[b]
Grzegorz Wojnarowski, WP SportoweFakty: Jak pani wspomina finał mistrzostw Europy 2003, w którym pokonałyście Turcję?[/b]
Małgorzata Glinka-Mogentale, dwukrotna mistrzyni europy, MVP ME siatkarek 2003: Pamiętam, że było gorąco. Ogrom ludzi, wielka siatkarska impreza, dużo emocji i wielkie szczęście na koniec. Dla wszystkich, łącznie z nami, to była duża niespodzianka. Nikt nie wierzył, że możemy zdobyć złoto. A jednak tego dokonałyśmy, przywiozłyśmy złote medale do Polski i od tamtej pory nasza siatkówka ruszyła do przodu. Wydaje mi się, że miałyśmy spory wkład w to, że teraz stoi ona na bardzo wysokim poziomie.
Po bardzo trudnym półfinale przeciwko Niemkom Turczynki ograłyście gładko 3:0, nie dając szans rywalkom w żadnym z setów.
ZOBACZ WIDEO: Mistrzostwa Europy siatkarek. Zasłużony półfinał reprezentacji Polski. "Chciałoby się krzyknąć: Magda Stysiak, Magda"
Pewnie dlatego, że na Turczynkach ciążyła ogromna presja. Kibice, władze państwa, wszyscy oczekiwali od nich zwycięstwa. A my grałyśmy na luzie, spokojnie, bo dochodząc do finału i tak zrobiłyśmy już więcej, niż od nas oczekiwano. Gra nas bardziej bawiła, niż męczyła, a antydoping temperamentnych tureckich fanów nas nie deprymował. Wręcz przeciwnie, mobilizował do lepszej gry.
Andrzej Niemczyk w swojej biografii wspominał, że od połowy drugiego seta głośna wrzawa na hali w Ankarze zamieniła się w ciszę. Pani też tak to zapamiętała?
Tak było. Tureckiej drużynie gra zupełnie się nie kleiła. Kibice nie mieli punktu zaczepienia, nadziei, której mogliby się chwycić. Jeśli nasze przeciwniczki zaczęłyby się podnosić, pewnie odżyłyby też trybuny. Jednak nic takiego nie nastąpiło. A drużynie, która przegrywa sety do 17 i do 14, trudno jest dopingować.
Gospodarze myśleli chyba, że to będzie gładkie 3:0, ale na korzyść ich reprezentacji. Magdalena Śliwa wspominała niedawno, że Turczynki były przed finałem dosłownie noszone na rękach, na halę przyjechały z wieńcami z kwiatów na szyjach.
Jeśli ktoś zdecydował, że mają otrzymać wieńce, to musiały je przyjąć. Myślę, że oficjele powinni byli zostawić takie akcje na później, bo przed spotkaniem one tylko zawodnika deprymują. Jednak w Turcji tak już jest, że sportowcy, którzy coś osiągnęli, są bożyszczem. Takiej Neslihan Demir już zawsze będą dziękować za to, co zrobiła dla kraju.
Miałyście w czasie tych mistrzostw wrażenie, że jesteście lekceważone przez inne zespoły?
Wydaje mi się, że tak było. Wtedy polska siatkówka nie była w ścisłej europejskiej czołówce. Nikt nie mógł się spodziewać, że wygramy cały turniej.
W półfinałowym spotkaniu z Niemcami zdobyła pani aż 41 punktów. Już wtedy okrzyknięto panią najlepszą zawodniczką turnieju.
Może, może. Jednak dla mnie najważniejsze nie były te punkty, a fakt, że to był dla naszej drużyny przełomowy mecz. Złapałam super formę i byłam w stanie poprowadzić zespół do zwycięstwa. To ważne, żeby w tych najtrudniejszych spotkaniach mieć lidera, na którym można oprzeć grę. Akurat wtedy ja byłam taką liderką.
Tytuł MVP mistrzostw w końcu trafił w pani ręce, tyle że po finale.
