Wojciech Drzyzga analizuje przyczyny porażki na ME. "Gdzieś zgubiono radość i charaktery"

- Wizerunek Bartka Kurka jako charakternego sportowca, trochę mi się kłóci z tym, co się stało w jego karierze. Natomiast patrząc na niego jako na zawodnika, nie sposób sobie wyobrazić, że nie będzie pomagał reprezentacji - mówi nam Wojciech Drzyzga.

Grzegorz Wojnarowski
Grzegorz Wojnarowski
Wojciech Drzyzga wraz ze swoim synem Fabianem, rozgrywającym reprezentacji Polski Newspix / Na zdjęciu: Wojciech Drzyzga wraz ze swoim synem Fabianem, rozgrywającym reprezentacji Polski

Grzegorz Wojnarowski, WP SportoweFakty: Przed mistrzostwami Europy stwierdził pan, że nie mamy powodów do optymizmu, a reprezentacja Polski nie jest faworytem turnieju. Okazało się, że to była trafna ocena.

Wojciech Drzyzga, były reprezentant Polski w siatkówce, komentator Polsatu Sport: Analizować i oceniać trzeba na podstawie danych. Nie można patrzeć tylko sercem kibica, czy tak jak w moim przypadku, ojca. A dane z ostatnich dwóch sezonów nie nastrajały optymistycznie. Atmosfera i pewność siebie, jaka panowała w kadrze, po 2015 roku zostały zachwiane, a może nawet zgubione. Po igrzyskach w Rio drużyna straciła wiele swoich atutów. To wszystko sprawiło, że przed mistrzostwami Europy nie byłem wielkim optymistą i niestety miałem rację.

Jakie atuty w pańskiej ocenie stracili Polacy i dlaczego?

To jest pytanie, na które bardzo trudno odpowiedzieć precyzyjnie i wyczerpująco. Zacznę od tego, że Ferdinando De Giorgi dokonał w naszym zespole nie ewolucji, a rewolucji. Zmiany były radykalne. Dawid Konarski po raz pierwszy był atakującym numer 1. Bartosz Kurek wrócił na przyjęcie po dwóch latach gry na ataku. Selekcjoner bardzo mocno przewietrzył środek, z poprzedniej ekipy został tylko Mateusz Bieniek.

Siatkówka nie kocha takich diametralnych zmian. Owszem, czasem zdarza się, że wszystko działa tak, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, aż za dobrze, tak jak było na mistrzostwach świata 2014, bo wtedy naszego złotego medalu też nikt się nie spodziewał. To jednak scenariusz nie do powtórzenia - wziąć trenera, który jeszcze do niedawna był zawodnikiem, wyrzucić najlepszego gracza, bez którego w poprzednich sezonach kadra nie funkcjonowała, i zdobyć mistrzostwo. Piękna historia, ale też trochę takie siatkarskie science-fiction.

Wynikami drużyna De Giorgiego się nie obroni. Jednak jeśli ujmiemy to w ramy przebudowy drużyny, przyjmiemy dłuższą perspektywę, choćby dwuletnią, to jakieś racjonalne przesłanki tam widzę. Gdyby mistrzostwa Europy nie były w Polsce, gdyby nie było tego pięknego widowiska i ciśnienia na Biało-Czerwonych, to nasza kadra powinna była przejść jeszcze głębszą przebudowę. Od razu widziałbym w niej Olka Śliwkę, zastanowiłbym się, czy Kurek nie powinien zostać jeszcze na ataku.

ZOBACZ WIDEO Michał Kubiak zrobi sobie przerwę od reprezentacji?

Ten sezon pokazał nam, że, jak to mówią, nie można być trochę w ciąży. Miałem okazję prywatnie spotkać się i porozmawiać z trenerem Estonii Gheorghe Cretu, który powiedział: "pięknie wszystko zrobiliście, ale nie można jednocześnie oczekiwać zarówno odmłodzenia drużyny i dużych zmian kadrowych, jak i wyniku. To się może zdarzyć, ale zazwyczaj się nie zdarza. I tak było z waszą drużyną".

