Marek Bobakowski: Przygnębiający widok podczas meczu polskich siatkarzy (komentarz)

Kamera pokazująca puste trybuny hali w japońskiej Osace drażniła oczy kibiców siatkówki. Drażniła tak często i tak bezwzględnie, że - idę o zakład - u wielu wywołała łzy smutku. Bo ich ukochana dyscyplina jest w agonii.

Marek Bobakowski
Marek Bobakowski
Radość polskich siatkarzy po wygranej z Włochami, w japońskiej Osace W tle prawie pusta hala Materiały prasowe / Fot. FIVB / Radość polskich siatkarzy po wygranej z Włochami, w japońskiej Osace. W tle prawie pusta hala.

Liga Narodów. Piłkarska i siatkarska. Taka sama nazwa, zupełnie inne podejście organizatorów. W futbolu mamy spotkania rozgrywane w grupach, każdy z każdym, na stadionach uczestników, co kilka tygodni. Standardowe rozwiązanie, które sprawdza się od lat (choćby w eliminacjach do MŚ czy ME) i powoduje, że piłka nożna jest czytelna, popularna, a mecze wypełniają trybuny stadionów po brzegi. Na mecze reprezentacji piłkarskiej po prostu się czeka z zapartym tchem.

Siatkówka? Całość skumulowana w krótkim czasie, podzielona na turnieje, gdzie przykładowo (jak dzisiaj 8 czerwca) Polacy grają z Włochami w… Japonii. Nie trzeba być wizjonerem, aby przewidzieć, że taki mecz zainteresuje sympatyków z Kraju Kwitnącej Wiśni mniej więcej na poziomie występu lokalnego, anonimowego komika w jednym z miejscowych barów. Na dodatek ta ogłoszona z wielką PR-ową pompą siatkarska Liga Narodów ma nieczytelne zasady (wspólna tabela), kibice nie są w stanie nadążyć za kolejnymi meczami, których jest po prostu za dużo.

Efekt? Mecze piłkarskiej Ligi Narodów UEFA, które w październiku 2018 reprezentacja Polski rozegra na Stadionie Śląskim z Włochami i Portugalią, przyciągną do Chorzowa za każdym razem po 55 tysięcy kibiców. Na obejrzenie na żywo pojedynku Włochy - Polska w Osace zdecydowało się kilkadziesiąt razy mniej fanów.

I właśnie dlatego - czy to nam się podoba, czy nie - siatkówka jest sportem niszowym. Mało tego, pozostanie nim nadal, jeżeli nie przeprowadzi szybkiej rewolucji w swoim kalendarzu.

Na całe szczęście mówi się o tej rewolucji coraz głośniej. Od kilku miesięcy. Nad całością podobno czuwa pomysłodawca tej zmiany - były prezes PZPS Mirosław Przedpełski. Kiedy rozmawiałem z nim przy okazji zeszłorocznych (2017) mistrzostw Europy siatkarzy, widziałem, że poczuł misję. Z pasją opowiadał mi, które rozwiązania chce zaczerpnąć od "lepszych" (czytaj: z piłki nożnej), a na które ma własny pomysł. To daje szansę na przyszłość. Oby Przedpełskiemu udało się skruszyć beton w FIVB. Bo największy problem nie jest w stworzeniu dobrego kalendarza, ale właśnie w przekonaniu działaczy, że należy go wprowadzić.

Obym za dwa, trzy lata (nie liczę na cud, że taka reforma wejdzie w życie szybciej) mógł włączyć telewizor w piątkowy wieczór, o godzinie 20:30, i obejrzeć mecz Włochy - Polska w wypełnionej szczelnie hali w Modenie. Mecz, na który czekałem przez trzy miesiące, od ostatniej potyczki Biało-Czerwonych z Japonią, również w wypełnionym do ostatniego miejsca obiektu w Osace.

Albo uda się to zrobić, albo siatkówka zostanie już na zawsze dyscypliną niszową, którą w ujęciu globalnym nie interesuje się nawet pies z kulawą nogą.

ZOBACZ WIDEO Sektor Gości 83. Wojciech Szaniawski: Robert Lewandowski za jedną kampanię może dostać nawet 4 mln euro
Czy siatkówka powinna iść tropem piłki nożnej i zrewolucjonizować kalendarz?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×