Ale przecież sama niczego bym przecież nie wygrała. Po złoto w Turcji sięgnęłyśmy wszystkie razem, każda mocno się do tego przyczyniła. W czasie tamtych mistrzostw narodziła się drużyna, którą przez 2-3 lata ciężko było pokonać komukolwiek w Europie.
Wracając do Polski spodziewałyście się, że trochę kibiców przyjdzie was przywitać, ale nie takich tłumów, jakie pojawiły się na Okęciu.
Raz w życiu poczułam się jak gwiazda filmowa (śmiech). Wtedy byłam młodą zawodniczką, pierwszy raz spotkało mnie coś takiego i poczułam się ważną osobą w moim kraju. Później podchodziłam do tego z rezerwą. Oczywiście, bardzo się cieszyłam z uznania fanów, ale takiej euforii już nie było.
Myśli pani, że w sobotnim półfinale historia może się powtórzyć - Polki zagrają na luzie i ze spokojem, a Turczynki będą spięte i zdenerwowane?
Wiadomo, że doping powinien pomóc naszym rywalkom, ale ten medal ma dwie strony. Kibice, obecność ważnych osób w państwie, w tym zapewne prezydenta Recepa Erdogana, wytworzy na nich wielką presję. Dziewczyny będą chciały za wszelką cenę pokazać się z jak najlepszej strony, a jak się tak bardzo chce, to czasami nie wychodzi. Stres może je sparaliżować, a nie zmotywować. To jednak kwestia indywidualna - jeden zawodnik w sytuacji stresowej pokazuje to, co ma najlepszego, drugi będzie tak zdenerwowany, że nie zapanuje nad swoimi emocjami, ruchami.
Czytaj także:
Małgorzata Niemczyk: Naszą drużynę stać na zdobycie złota
Jak ważna jest dla Turków kobieca siatkówka?
To ich sport narodowy. Dużo sponsorów, bardzo dobre pieniądze. W żeńskiej siatkówce klubowej właśnie tam są najlepsze kontrakty. Turcy kochają siatkówkę i pracują nad tym, żeby utrzymywać ją na wysokim poziomie i ściągać do siebie najlepsze zawodniczki.
Widzi pani w tej ekipie zawodniczkę na miarę wspomnianej Neslihan Demir?
Nie znam dobrze dziewczyn, które teraz tam grają. Myślę, że to przede wszystkim bardzo wyrównany zespół.
A w polskiej drużynie? Jest siatkarka porównywalna z Małgorzatą Glinką-Mogentale?
Jest i już pan dobrze wie o kogo chodzi. Liderki tej ekipy już się wykreowały. W ćwierćfinale przeciwko Niemkom była to Magda Stysiak, w każdym spotkaniu swoją robotę świetnie wykonuje Malwina Smarzek-Godek.
Jaka jest pani ocena pracy trenera Jacka Nawrockiego? Jedni go krytykują, inni bronią i mówią, żeby dać mu spokój.
W sporcie fajne jest to, że krytykom można zamknąć usta wynikami. Wynik Polek już jest dobry, a jeżeli będzie sukces, czyli medal, malkontenci nie będą mieli argumentów.
Jakie są pani przeczucia co do fazy finałowej w Ankarze?
Dziewczyny mają bardzo duże szanse na zwycięstwo z Turcją. To dla nich najlepszy przeciwnik w półfinale, z Włoszkami lub Serbkami byłoby moim zdaniem trudniej. Trzymam kciuki za nasz zespół, mam nadzieję, że w sobotę wygrają. Z mojego doświadczenia wynika, że półfinały są trudniejszymi meczami, niż finały. Są zwykle bardzo, bardzo ciężkie. Jak jesteś w finale, ten srebrny medal już masz, jesteś pewien, że nie wyjedziesz z turnieju z pustymi rękami. A w półfinale nie ma się jeszcze takiej gwarancji.
Leci pani do Turcji?
Tak, już przed turniejem zostałam zaproszona przez Europejską Konfederację Siatkówki. Poproszono mnie też, żebym była gotowa wręczyć jedną z nagród indywidualnych. To dla mnie wielki zaszczyt. Cieszę się, że działacze CEV pamiętają o takich osobach jak ja. W Polsce bywa z tym różnie.
