Wilfredo Leon. Dar od Boga

- Gra dla pieniędzy i gra sercem to dwie różne sprawy. Reprezentując Rosję grałbym tylko dla kasy. Od razu odpowiedziałem: to tak nie działa, nie ma tematu. Kadra to coś więcej niż pieniądze. Jeśli nie Kuba, to tylko Polska - mówi Wilfredo Leon.

Paweł Kapusta
Paweł Kapusta
Wilfredo Leon Newspix / Łukasz Krajewski/FOKUSMEDIA.COM.PL / Na zdjęciu: Wilfredo Leon
Paweł Kapusta, Grzegorz Wojnarowski: - Kuba to piękny kraj?

Wilfredo Leon: - To kraj z bogatą historią. Piękna i największa wyspa na Karaibach. Położenie sprawia, że jest idealnym miejscem do spędzania wakacji.
 
Co by pan zobaczył, gdyby zamknął teraz oczy i o niej pomyślał?

Miejsce, w którym się urodziłem i wychowałem, czyli Santiago de Cuba. Później pewnie szkołę, bo tam się wszystko zaczęło. Siatkówka też. No i oczywiście zobaczyłbym rodzinę, przyjaciół. Najbliższych, którzy tam zostali.
 
Tęskni pan?

Tak, ale za ludźmi, nie za miejscem. Tęsknię za życiem z rodzicami, przyjaciółmi. Życiem innym niż w Europie. Polska to zupełnie inny kraj. Nie chodzi tylko o położenie, klimat czy względy ekonomiczne. W Polsce, ogólnie w tej części świata, ludzie ciężko pracują, by zrealizować cele w bliżej nieokreślonej przyszłości. A tam jest inaczej. Pracuje się, by dożyć jutra. Życie toczy się z dnia na dzień.

Dziś Kuba się zmienia. Od pewnego czasu można mieć szerszy dostęp do internetu. Wcześniej, gdy cały świat był już podłączony do sieci, byliśmy zamknięci. Może to dziwnie zabrzmieć, ale miało to też swoje plusy. Ludzie nie żyli z nosami w komórkach. Kwitło życie towarzyskie i sztuka najzwyklejszej rozmowy. Jeśli więc pytacie mnie, co z czasów życia na Kubie najbardziej utkwiło mi w pamięci, to chyba właśnie ciągłe spotkania, dyskusje, obcowanie z drugim człowiekiem. Tym realnym, nie wirtualnym.

ZOBACZ WIDEO Vital Heynen śpiewał hymn Polski razem z kibicami. "Polacy są bardzo bystrzy! Publiczność w spodku była MVP meczu"

CZYTAJ TEŻ INNY WYWIAD: Justyna Kowalczyk: Duża sztuka samotności - KLIKNIJ!

Kiedy ostatni raz pan tam był?

Wcale nie tak dawno. Rok temu. Nie jest przecież tak, że przez podjęte decyzje nie mam tam wjazdu.

Po prostu zastanawiamy się: jest pan dziś szczęśliwym człowiekiem?

Jestem dziś i byłem kiedyś. Skąd takie pytanie?

Bo żeby spełniać marzenia, musiał pan wyjechać z ojczyzny.

Oferowane mi tam warunki pracy nie gwarantowały dalszego rozwoju. Czułem, że mimo wciąż drzemiących we mnie rezerw, na Kubie sportowo doszedłem do ściany. Oczywiście, mogłem tam zostać i pewnego poziomu sportowego już nigdy nie przeskoczyć, ale chciałem się rozwijać. Potrzebowałem nowych wyzwań.
 
Ktoś, kto zupełnie nie orientuje się w sprawie, nie rozumie okoliczności. Urodził się pan na Kubie, jest z krwi i kości Kubańczykiem. Dlaczego doszło więc do sytuacji, w której po latach gry w tamtejszej kadrze narodowej będzie pan teraz występował w reprezentacji Polski? Warto wyjaśnić.