Zespół praktycznie przez cały sezon grał bardzo nierówno. Nawet w meczach, które wygrywaliśmy, dobre były pojedyńcze sety. Mecz z Rosją na Memoriale Wagnera był najbardziej charakterystyczny dla całego okresu. Wygrywamy z bardzo dobrym zespołem, ale nie dość, że losy spotkania odwracają inni zawodnicy, niż ci szykowani do pierwszej szóstki, to jeszcze dwa pierwsze sety są katastrofalne.

Zagraliśmy w tym sezonie siedemnaście spotkań, a na plus możemy zapisać zwycięstwa z Brazylią i Włochami na początku Ligi Światowej, potem ta Rosja na memoriale, no i kilka pojedyńczych setów w innych meczach.

A gdyby rozłożyć naszą grę na poszczególne elementy, co nie działało?

Na pewno słabe było przyjęcie zagrywki, nie najlepiej działał atak, nieciekawie było w bloku. A w poprzednich sezonach mieliśmy te elementy niezłe. Naszą bazą do gry było dobre przyjęcie, które skutkowało dynamiczną i kombinacyjną grą, no i na pewno mieliśmy lepszy blok. Padły nam trzy bazowe elementy.

Znaczenie miała też psychika, bo drużyna albo ma wiarę w swoje umiejętności, albo nie. Dla tej grupy jedyną okazją do złapania pewności siebie, nowej wiary i pasji, była Liga Światowa. A w niej nie dość, że nie wykonaliśmy zadania, to jeszcze pogłębiliśmy kryzys z roku olimpijskiego. Graliśmy prawie najsilniejszym na ten moment składem, a przegrywaliśmy z zebranymi na nowo ekipami USA czy Rosji, mieliśmy problemy z Irańczykami i Bułgarami.

To był czas, w którym nie udało się zdobyć tego, co można było zdobyć. Trudno mi to nazwać, ale podam przykład. Kiedy drużyna wie, że jest mocna, to wygrywa nawet kiedy nie gra dobrze. Tak było z Serbią na mistrzostwach Europy. Za nimi bardzo przeciętne mistrzostwa, ale oni potrafili wygrywać mecze grając bardzo źle. Swoją mową ciała, zachowaniem, gestami, no i oczywiście samą siatkówką, wygrywali nawet wtedy, kiedy wydawało się, że nie są w stanie, bo przeciwnik jest lepszy.

My w poprzednich latach też wygrywaliśmy w taki sposób. Na mistrzostwach świata 2014, na Pucharze Świata 2015, kiedy ze słabszymi przeciwnikami były wyniki 3:1, 3:2 i stawialiśmy zarzut, że nie potrafimy zamknąć meczu w trzech setach. Ale teraz coś umknęło i mistrzostwa Europy były trochę tego konsekwencją.

Dużo się słyszało o długich i ciężkich treningach De Giorgiego, dlatego w zasadzie nie dopuszczamy do siebie, że zawodnicy mogli być w słabej formie fizycznej. A może właśnie byli?

Formę fizyczną ciężko zmierzyć nie znając parametrów zawodników. Ja wiem tyle, co z krótkich rozmów z Fabianem, bo nie mam w zwyczaju w czasie turnieju zamęczać syna pytaniami. Powtarzał: "trenujemy, wszyscy jesteśmy zdrowi". A forma? W siatkówce trudno ją wybadać bez konfrontacji z przeciwnikiem. Ja się zastanawiam, czy okres pracy w Spale nie był zbyt monotonny i bez punktów porównawczych. Jak się ćwiczy we własnym gronie, ma się wrażenie, że jesteśmy szybcy, silni, że dużo rzeczy nam dobrze wychodzi. A potem na tle rywala wypada się zupełnie inaczej. Po to się gra sparingi.

