Kristof Hoho: Przeżyłem swoją śmierć

PAP / YURI KOCHETKOV / Na zdjęciu: Kristof Hoho (z prawej)
PAP / YURI KOCHETKOV / Na zdjęciu: Kristof Hoho (z prawej)

- Można powiedzieć, że przeżyłem swoją śmierć - mówi nam Kristof Hoho. 10 lat temu belgijski siatkarz doznał na treningu ataku serca. Modlił się o życie. Ale nie poddał się i gra dalej. Z wszczepionym defibrylatorem. Takich historii jest więcej.

- To stało się w czasie rozgrzewki. Biegaliśmy, a on nagle upadł. Nie dawał prawie żadnych oznak życia - wspomina Francesco De Marchi. Dramatyczne sceny miały miejsce 21 sierpnia 2009 roku. Hoho był graczem włoskiej Padwy.

Leżącemu na parkiecie siatkarzowi pomocy udzielili członkowie sztabu medycznego klubu. Wkrótce przyjechał ambulans. Ratownicy reanimowali go elektrowstrząsami, potem zabrali do szpitala. W Padwie belgijski przyjmujący już nie zagrał.

Chorego Belga zastąpił Kubiak

Dzień przed atakiem serca Hoho, który był nowym zawodnikiem drużyny, przeszedł testy medyczne. - Było dobrze, dopóki nie zszedłem z bieżni. Wtedy nagle moje tętno wzrosło do ponad 200 uderzeń na minutę. Miałem więc przez jeden dzień nosić specjalne urządzenie diagnostyczne. Tak zrobiłem - opowiada Kristof Hoho w rozmowie z WP SportoweFakty. I to właśnie tego dnia dostał ataku serca. Gdyby przeszedł badania jeden dzień wcześniej, być może udałoby się wykryć problemy i zaradzić.

ZOBACZ WIDEO Tokio 2020. Awans na igrzyska jest, pora na wymarzony medal? "Nikogo się nie boimy. Czujemy się mocni"

- We wrześniu przeszedłem pierwszy zabieg. Z przodu pod lewym barkiem wszczepiono mi urządzenie o nazwie ICD Boston. Ma ono wielkość monety 2 euro. Jest połączone z sercem i kontroluje jego pracę. Co pół roku muszę pojawiać się u lekarza - opowiada nam. - Klub zaproponował mi pozostanie w mieście tak długo, jak potrzebuję. W tym czasie umówiłem się ze znanym belgijskim kardiologiem. Obiecał mi, że znów będę mógł grać w siatkówkę. Drugi raz trafiłem "pod nóż". Urządzenie, które wszczepiono mi podczas pierwszej operacji, zostało umiejscowione tym razem po lewej stronie pod żebrami - tłumaczy Belg.

Gdy opuścił szpital, poszedł na trening Pallavolo Padwa. Nie był już zawodnikiem tego klubu - kontrakt zawarty zaledwie kilka miesięcy wcześniej został rozwiązany, ponieważ siatkarz został uznany przez włoską federację za niezdolnego do gry. Hoho poznał wtedy Michała Kubiaka, którego Padwa pozyskała w jego miejsce.

- Mój kontrakt został rozwiązany, ale zawsze będę wdzięczny klubowi, bo uratowali moje życie! Chciałbym tam pewnego razu wrócić - podkreśla Hoho.

Sześć miesięcy po ataku serca Hoho wyzdrowiał na tyle, że mógł podpisać kontrakt z czołowym belgijskim klubem Knack Roeselare. Potem występował w SK Aich/Dob, Prefaxis Menen i, w sezonie 2013/2014, w Noliko Maaseik.

13 grudnia 2013 roku w meczu przeciwko Knack problemy z sercem znów dały znać o sobie. Podczas drugiego seta zawodnik nagle upadł, ale zadziała wszczepiona aparatura.

- Mecz się dla mnie zakończył, ale zostałem w hali. Następnego dnia przeszedłem kontrolę. To był koniec sezonu. I pierwszy raz, kiedy urządzenie zareagowało oraz wywołało wstrząs - mówi 39-latek. - Minęło kilka lat, nadal gram, chociaż na niższym poziomie. Wszystko jest dobrze - wyjaśnia.

Płonne nadzieje

W latach 2013-2015 Aleksa Brdjović występował w PGE Skrze Bełchatów. Po odejściu z PlusLigi w sierpniu 2017 roku ogłosił zawieszenie kariery ze względu na arytmię. Po przerwie trwającej półtora miesiąca lekarze znów dali mu zielone światło do gry.

- Dziękuję Bogu, że mogę już wrócić - przyznał Brdjović. - Mam nadzieję, że do końca sezonu znajdę poważniejszy klub - powiedział wówczas w rozmowie z "Sportskim Zurnalem".

Do zawarcia żadnego kontraktu jednak nie doszło, a zawodnik ostatecznie musiał zakończyć karierę. - Dwa lata temu, przed startem zgrupowania reprezentacji Serbii, mieliśmy testy medyczne. Lekarze wykryli u mnie arytmię serca przy maksymalnych obciążeniach. Od tamtej pory musiałem przerwać treningi. Po pewnym czasie było lepiej, ale później problem wrócił i lekarze zabronili mi kontynuowania zawodowego grania w siatkówkę, dlatego zakończyłem karierę - mówi nam były mistrz Polski.

Chwilowa przerwa w karierze

W porównaniu z Aleksą Brdjoviciem, o większej przychylności losu może powiedzieć Davide Gardini. Syn Andrei Gardiniego (m.in. były szkoleniowiec ZAKSY Kędzierzyn-Koźle, Indykpolu AZS-u Olsztyn i asystent Andrei Anastasiego w sztabie reprezentacji Polski w latach 2011-2013) opuścił Club Italia i trafił do amerykańskiej ligi uniwersyteckiej NCAA, do zespołu BYU Cougars.