Gdy grałem w reprezentacji Kuby, kubańscy zawodnicy nie mogli ot tak, jak każdy sportowiec na świecie, wyjechać do innego kraju, by występować w zagranicznej lidze. To znaczy mogli, ale podjęcie takiej decyzji było równoznaczne ze skreśleniem przez federację z listy reprezentantów. Mówiąc wprost: nie dało się jednocześnie grać w lidze włoskiej albo rosyjskiej i występować w kubańskiej kadrze. Jedyną dozwoloną ligą była kubańska. Michał Kubiak czy Bartek Kurek mogą grać w Japonii czy Włoszech i jednocześnie w polskiej reprezentacji.

Na Kubie to było niemożliwe. Dlatego pozornie prosta decyzja o zmianie ligi, prowadząca do osobistego rozwoju, była równoznaczna z dokonaniem wyboru rzutującego na całe życie. (Od rewolucji kubańskiej w 1959 roku komunistyczny rząd nie pozwala swoim obywatelom na podejmowanie pracy za granicą. Sportowcy, którzy zdecydują się na wyjazd do zagranicznej ligi, są pozbawiani prawa gry w narodowej reprezentacji - przyp. WP SportoweFakty).

Przepisy światowej federacji, przy spełnieniu odpowiednich wymagań, pozwalają na jedną zmianę reprezentacji w karierze. Wymagania spełniłem, odbyłem też dwuletnią karencję. Nie zrobiłem więc nic wbrew przepisom.
 
To prawda, że Rosjanie chcieli, by grał pan w ich kadrze? Ponoć oferowali za to ogromne pieniądze.

Propozycja była, ale o szczegółach mówił nie będę.

Dlaczego pan im odmówił?

Gra dla pieniędzy i gra sercem to dwie zupełnie różne sprawy. Reprezentując Rosję grałbym tylko dla kasy. Od razu odpowiedziałem: to tak nie działa, nie ma tematu. Kadra to coś więcej niż pieniądze.

Już wtedy wiedziałem, że jeśli nie mogę grać dla Kuby, to chcę reprezentować tylko kraj mojej żony. Kraj, w którym zamieszkałem i z którym wiążę swoją przyszłość. "Jeśli Polacy mnie zaakceptują - świetnie. Jeśli nie - pozostanie mi gra w klubach, bo w innej reprezentacji nie wystąpię" - taki był tok mojego rozumowania.

Jak wspomina pan moment, w którym zdecydował się wyjechać z Kuby?

W centralnej szkole sportowej w Hawanie miałem wielu kolegów, którzy albo doznawali bardzo poważnych kontuzji, kończących ich kariery, albo byli wyrzucani za niepożądane cechy charakteru. Nawet mimo faktu że byli świetnymi zawodnikami. Dziś słyszę, że można by było stworzyć superdrużynę ze wszystkich rozsianych po świecie, wychowanych na Kubie siatkarzy. Nikt jednak nie wie, jak wielu kapitalnych zawodników nie wypłynęło na szerokie wody i nikt o nich nie usłyszał. Skala jest naprawdę ogromna.

Do Hawany trafiłem jeszcze jako dzieciak. I już wtedy grałem ze starszymi zawodnikami, także seniorami. W dorosłej kadrze Kuby zadebiutowałem w wieku 14 lat. Obciążenia treningowe nakładano na mnie takie same jak na dorosłych. Przez dwa lata grałem w trzech kategoriach wiekowych jednocześnie - kadetach, juniorach i seniorach. Zostałem po prostu zajechany fizycznie. Miałem trzy bardzo ciężkie kontuzje. Skutki przeciążenia barku i niedoleczonej, skręconej kostki odczuwam do dziś.

Ból barku był nie do wytrzymania. "Spokojnie, nie przejmuj się. Przyłóż lód i graj! Po co ci odpoczynek?!" - tak odpowiadali ludzie ze sztabu. Podczas Ligi Światowej 2012, ostatniej rozegranej dla Kuby, zakończonej zdobyciem brązu - z szatni przed meczem zawsze wychodziłem jako ostatni. Koledzy rozgrzewali się na parkiecie, a mnie do występu szykowali fizjoterapeuci. Bez ich intensywnej pracy nie byłbym w stanie ruszyć ramieniem, a co dopiero grać na takim poziomie. Przecież ja nie byłem w stanie podnieść ręki na wysokość barku!