Wydaje mi się, że w planie De Giorgiego zabrakło "odświeżania" drużyny, przerwy od Spały, wyjazdu w inne miejsce, konfrontacji z innym zespołem poza ośrodkiem i kontynuowania zgrupowania. Ale może już gdzie indziej, w Arłamowie czy w Szczyrku. Siedem tygodni w jednym miejscu przerwane tylko Memoriałem Wagnera i trzema zamkniętymi sparingami, ale też w Spale. Czemu nie w Łodzi, Bełchatowie czy nawet w Warszawie i nie w formule meczów otwartych? A tak, widziałem zespół znużony, zmęczony, bez energii.

Mówi się, że drużyny z czołowej czwórki miały świetny "team spirit". A u nas chyba właśnie tego brakowało, bojowej atmosfery w zespole, zaciętości.

No tak, tylko co to jest ten "team spirit". On powstaje, jak się walczy i zaczyna wygrywać. Wtedy rodzi się taki ogień, który dodaje zawodnikom dodatkowe pięć procent. Z kolei słowo atmosfera brzmi groźnie, bo sugeruje, że w zespole coś nie funkcjonowało jeśli chodzi o koleżeństwo, współpracę, że są niesnaski, kłótnie, niewyjaśnione sprawy. A z tego co ja wiem De Giorgi nawet najmniejszego drobiazgu nie zostawiał na jutro, jeśli komuś coś nie pasowało, wszystko załatwiał natychmiast.

Może trener wziął na siebie za dużo. Pierwszy raz jest selekcjonerem reprezentacji. W Kędzierzynie-Koźlu stworzył świetny "team spirit", jednak to trochę co innego jadać wspólnie posiłki raz dziennie, ale mieć odejście do żony, dziewczyny, swojego towarzystwa, a co innego przebywać cały czas w tym samym gronie - treningi, posiłki, odprawy, masażyści. Wygląda na to, że zawodnicy 10-12 godzin dziennie spędzali w rytmie koszarowym i jeszcze w tych koszarach nie było rozluźnienia. Sprawy indywidualne zostały poświęcone dla celów sportowych.

Mam wrażenie, że zawodnicy jak robotnicy postanowili wykonać wszystko, co kazał trener, ale wierzyli, że przyniesie to efekt. Gdzieś po drodze została jednak zgubiona radość i indywidualne charaktery.

Czyli De Giorgi za bardzo uwierzył w to, że metody, które sprawdziły się w klubie, dadzą efekty także w pracy z reprezentacją?

Opieram się trochę na własnym doświadczeniu. Pamiętam, że Hubert Wagner potrafił tak mocno przytłoczyć graczy swoją osobowością, że ci niesamowicie tracili na wartości. Nie powiedziałbym tego o "Fefe", bo to całkiem inny typ człowieka, ale model pracy tak bardzo zorganizowanej i tak zajmującej mógł być nieodpowiedni dla tej grupy, bo albo jej nie udźwignęła, albo nie była na to gotowa.

Bez żadnych zarzutów personalnych, po niektórych zawodnikach wyjątkowo było widać brak formy. Na pewno byli to Dawid Konarski i Paweł Zatorski. A to są dla mnie dwa "papierki lakmusowe", wzorowi sportowcy. Znam ich od bardzo dawna, bo jako 15-latkowie razem z Fabianem uczyli się w SMSie. Poznałem ich jako dzieci i tak ich traktuję, bo woziło się ich na pączki i lody do Spały i podcierało nos. To są chłopcy, którzy włożyli serce i duszę po to, żeby było dobrze. A jednak nie było dobrze i oni sami nie wiedzą dlaczego.