Zbierane przez niego dobre recenzje zaowocowały znalezieniem się w szerokiej kadrze Włoch na tegoroczną Ligę Narodów. Do debiutu jednak nie doszło. Po wizycie na testach medycznych w rzymskim Instytucie Medycyny Sportowej CONI konieczne okazały się dodatkowe badania. Włoska federacja siatkówki opublikowała komunikat, który zabraniał mu pracy z reprezentacją. Jednak nieco ponad miesiąc później sytuacja wróciła do normy. 21 czerwca wydano kolejny komunikat.

"Na podstawie badań wykonanych przez profesora Antonio Dello Russo w Klinice Kardiologii i Arytmologii szpitala Torette w Ankonie Davide Gardini uznany został za zdolnego do zawodowej aktywności sportowej, którą będzie mógł wznowić od 28 czerwca" - czytamy na oficjalnej stronie federacji.

Siatkarz w seniorskiej reprezentacji nie zadebiutował, przynajmniej na razie, ale powołany został na lipcowe mistrzostwa świata juniorów w Bahrajnie. Ze Squadra Azzurra wywalczył srebrny medal.

Ryzyko na wagę złota, olimpijskiego

"Nadszedł czas, kiedy muszę szczerze powiedzieć, że udział Siergieja Tietiuchina, który stał się głównym bohaterem igrzysk olimpijskich w Londynie w 2012 roku, był wątpliwy, mógł tam w ogóle nie pojechać i nawet skończyć z siatkówką. Po wielokrotnych badaniach lekarze całkowicie zabronili mu trenować, zdiagnozowali różne problemy, w tym z jego sercem. Były różne opinie i liczne konsultacje ekspertów, nikt nie chciał wziąć odpowiedzialności i pozwolić mu na trening, chociaż Siergiej czuł się dobrze i nie narzekał.

Naradzałem się z lekarzami stawiającymi diagnozę, nie zgadzałem się z nimi. Dostało się ode mnie zwłaszcza wspaniałym lekarzom naszego zespołu. Starałem się ich przekonać, by dopuścili Siergieja do pełnych treningów, ale praktycznie nikt mnie nie słuchał.

Koniec końców, ja, jako główny trener, podjąłem tą trudną decyzję i pozwoliłem mu trenować, najpierw lekko, a następnie z pełną siłą. Wziąłem pełną odpowiedzialność za jego stan zdrowia, oczywiście wraz z klubowymi lekarzami, którzy się nim zajmowali i śledzili jego postępy. Siergiej mógł wznowić treningi, pracować z pełną mocą i pokazać, że powinien znaleźć się w reprezentacji Rosji" - zacytowany fragment pochodzi z autobiografii Giennadija Szypulina, jednej z największych i najbardziej utytułowanych postaci rosyjskiej siatkówki, książka nosi tytuł "Reżyser siatkarskiego teatru".

Chociaż 43-letni Tietiuchin sześciokrotnie brał udział w turnieju olimpijskim, to w 2012 roku w Londynie jedyny raz wywalczył tytuł mistrza olimpijskiego. W swojej kolekcji ma również jeden srebrny i dwa brązowe medale imprezy tej rangi. W 2016 roku na igrzyskach w Rio de Janeiro był chorążym swojego kraju, po tym turnieju zakończył grę w reprezentacji, w której zadebiutował w 1996 roku.

Śmiertelne żniwo

- Ta wiadomość powaliła mnie z nóg. Czuję ogromny ból i smutek, bo osierocił trójkę dzieci, w tym dwójkę młodych - powiedział prezes PGE Skry Konrad Piechocki, po tym, jak świat obiegła wiadomość o śmierci Miguela Falaski, byłego siatkarza i trenera bełchatowskiego klubu. Hiszpan zmarł 22 czerwca 2019 roku na atak serca, którego dostał w pokoju hotelowym.

Siatkarską karierę zakończył w Uralu Ufa w 2013 roku. Jak informował dziennik sportowy "Biznes Online" - w tym klubie występował pomimo zakazu rosyjskich lekarzy, którzy zdiagnozowali u niego arytmię. Jego gra możliwa była dzięki pozytywnej opinii lekarza z Hiszpanii.

Odmienność przytoczonych historii pokazuje, że problemów z sercem nie można lekceważyć, ale jednocześnie nie muszą one oznaczać końca przygody ze sportem. Hoho, bohater pierwszej z naszych opowieści, chce głośno mówić ludziom o tym, że nawet bardzo poważna choroba nie jest dla chorego końcem świata.

- Można powiedzieć, że przeżyłem swoją śmierć. Teraz  ważnym jest dla mnie, aby o takich sytuacjach rozmawiać, bo są ludzie, którzy dowiadują się o swoich kłopotach z sercem i to całkowicie zmienia ich życie, a ja nadal gram w siatkówkę. Z mojego punktu widzenia - rozmowa o takich problemach może pomóc, tak jak spotkanie z ludźmi o podobnych doświadczeniach i podzielenie się z nimi swoimi uczuciami - tłumaczy Hoho.

10 lat po najbardziej dramatycznym dniu życia Belg nadal gra w siatkówkę. Nieważne, że nigdy nie wrócił na poziom sportowy, jaki prezentował przed atakiem serca. Ważne, że nie dał się pokonać.

Puchar Świata bez Bednorza, Konarskiego i Nowakowskiego. Heynen: Każdy zawodnik dostał wolną rękę

Siatkówka. Łukasz Kozub chce odnieść sukces z Treflem Gdańsk. "Miejsce w fazie play-off jest planem minimum"

Komentarze (0)