Duży niedosyt w Czarnych po boju ze Skrą. "Ubolewamy nad stratą dwóch punktów"

WP SportoweFakty / Anna Klepaczko / Na zdjęciu: siatkarze Cerradu Czarnych Radom
WP SportoweFakty / Anna Klepaczko / Na zdjęciu: siatkarze Cerradu Czarnych Radom

W piątkowym spotkaniu 7. kolejki PlusLigi Cerrad Czarni byli blisko sprawienia sensacji i pokonania PGE Skry Bełchatów nawet w trzech setach. - Przed meczem jeden punkt bralibyśmy w ciemno, ale apetyt rośnie w miarę jedzenia - powtarzali gospodarze.

Mecz otwierający siódmą kolejkę PlusLigi dostarczył niesamowitych emocji. W dwóch pierwszych setach Cerrad Czarni Radom zdecydowanie dominowali nad PGE Skrą Bełchatów, wygrywając do 21 i 18. Momentami wicemistrz Polski nie potrafił znaleźć jakiejkolwiek odpowiedzi na świetne zagrania rywali. W trzeciej partii odwrócił jednak losy spotkania. - Szkoda, bo prowadziliśmy 2:0 i w trzecim secie mieliśmy szansę, aby zbudować taką przewagę, jak w dwóch pierwszych i "uciec" Skrze. Niestety się nie udało - skomentował tuż po zakończeniu zawodów Tomasz Fornal.

- Punkt zdobyty z tak mocnym rywalem zawsze jest fajny, bo gdyby ktoś nas zapytał przed meczem, czy bierzemy jedno "oczko" w ciemno, to połowa czy większość chłopaków by się zgodziła. Wiadomo jednak, że apetyt rośnie w miarę jedzenia i szkoda, że nie udało nam się chociaż tych dwóch punktów zdobyć - ubolewał młody przyjmujący. - W dwóch pierwszych setach wszystko nam "żarło", czy to ataki ze skrzydeł, czy z szóstej strefy, czy ze środka. Pojawiła się myśl, że może te trzy punkty uda nam się zdobyć - dodał 20-latek.

W podobnym tonie wypowiedział się Wojciech Żaliński. - Trzeba przyznać, że te pierwsze dwa sety to był koncert w naszym wykonaniu. Graliśmy na dużym ryzyku i wszystkie elementy nam "żarły". Zagrywka nam "siedziała", może nie było zbyt wielu asów, ale mnóstwo korzyści. Dobrze radziliśmy sobie z powstrzymaniem Mariusza Wlazłego przez pierwsze dwa sety, bo wtedy nie był najmocniejszą stroną bełchatowian - podkreślił kapitan Czarnych.

Kapitalnie spisywał się Michał Filip, który kończył praktycznie wszystkie piłki, nawet te najtrudniejsze. Po stronie przyjezdnych mało skuteczny był Mariusz Wlazły. Po 10-minutowej przerwie rozkręcił się jednak MVP mistrzostw świata 2014, zaś "zgasł" jego vis-a-vis. - Ta dłuższa przerwa, oczywiście nie zrzucam na nią winy, to był moment zwrotny i wtedy Skra powróciła do gry. Nasze ryzyko przestało się opłacać, nie byliśmy tak skuteczni, a rywal "rósł". Z biegiem czasu Mariusz grał coraz lepiej, a im bliżej końca meczu, to był coraz bardziej skuteczny. Nie wiem, czego zabrakło, ale gdybyśmy zagrali trzeciego seta na takim poziomie, jak pierwsze dwa, to naprawdę byłby historyczny wynik w Radomiu, a tak to nie skończyło się zbyt pozytywnie - zaznaczył Żaliński.

- Nasza postawa może cieszyć, bo te dwa sety były naprawdę super, a trzy pozostałe może nie najlepsze, ale też nie najgorsze. Walczyliśmy bowiem do końca, byliśmy zdeterminowani. Trudno, tak się gra z zespołami, które aspirują do medali, mają bardzo szerokie składy, dużo jakości, a nam niestety tego zabrakło - kontynuował przyjmujący.

- Przed meczem nie byliśmy faworytem i to Skra była murowanym kandydatem do zwycięstwa za trzy punkty. W szatni przypominaliśmy sobie jednak historię spotkań z tym zespołem i w Radomiu Skra dawno nie wygrała dosyć łatwo, chyba nawet od naszego powrotu do PlusLigi. Wiedzieliśmy, że to jest dzień, w którym możemy sprawić niespodziankę. Cieszymy się z jednego punktu, ale też ubolewamy nad stratą dwóch. W trakcie 10-minutowej przerwy mocno nastrajaliśmy się w szatni, aby zgarnąć pełną pulę - zakończył Żaliński.

ZOBACZ WIDEO: Mateusz Kusznierewicz: Pioruny waliły jeden po drugim dookoła. To były chwile grozy

Komentarze (0)