O ile w przypadku Konarskiego, który po raz pierwszy był "jedynką" na ataku, można się zastanawiać, czy mógł nie wytrzymać psychicznie, o tyle Zatorski przeszedł jako reprezentant wszystkie ważne imprezy, choć wiem, że igrzysk olimpijskich psychicznie nie udźwignął. Mimo wszystko wydaje mi się, że obaj są na tyle doświadczeni, że gdyby ciało "podawało", głowa by nie pękła. Ale kiedy poczuli, że z ciałem nie jest najlepiej, być może i w głowie coś pękło. Nie dotyczy to tylko ich dwóch, ale po nich widać to najlepiej. Są bardzo stabilni, równi, a tu wszystko się rozpadło.

Wierzy pan jeszcze w De Giorgiego jako selekcjonera?

My, Polacy trochę tacy jesteśmy, że schodzimy z obranej drogi, jak to mówią Amerykanie - procedur. My nie mamy na nic procedur. Siadamy przy stole, ustalamy jakiś plan, wszyscy kiwają głowami, zgadzają się, program jest. Po czym wstajemy od stołu i jeden do drugiego mówi: "Wiesz, ale mamy mistrzostwa u siebie. Nie możemy czekać do 2018 roku, musimy coś zrobić już w 2017. Przydałoby się kadrę odmłodzić, ale też przegrać nie możemy". No i zaczyna się zastanawianie: kto, co, jak?

Podejrzewam, że trochę tak to miało wyglądać. De Giorgi mógł to czytać tak, że ma czas do 2018 roku i nie "zarżną" go nawet, jak w tym sezonie całkiem się wyłoży. Docelowo mógł robić wszystko tak, żeby zadziałało w przyszłym, żeby przez te dwa sezony pograli tacy ludzie jak Lemański, Szalpuk, Śliwka, może dołączyli jeszcze Fornal, Popiwczak czy inni, bo "materiał ludzki" jest. Kto wie, "Fefe" może teraz czuć się oszukany, widząc klimat po mistrzostwach.

Nie wiem, jakie były polecenia i założenia dla De Giorgiego. Może być tak, że ta pierwsza złość minie i jak on przedstawi rzetelną ocenę tego, co się wydarzyło, wskaże mankamenty, to się wybroni. Sportowo nie ma argumentów, żeby mu się to udało, ale istotne, czy będzie w stanie wytłumaczyć część przyczyn takiej porażki i przekonać, że w następnym sezonie po wprowadzeniu korekt jego praca ma sens. Powtarzam jednak, że argumentów czysto sportowych mu brakuje.

Mam do De Giorgiego duży zarzut, że nie pomógł drużynie wygrać meczu z Iranem w pierwszym turnieju Ligi Światowej w Pesaro. Irańczycy mieli wtedy wewnętrzne problemy, wywalili Maroufa, grali śmiesznym składem i jeszcze jeden z ich podstawowych graczy w czasie spotkania skręcił nogę. Tacy Lemański czy Śliwka potrafili fajnie rozregulować zagrywką Brazylijczyków czy Włochów, a Irańczyków wystarczyło wtedy "popchnąć nosem".

Z kolei w Bułgarii przeciwko gospodarzom prowadziliśmy już 2:1 i wtedy trochę zabrakło poprowadzenia tego meczu przez sztab na zwycięstwo. Nie na ogrywanie drużyny, a na wygraną. Przy tych dwóch zwycięstwach spokojnie pojechalibyśmy na finał Ligi Światowej. A to, że nie pojechaliśmy, miało moim zdaniem bardzo duże znaczenie. Chłopcy przeżyli brak awansu i to się na drużynie odbiło.

"Fefe" na pewno kilka rzeczy wykonał nie tak, jak tego oczekiwaliśmy. Nie chcę wchodzić w szczegóły, powiem tylko, że powinien był zadbać o wynik w Lidze Światowej. Jest w Polsce od dwóch lat i wie, że tu nic nie przejdzie bez oceny i krytyki. Teraz już wszyscy krytykują w czambuł, bez znieczulenia i bez wielkich diagnoz, na nie zdobywają się tylko niektórzy.

