43 lata temu żołnierze Wagnera potwierdzili swoje mistrzostwo

28 października 1974 roku reprezentacja kierowana przez Huberta Wagnera pokonała Japonię i sięgnęła po tytuł mistrza świata. Ale ten mecz był tylko (lub aż) zwieńczeniem intrygującej do dziś kampanii "Kata".

Michał Kaczmarczyk
Michał Kaczmarczyk
Hubert Jerzy Wagner PAP / Roman Sieńko / Na zdjęciu: Hubert Jerzy Wagner
Wydawało się, że Polacy, którzy nie przegrali na mundialu w Meksyku ani jednego spotkania, dopełnią formalności, ale pierwszy set nie poszedł po ich myśli. Japończycy nie prezentowali się tak dobrze jak za kadencji doskonałego trenera Yasatuki Matsudairy, ale wygrali 15:13. Dopiero w kolejnych partiach Biało-Czerwoni przypomnieli sobie o słowach Huberta Jerzego Wagnera, które wybrzmiały podczas jednej z przedmeczowych odpraw i na dobre ustawiły przebieg turnieju dla Polaków:

"Moim i nie tylko moim zdaniem gramy najlepszą siatkówkę na świecie i tylko od was zależy, aby to udowodnić. A żeby to zrobić, musicie w każdym meczu rzucić na szale całe umiejętności i ambicje. Nie ma co się oszczędzać, grać będą cały turniej wszyscy, a kondycji na pewno wam wystarczy".

Wystarczyło. W kolejnych setach padły wyniki 15:7, 15:11 i 17:15 dla Polaków, chwilę później w obozie podopiecznych Wagnera wybuchnęła euforia i sami zawodnicy złotej drużyny, pytani o wspomnienia z mistrzowskiej fety, nie potrafią po latach odtworzyć przebiegu chwil tuż po ostatniej akcji. Takie emocje, wspomagane przez lejący się strumieniami alkohol w hotelowym pokoju, nimi zawładnęły. Mistrzowie świata bawili się z meksykańską policją i próbowali grać na instrumentach lokalnej orkiestry umilającej im złote chwile, a w kraju zapanowała euforia. Do wspaniałej drużyny Kazimierza Górskiego dołączyli kolejni polscy mistrzowie.

- Z mistrzostw świata w Meksyku nie było żadnych niusów, więc sami zdobywaliśmy informacje. I choć nie było relacji z meczów naszych siatkarzy, występy podopiecznych Wagnera rozgrzały Polaków na równi z brązowym medalem wywalczonym wcześniej przez piłkarzy. My zdobyliśmy kasetę z finału z Japonią od Hiszpanów i dzięki temu mogliśmy zaprezentować to wydarzenie w TVP - wspominał dziennikarz Wojciech Zieliński, komentator Telewizji Polskiej, który mógł dwa lata po sukcesie w Meksyku skomentować triumf siatkarzy Wagnera w Montrealu.

ZOBACZ WIDEO: Ogromny projekt Kusznierewicza. Cały świat będzie podziwiał Polaków

Sam turniej został od początku do końca opisany przez "Kata" w sprawozdaniach dla PZPS, dlatego dzięki jego słowom i relacjom uczestników tamtych wydarzeń możemy dość dokładnie odtworzyć całość przygotowań, przebieg historycznego dla Polaków turnieju i dowiedzieć się, jak zespół sympatyczny, ciekawie grający, ale bez wyników (tak Biało-Czerwonych określali rywale) stał się niepodzielnym władcą na światowej arenie. To, czego nie dopisał z różnych względów Wagner, dopowiedzieli świadkowie.

Szybkie 3:0 z Egiptem na start imprezy, cenne zwycięstwo 3:1 nad Amerykanami ("jedyne spotkanie, przed którym w zespole wyczuwało się pewne napięcie" - pisał Wagner, mając na myśli wcześniejsze, dramatyczne spotkanie obu ekip, którego stawką był wylot na igrzyska do Monachium) i w końcu wygrana bez straty seta nad ZSRR - tak zakończył się pierwszy etap mistrzostw świata w meksykańskiej Toluce.

Polacy wygrali z "braćmi" ze Wschodu raz jeszcze w rundzie finałowej; nie przyszło im to łatwo, bo dopiero po pięciu setach, ale ostatnia odsłona meczu (15:7) pokazała, że nikt wtedy nie był w stanie zdetronizować polskich zawodników. Trzy tie-breaki w decydującej fazie mistrzostw, wszystkie wyraźnie wygrane - to było potwierdzenie skuteczności tytanicznej pracy wykonanej przez Biało-Czerwonych na zgrupowaniu w Zakopanem i francuskim Font Romeu. Wagner chciał przygotować zespół na długie i wyczerpujące zmagania na wysokości ponad dwóch tysięcy metrów nad poziomem morza i to mu się udało.

Psychologiczne gierki z Rosjanami zaczęły się nie w samym Meksyku, a nieco wcześniej. Podczas Pucharu Świata w 1973 roku trener Wagner zaordynował, widząc, że jego siatkarze spotkają się za chwilę z radzieckimi rywalami na stołówce: - Jak ktoś pierwszy się odezwie, to zabiję! Zaskoczeni Rosjanie tylko patrzyli, jak do tej pory przyjacielscy Polacy mijali ich bez słowa. To wzbudzało respekt i strach nawet u takich siatkarskich gigantów jak Władimir Kondra czy Wiaczesław Zajcew.

