Kinga Popiołek: Widzę, że kibice są dla ciebie bardzo ważni.
Zbigniew Bartman: - Zgadza się. To przecież dla nich gramy i, tak jak już kiedyś mówiłem, bardzo ważna jest więź między kibicami a zawodnikami, żeby razem przeżywali te dobre i złe chwile. Aby nie było tak, że ktoś po paru latach zmienia barwy klubowe i dostaje reprymendę.
Jesteście specjalistami od kłopotów, nie możecie tak od razu załatwić sprawy...
- Dokładnie. Nie wiem dlaczego tak się dzieje. Jak mamy coś zrobić łatwo i prosto, to się nie da, bo sami sobie komplikujemy sytuację. Tak, jak w sobotnim meczu: prowadziliśmy już 11:8, a za chwilę było 13:12 dla przeciwnika. Normalnie grając to jest nie do przyjęcia, żeby tak seriami punkty tracić. W piątkowym meczu tak samo: prowadziliśmy kilkoma punktami, po czym straciliśmy je i przegraliśmy. To jest po prostu skandal. Oczywiście dla nas...
Czym to wszystko może być spowodowane?
- Być może jakimiś rozluźnieniami, bo dojrzały zespół nie powinien tak grać.
Ale z drugiej strony jesteście najmłodszą drużyną w PlusLidze i w tym sezonie osiągnęliście bardzo dużo, niekoniecznie na polskich parkietach, ale w europejskich pucharach owszem...
- Nie ukrywajmy, że gdyby nie było w zespole tej niedojrzałości, to byśmy dużo więcej ugrali. Spotkań, które przegraliśmy przez własną głupotę, tracąc punkty seriami, można by wymienić nie dziesięć, a pewnie i dwadzieścia. Chociaż aż tylu spotkań nie przegraliśmy, ale chodzi też o sety.
Z Politechniką w pierwszym meczu u siebie rozegraliście 5. setów, drugie spotkanie udało się rozstrzygnąć w 4. Jakie wskazówki dał wam trener, aby gra wyglądała lepiej, a co za tym idzie, wynik był pewniejszy? Widać było, że ryzykowaliście zagrywką, co w ostatecznym rozrachunku wam się opłaciło.
- Tak, bo na pewno zepsuliśmy mniej zagrywek niż w poprzednim meczu - wtedy po dwóch setach mieliśmy już 12. zagrywek zepsutych. Tak się grać nie da, bo dawaliśmy prezenty przeciwnikom, eliminując przy tym siebie. Nie można popełniać takich błędów. W drugim meczu też byliśmy zdecydowanie skuteczniejsi w ataku z drugiej piłki.
Już we wtorek rozegracie kolejne spotkanie. Czasu na przygotowanie nie macie jednak dużo.
- Nie ukrywam, że bardzo nam zależało na tym, żeby rozegrać to spotkanie wcześniej, ponieważ skrócimy wtedy ligę o tydzień i będziemy mieli czas na wypoczynek przed kadrą, a w drużynie jest nas czterech z powołaniem. Na pewno odpoczynek nam się przyda, bo potem nie będzie na niego czasu, a przed nami ciężka i żmudna praca. Teraz mamy mniej czasu na odpoczynek, ale myślę, że psychicznie szybko do siebie dojdziemy i zagramy bardzo dobre spotkanie tutaj z Olsztynem.
To teraz porozmawiajmy o kadrze. Spodziewałeś się powołania?
- Na pewno oczekiwałem tego powołania, ponieważ staram się grać w lidze jak najlepiej, co zresztą często mi wychodzi...
Co zresztą widać po tytułach MVP...
- Dziękuję bardzo. Byłem powoływany od trzech lat do tej szerokiej kadry. Z każdym rokiem powinienem być teoretycznie lepszy, wciąż dojrzewam jako siatkarz.
Podczas weekendu doszło do ostatecznym rozstrzygnięć w spotkaniach o miejsca 1-4. O mistrzostwo powalczy Skra z Resovią. Czy to jest dla ciebie jakieś zaskoczenie?
- Dla mnie zdecydowanym faworytem jest Skra, Rzeszów nie ugrał przeciwko nim nawet jednego seta w tym sezonie. Ale z drugiej strony nie można ich przekreślać, bo właśnie teraz mogą nabrać wiary w swoje umiejętności, w końcu pokonali w play-offach ZAKSĘ, a przedtem dwukrotnie z nimi przegrali. Myślę, że spotkania o mistrzostwo mogą być bardzo wyrównane. Mimo tego wydaje mi się, że to Skra zdobędzie mistrzostwo, bo jest zespołem kompletnym, bardziej dojrzałym i ma zdecydowanie lepsze armaty na skrzydłach.
A spodziewałeś się tego, że Jastrzębie nie ugra nawet jednego spotkania?
- Skra jest takim zespołem, z którym bardzo ciężko jest, zwłaszcza w play-offach, wygrać trzy mecze pod rząd. Ale mogliśmy liczyć na to, że Jastrzębie nawiąże równorzędną walkę i wygra chociaż jeden mecz. Nie wiadomo co by się wydarzyło, gdyby nie ta, już trywialna, pomyłka sędziowska.