Jak dla mnie największym zarzutem jest styl, w jakim przegraliśmy mistrzostwa. 0:3 na Narodowym z Serbią i 0:3 z wcale nie taką mocną Słowenią. Słoweńcy nas po prostu zbili.

Racja. O ile pamiętam porażkę zamordowanych Pucharem Świata 2015 Polaków z już wtedy doświadczonymi i groźnymi dla wszystkich Słoweńcami, to tam były dwa mecze walki. Wygrany w grupie i przegrany w ćwierćfinale po tie-breaku, w którym było 14:16. Potem Słowenia zdobyła wicemistrzostwo Europy, wszyscy przetarli oczy i dostrzegli, że to drużyna złożona z bardzo dobrych siatkarzy, którzy późno bo późno, ale jednak odpalili.

Tym razem faktycznie wyszliśmy na mecz z nimi bez wiary w zwycięstwo. Trudno odgadnąć, co było tego przyczyną. Może to był akurat fatalny dzień naszej drużyny, może Słoweńcy mieli rozpoznaną halę w Krakowie, a my wcześniej graliśmy gdzie indziej i miało to znaczenie. Na pewno chłopcy prezentowali się o wiele gorzej niż z Finami i Estończykami jeśli chodzi o parametry czysto fizyczne i wolicjonalne. Te drugie szybko uciekły, bo nasi siatkarze poczuli, że się od Słowenii odbijają.

Gdyby De Giorgi jednak zachował posadę, to jak pana zdaniem mógłby wyglądać drugi sezon kadry pod jego wodzą?

Wydaje mi się, że byłby już bardziej poukładany. Bardzo bym chciał dostać informacje, jak on się wytłumaczył i jaką przedstawił wizję sezonu 2018. To są moim zdaniem kluczowe sprawy dla tych, którzy będą podejmować decyzje o jego pozostaniu lub zwolnieniu. Bardzo chętnie poszedłbym na takie spotkanie, nie zadając mu ani jednego pytania, tylko po to żeby wysłuchać co będzie miał do powiedzenia. Nie wiem jednak, czy ktoś spoza PZPS dostanie taką możliwość.

Co można powiedzieć po tym sezonie o Bartoszu Kurku? O tym, w jakim stopniu wykorzystuje swoje możliwości i jaka jest jego przyszłość w reprezentacji.

Mam problem z jego oceną ze względu na ogromny sentyment do tego chłopaka. Byłem trenerem w Kędzierzynie-Koźlu, kiedy trafił tam jako 18-latek. Znam jego ojca. Czasem nie potrafię zrozumieć jego zachowań, tego że gdzieś się zamyka, znika, nagle nie jest sobą. Na treningach potrafi robić fantastyczne rzeczy, po czym w meczu wygląda tak, jakby wstał lewą nogą i w ogóle go nie ma.

Jego powrót na przyjęcie to była alarmowa sytuacja. Myślę, że przy tej fali młodych przyjmujących, takich jak Szalpuk, Śliwka, Fornal, lepszy byłby dla niego powrót na atak. Ci młodzi muszą się nagrać, Rafał Buszek, z całym szacunkiem, osiągnął chyba kres swoich możliwości. Zresztą tyle co mógł, pomagał drużynie.

Wracając do Kurka - nie wiem, jak będzie grał w Ziraacie Ankara, zdaje się że jedzie tam jako gracz na przyjęcie. Jeśli Bartek przyjmuje, musimy mieć drugiego zawodnika na tej pozycji z bardzo dobrym odbiorem, libero w kapitalnej formie i taktykę ustawioną tak, żeby nie dać go zniszczyć zagrywką. Choć mam też wrażenie, że przyjęciem w tym sezonie reprezentacyjnym Bartek się w miarę obronił, a nie obronił się atakiem.

Potencjał tego zawodnika nadal jest ogromny. Natomiast głowa na pewno do resetu. No i przede wszystkim on musi chcieć grać w kadrze. Z tego co wiem, w tym roku Bartek cały czas był pierwszy na treningu, wychodził ostatni i pracował bardzo dużo. Zresztą dyscyplinarnie, poza jednym momentem u Stephane'a Antigi, nie słyszałem o nim złego słowa.