Podczas pierwszego meczu w Meksyku Mirosław Rybaczewski prowokował ogromnego Jefima Czułaka: - Nawet nie skacz na krótką, bo jak huknę, to nie będzie co zbierać! - a potem śmiał się Rosjaninowi w twarz, gdy akcja szła na niepilnowane przez Czułaka skrzydło. A stałym numerem Wagnera na mecze przeciwko ZSRR było wypuszczanie w pierwszym secie na parkiet rezerwowych. - Miała ona podmęczyć Ruskich, prowadząc z nimi wyrównaną walkę - opowiadał Zbigniew Zarzycki. Szkoleniowiec Polaków chciał, by Wielki Brat miał ciągle z tylu głowy, że męczy się z rezerwami, a za chwilę na parkiet wejdą prawdziwi wojownicy jak Edward Skorek i Tomasz Wójtowicz i wtedy zacznie się prawdziwa wojna.

Droga do złota nie była szybka i prosta, zdarzały się potknięcia: przeciwko Czechosłowakom Polacy musieli odrabiać stratę 0:2 w setach, a w meczu z NRD (3:2) Hubert Wagner po dwóch spokojnie wygranych partiach zaczął kombinować z wyjściową szóstką tak mocno, że z prowadzenia zrobił się remis 2:2. - Gdybyśmy przez jego popisy przegrali, pewnie po meczu byśmy go udusili - mówił po latach Zarzycki. Na czym polegały te popisy? Wagner co chwila zmieniał wyjściową szóstkę i gdy na parkiecie grali nowi zawodnicy, rezerwowi schodzili do sali treningowej, zakładali pasy z obciążeniami i skakali przez płotki.

Nie można zapomnieć o wątku meksykańskim historii polskich mistrzów, w którym czynny udział miał Ruben Acosta, kontrowersyjny i wieloletni szef FIVB. Trener Wagner dostał propozycję od Acosty, wtedy szefa meksykańskiej federacji siatkówki, by pewni awansu do rundy finałowej Polacy odpuścili spotkanie z gospodarzami i wpuścili ich do gry o medale kosztem NRD. W grę wchodziły niezłe pieniądze i wybór dogodnego terminarza. O układzie wiedziała jedynie piątka najstarszych gracz w kadrze Polski i trener Wagner, wszystko po to, by mecz z Meksykiem nie wyglądał jak sportowa komedia omyłek. Ale nie dało się tego uniknąć. - Jak w pewnym momencie "Zuzu" Zarzycki bez bloku zaatakował we własne boisko, to stało się jasne, że to jest jakiś układ z rywalem. Nas to trochę rozsierdziło, bo nikt nam o niczym nie powiedział - opowiadał Rybaczewski.

Dzięki mobilizacji kadrowej młodzieży (i szybkiej wolcie trenera, który uznał, że nie warto odpuszczać meczu) Polska wygrała wtedy z Meksykiem 3:1 i z układu oraz pieniędzy nic nie wyszło. Obyło się bez niemiłych konsekwencji dla Wagnera, ale niewiele brakowało, żeby wizyta w Meksyku okazała się jego pierwszą i ostatnią. Wszystko przez zapoznaną siatkarkę tamtejsze reprezentacji, podopieczną Polaka Stanisława Poburki.

- Po powrocie na półfinały i finał do stolicy Jurek umówił się ze swoją dziewczyną w samochodzie albo w parku, szczegółów nie pamiętam. Pamiętam za to, że przyjeżdżamy na popołudniowy trening, a Jurka nie ma w hali. To do niego zupełnie niepodobne. Trudno powiedzieć, czy ta dziewczyna miała powiązania z mafią chłopaka, czy też wydarzyło się coś innego. W każdym razie na tej ich randce pojawili się mafiosi, wsadzili Jurka do samochodu i wywieźli dwadzieścia kilometrów za miasto. Wracamy z treningu i patrzę, że Jurek siedzi w pokoju, poobijany, z zakrwawionymi stopami. Opowiadał, że kiedy jechali tym samochodem, stanęli za miastem na sikanie. Herszt porywaczy zdejmował marynarkę i Jurek wykorzystał ten moment. Boso po kamieniach ile sił w nogach, pod ostrzałem z pistoletów uciekł. Po kilku godzinach dotarł do hotelu - mówił Andrzej Warych, asystent Wagnera.

Pierwszy trener Polaków był tak wstrząśnięty całym zajściem, że poważnie rozważano przydzielenie mu ochrony do końca zawodów, a prowadzeniem zespołu miał zająć się niedoświadczony Warych. Obyło się bez takich środków bezpieczeństwa: dwa dni po meczu z Japonią Hubert Wagner oglądał w siedzibie polskiej ambasady w Meksyku słynną walkę Muhammada Aliego i George'a Foremana w Kinszasie zwaną potem "Rumble in the Jungle" i mógł spokojnie obmyślać plan przygotowań na kolejną wielką imprezę, czyli igrzyska olimpijskie w Montrealu. Z jakim skutkiem - doskonale pamiętamy.

Złota drużyna mistrzostw świata 1974 w Meksyku:

Zawodnicy: Wiesław Gawłowski, Wiesław Czaja, Tomasz Wójtowicz, Ryszard Bosek, Włodzimierz Stefański, Włodzimierz Sadalski, Marek Karbarz, Edward Skorek, Aleksander Skiba, Zbigniew Zarzycki, Stanisław Gościniak, Mirosław Rybaczewski

Trenerzy: Hubert Wagner, Andrzej Warych (drugi trener), Jan Siedzioch (lekarz)

Informacje zawarte w tekście są oparte na pozycji "Kat. Biografia Huberta Wagnera" autorstwa Krzysztofa Mecnera i Grzegorza Wagnera.

Czy drużyna Huberta Wagnera to najlepsza reprezentacja Polski w dziejach naszego sportu?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×