Zignorowano mnie, zbagatelizowano moje problemy. Nikt nie liczył się z moim zdrowiem. Bark wisiał na włosku, a ja nie dostałem ani chwili wolnego na odpowiednią rehabilitację. Nie brakowało wiele, a musiałbym się poddać operacji. Zabieg przechodziłbym oczywiście na Kubie, więc nie wiadomo, czy kiedykolwiek wróciłbym po nim do dawnej dyspozycji. Na dodatek pojawiły się problemy z wypłacaniem nagród za wygrywane turnieje międzynarodowe, a w efekcie - odejścia kolejnych zawodników. To wszystko miało duży wpływ na moją decyzję.

Ważną rolę odegrały też kwestie osobiste.

Oczywiście. Znaliśmy się już wtedy z Małgosią. Poznaliśmy się przez internet. Była wtedy dziennikarką, pisała w Polsce o siatkówce. Szukała ze mną kontaktu, chciała zrobić ze mną wywiad. Napisała, zaczęliśmy rozmawiać, no i tak to się później potoczyło. Pierwszy raz widzieliśmy się podczas Ligi Światowej w Polsce 2011 roku. Później była u mnie na Kubie. Początkowo był to związek na odległość, nic więc w tym dziwnego, że chcieliśmy być bliżej siebie.

Decyzja o opuszczeniu Kuby była niebywale poważna, nie tylko dlatego, że oznaczała koniec z tamtą kadrą. Już wtedy byłem znanym zawodnikiem. Mój ruch mógł być odbierany politycznie. W kraju zaczęły się pojawiać na mój temat różne informacje. Trzeba pamiętać, że wtedy nie było jeszcze tak szerokiego dostępu do internetu. Ludzie polegali na dostępnym w mediach przekazie. Dla wielu był to szok, decyzja co najmniej kontrowersyjna.

Mój tata musiał odpowiadać w pracy na dziesiątki pytań kolegów. Dlaczego syn decyduje się na taki krok? Źle mu było? Byłem na świeczniku, wszyscy wokół wydawali sądy.

CZYTAJ TEŻ INNY WYWIAD - Bartosz Kurek: Najgłośniejszych zmieszczę w bucie - KLIKNIJ

Jest pan dziś obrażony na Kubę?

Nie, choć przez wszystko, co mnie spotkało - podczas wyrabiania paszportu albo zdobywania pozwoleń - mógłbym nabrać niechęci.

Co pan ma na myśli?

Musiałem się nasłuchać wielu cierpkich słów, choćby gróźb ze strony pracowników federacji siatkarskiej. Czego to mi nie zrobią, jak nie zablokują kariery. To był dla mnie szalenie trudny czas pod względem psychicznym. Nienawiści jednak we mnie nie ma. Choćby dlatego, że wiele osób, moich znajomych, ale też ludzi, których nie znałem, popierało mój ruch.

Do osób, które kierowały wobec mnie groźby, też nie żywię urazy. Do działaczy, trenerów, którzy w sekundę stanęli po drugiej stronie barykady i traktowali mnie jak wroga. Gdy bywałem później w ojczyźnie i ich spotykałem, podawałem im rękę.

A do losu nie ma pan żalu? Że urodził się w miejscu, w którym ograniczono pana wolność?

Jako młody chłopak nie zdawałem sobie sprawy, że można żyć inaczej. W takim systemie funkcjonowałem, innego nie znałem. Moi rodzice wychowali mnie najlepiej, jak potrafili. Nie zamieniłbym dzieciństwa na nic innego. Może gdybym urodził się w innym miejscu na ziemi, to nie zostałbym siatkarzem? A może bez krętej drogi, którą przebyłem, nie byłbym w miejscu, w którym jestem? Wszystko, czemu musiałem stawić czoła, ukształtowało mnie jako osobę i sportowca.

Na kolejnych stronach przeczytasz między innymi o tym, jak to się stało, że Wilfredo Leon zadebiutował w dorosłej kadrze Kuby już w wieku 14 lat, o tym jak przyjęli go w zespole inni reprezentanci Polski oraz o tym... jak wyglądają imprezy w Rosji.

Czy według Ciebie Wilfredo Leon to najlepszy siatkarz świata?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×