra rękami tylko gra głową. Wszystko, co najważniejsze, jest w głowie. Jeżeli przyjmujący podchodzi do tego z maksymalną koncentracją, to najczęściej piłka zostanie przyjęta tam, gdzie on chce. Może nie idealnie, ale mniej więcej dobrze. Technika jest mniej istotna niż koncentracja w tym elemencie.
To w sumie logiczne, że mówi to akurat pan. Kiedy był pan zawodnikiem, to właśnie głowa była pana zawsze najmocniejszym punktem.
Tak, właśnie dzięki temu zrobiłem karierę w tym sporcie i zdobyłem wiele trofeów. Oczywiście, kiedy technika jest fatalna, to żadna głowa nie pomoże. Ale są też inne przykłady siatkarzy, którzy może fizycznie czy technicznie się nie wyróżniali, ale odnieśli ogromne sukcesy i zarobili ogromne pieniądze właśnie dzięki głowie, mentalności, umiejętności koncentracji w kluczowych momentach.
Znamy też oboje wiele przykładów odwrotnych. Przejdźmy do mistrzostw Europy. Jaki jest pana cel na ten turniej?
Uważam, że mamy świetną drużynę, która jest w stanie pokonać każdego. Mając taki zespół nie można się chować za jakimiś ogólnikami czy opowiadać frazesów w rodzaju: "och nie, inni są mocniejsi" albo "nie, ten turniej ma wielu innych faworytów". Wielu moich podopiecznych gra w najlepszych europejskich klubach i wygrywa z nimi trofea. To są siatkarze światowej klasy i mamy jako zespół jakość, która pozwala nam myśleć o medalach imprez, w których bierzemy udział. Ale dokładnie tak samo na pani pytanie mógłby odpowiedzieć także trener Francji, Polski czy Rosji. A także Włoch, Belgii czy Słowenii. Więc tak: chciałbym zdobyć medal na mistrzostwach i uważam, że stać nas na niego, ale po drodze do tego medalu może się zdarzyć wiele nieprzewidywalnych rzeczy, a jeden mecz może zmienić cały obraz.
Grupa, jaką Serbia wylosowała, jest łatwa czy trudna pana zdaniem?
Kiedyś powiedziałbym, że bardzo łatwa. Ale tak samo myślałem przed pierwszym weekendem Ligi Światowej, gdzie przed własną publicznością mieliśmy się zmierzyć z Belgią, Kanadą i właściwie młodzieżową reprezentacją USA. A jednak przegraliśmy 0:3 z Belgami. Dlatego o grupie na ME już się nie wypowiem. Może będzie piekielnie trudna, a może właśnie bardzo łatwa. Boisko pokaże.
W grupie ma pan też gospodarzy, czyli Polskę. I mecz z Polakami zagracie na PGE Narodowym przed 60 tysięcy kibiców. To będzie trudne?
To nie ma znaczenia, czy mecz ogląda 5 tysięcy widzów, 25 czy 65. Reguły gry są takie same, wysokość siatki jest niezmienna, a boisko nadal ma 162 metry kwadratowe. Oczywiście, kiedy się wychodzi na boisko na tak ogromnym stadionie, przez chwilę każdy jest w lekkim szoku, jest takie "wow". Ale po pierwszym gwizdku wszystko powinno wrócić do normy, bo gra jest taka sama jak zawsze. A że wszyscy krzyczą przeciwko tobie? Ucichną jak zaczniesz wygrywać, a uciszyć 60 tysięcy jest przyjemniej niż uciszyć 10 tysięcy. Będąc zawodnikiem uwielbiałem grać przeciwko jak najliczniejszej publiczności kibicującej mojemu rywalowi. To mnie doskonale motywowało.
Część pana siatkarzy ma jednak w głowach bolesną i szybką porażkę sprzed trzech lat, z 2014.
Mam głęboką nadzieję, że nie. Że moi zawodnicy zapomnieli już całkowicie o meczu otwarcia mistrzostw świata i tamtym 0:3. Na pewno pamiętają to, że zagrywka z wyskoku jest znacznie trudniejsza do wykonania na stadionie i im wtedy nie wychodziła. Polski zespół grał wtedy floatem i to mu pomogło. Więc może my też przejdziemy teraz na floata?
[b]
Czyli nie ma w panu obaw przed meczem otwarcia?[/b]
Wszyscy mówią wyłącznie o tym, ale chciałbym przypomnieć, że to jest długi turniej, a jeden mecz jeszcze nic zmienia, czy go się wygra czy przegra. Oczywiście jest ważny, ale tak samo jak wszystkie pozostałe. Na pewno ewentualne zwycięstwo nad gospodarzami na PGE Narodowym pomogłoby nam mentalnie, ale nie czyni nas od razu mistrzem Europy. Staram się, żeby cała drużyna koncentrowała się nie tylko na tym pierwszym spotkaniu, ale podeszła tak samo do reszty. Bo żeby osiągnąć sukces na tym turnieju musimy wszystkie spotkania zagrać na maksimum swoich możliwości, a nie tylko jedno.