Czytaj także:
Paulina Maj-Erwardt: W półfinale szykuje się jedna wielka wojna
To znaczy? Czuje się pani zapomniana?
Nie, absolutnie. Zapomniana to złe słowo. Zabolało mnie jednak, gdy pojechałam do Łodzi na mecz z Belgią i odmówiono mi biletów VIP-owskich. Fakt, bilety na mnie czekały, ale zwykle. Gdy przy kasie poprosiłam o zamianę usłyszałam, że bilety VIP nie są dla byłych reprezentantek, a dla sponsorów. To było moim zdaniem słabe, a nie spotkało mnie pierwszy raz. Uważam, że osoby zasłużone dla polskiej siatkówki powinny być szanowane i doceniane. Na mistrzostwach Europy rozgrywanych w naszym kraju można by postarać się o 10-15 biletów VIP-owskich dla zawodniczek, które kilkanaście lat temu dwa razy taki turniej wygrały. Przecież dla Polskiego Związku Piłki Siatkowej to żaden problem, żeby postarać się o to dla osób, które bardzo się naszej siatkówce przysłużyły, jak Dorota Świeniewicz, Kasia Skowrońska, czy inni wybitni reprezentanci i reprezentantki Polski.
Moim zdaniem przy takiej okazji powinnyście być przyjmowane z honorami i przedstawiane publiczności przed rozpoczęciem meczu.
Mamy odznaki wybitnego reprezentanta, ale po co je dawać, a potem zachowywać się tak, jak to opisałam? Dla mnie od odznaki, która zakurzy się na półce, ważniejszy jest szacunek. Chciałabym usiąść z koleżankami na honorowej trybunie i czuć się ważną, bo coś chyba dla naszej żeńskiej siatkówki zrobiłyśmy. To od nas zaczęła się złota era i myślę, że na takiej imprezie, jak rozgrywane w naszym kraju mistrzostwa Europy kobiet, "Złotka" powinny poczuć, że o nie zadbano. Mówię o tym głośno, bo uważam, że nie może tak być. To co, jak Robert Lewandowski za 15 lat przyjedzie na mecz piłkarskiej kadry Polski, dostanie miejsce gdzieś z boku, w górnym rzędzie trybun, a jak będzie chciał wejść do loży VIP, ochroniarz zastąpi mu drogę i powie, że to nie jego miejsce? Dodam, że tu nie chodzi o to, że muszę mieć najlepsze miejsca na hali, bo czuję się lepsza niż zwykły kibic. To jest kwestia szacunku do naszych osób i naszych osiągnięć.
Za granicą wygląda to inaczej?
Właśnie dlatego o tym mówię, że przez 15 lat grałam poza Polską i wiem, jak byłam traktowana we Włoszech czy w Turcji. A w Łodzi usłyszałam od prezesa Jacka Kasprzyka, że on ma 350 wybitnych reprezentantów i reprezentantek. Ale przecież większość z nich to mężczyźni, a na żeńskiej imprezie siatkarskiej aż się prosi, żeby przypomnieć ludziom o nas i naszych sukcesach.
Na pewno te wspomnienia wrócą, gdy po niedzielnym finale mistrzostw będzie pani wręczać nagrodę indywidualną. Którą z nich najbardziej chciałaby pani przekazać jednej z zawodniczek?
Wiadomo którą - tą, którą sama dostałam w Turcji. Dla MVP turnieju. Nie mam jednak wygórowanych oczekiwań. Już sam fakt, że zostałam zaproszona do Ankary, że CEV cały czas jest ze mną w kontakcie i stara się spełnić wszystkie moje potrzebny, że opłacono mi bilet lotniczy, hotel, a na lotnisko przyjedzie po mnie kierowca, to dla mnie duża sprawa. Ukłony dla europejskiej federacji. Cieszę, że nie będę tam jedyną Polką, że dziewczyny też zagrają o medale i kto wie, może wręczę nagrodę właśnie jednej z nich. Bardzo bym tego chciała.
Oglądaj siatkówkę kobiet w Pilocie WP (link sponsorowany)