Jego wizerunek charakternego, walczącego sportowca trochę mi się kłóci z tym, co się stało w jego karierze. Odpuszczenie kontraktu w Japonii, dziwna rola w Skrze przez pół sezonu, tak jakby się leczył, choć trudno powiedzieć z czego. Teraz w kadrze pracujący, a nie potrafiący dobrze grać. Natomiast patrząc na niego jako na sportowca, atletę, nie sposób sobie wyobrazić, że ten chłopak nie będzie pomagać.

Ale znów jako atakujący?

Na przyjęciu grupa graczy z potencjałem może się nam rozszerzyć. Są ci młodzi, których wymieniałem, wróci Mateusz Mika, Michał Kubiak powinien się odbudować, bo ten sezon dla niego był bardzo ciężki. I tu wraca temat Kurka na ataku. Łukasz Kaczmarek i Maciej Muzaj to ci, którym do reprezentacji najbliżej, ale powiem szczerze, z kolegami z Polsatu przegadaliśmy o tym ze dwie noce, i tego trzeciego, czwartego nazwiska nie widzę. A tak naprawdę to i Kaczmarek i Muzaj nie do końca weszli jeszcze do kadry.

Zaraz po mistrzostwach nadeszła dobra wiadomość - wszystkie formalności w sprawie Wilfredo Leona zostały załatwione i po 24 lipca 2019 roku Kubańczyk będzie mógł grać dla Polski. Szkoda tylko, że zaczynamy widzieć w nim zbawcę, a nie cenny dodatek do naszej reprezentacji.

Chyba sami to sobie wywróżyliśmy. Jeśli sprawa jest "klepnięta", możemy już mówić o faktach. Pozostaje mu życzyć zdrowia i czekać. Na mistrzostwa Europy 2019, jeśli będzie zdrowy i w formie, żaden trener chyba nawet nie pomyśli, żeby go nie powołać. Pewnie, że nie możemy liczyć na to, że przyjdzie i będzie atakował po 60-70 razy w meczu, jak to się zdarza u pań, albo w bardzo słabych męskich reprezentacjach. Liczę na to, że wejdzie do drużyny, która będzie miała wysoką wartość, i tę wartość podniesie o 5-10 procent, choćby pozwalając wyjść z trudnych sytuacji na wysokiej piłce. Już tylko to będzie dla nas ogromnym bogactwem.

Leona z każdym rokiem trzeba lepiej postrzegać. Pamiętam go jako młodziutkiego zawodnika, jego i Yoandry'ego Leala. Obaj prezentowali różne twarze, ale generalnie to były siatkarskie dzieci. Obaj przeszli ogromną szkołę życia, przeżyli swoje osobiste tragedie, rozłąki z rodzinami. Zostali rzuceni w inne strony świata, ale obaj sobie radzą, pracują, Leal w Brazylii zachowuje się kapitalnie, całkiem inaczej niż w swojej reprezentacji.

Nasz nowy Polak w Zenicie Kazań ma czasem lekko gwiazdorskie zachowania, ale jest traktowany jako gracz wiodący, Władimir Alekno pozwala mu na wiele i jakoś z nim funkcjonują. To nie jest chyba rozkapryszony gwiazdor, prywatnie robi bardzo pozytywne wrażenie i myślę że bez żadnego problemu dogada się z naszymi trenerami i zawodnikami. Widać, że się stara, filmik na Facebooku nagrał po polsku. Nie widzę nic złego w dołączeniu go do kadry. Nie skorzystać z jego umiejętności byłoby grzechem, ma wszystkie cechy walecznego sportowca i normalnego człowieka.

Czy Ferdinando De Giorgi powinien nadal prowadzić reprezentację Polski siatkarzy?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×