Katarzyna Skowrońska-Dolata: Oscar za dobrą maskę

- Do dzisiaj pamiętam, jak wbił mi palce w obojczyki. Później podniósł na mnie rękę. Spojrzałam na niego i powiedziałam: "uderz i to jest koniec, biorę paszport i mnie w Japonii nie ma" - opowiada była siatkarka, mistrzyni Europy z 2003 i 2005 roku.

Michał Kołodziejczyk
Michał Kołodziejczyk
Katarzyna Skowrońska-Dolata w barwach brazylijskiego Hinode Barueri Materiały prasowe / Gaspar Nobrega/Hinode Barueri / Na zdjęciu: Katarzyna Skowrońska-Dolata w barwach brazylijskiego Hinode Barueri
Michał Kołodziejczyk, WP SportoweFakty: Czuła się pani kiedyś jak towar?

Katarzyna Skowrońska-Dolata: Przy propozycjach kontraktowych. Ale dzięki mojemu menedżerowi starałam się nie dopuszczać do takich sytuacji. Na tym polegało nasze zaufanie, pracowałam z jednym człowiekiem piętnaście lat i zdążyliśmy poznać swoje zasady. Wiem, jak funkcjonuje siatkówka, czasami podchodzi się do niej jak do zwyczajnego biznesu. Jak towar czułam się na przykład w Azerbejdżanie.

To znaczy jak?

Płacili mi dużo pieniędzy, żebym zdobywała punkty. Jako człowiek nie czułam się tam komfortowo, nie byłam dobrze traktowana jako kobieta, nie miałam prawa głosu. Inna mentalność. Mieszanina Turka z Rosjaninem to chyba najgorsze, co przytrafiło mi się w karierze. Tam był szef, który tylko wymagał. Miałam być jak robot.

ZOBACZ WIDEO: Mistrzostwa świata w lekkoatletyce Doha 2019: Piotr Lisek: Teraz jestem mistrzowskim ojcem

Jakie były najtrudniejsze zapisy w kontraktach?

Kontrakty były w miarę proste, krótkie trzy strony. Co innego regulaminy do kontraktów. Setki zapisów, obwarowań, jakie masz prawa, a przede wszystkim jakie masz obowiązki. Co ci wolno, czego nie.

No i czego nie wolno?

Żadnych sportów ekstremalnych. Jakbym na deskorolce się przewróciła na ulicy pod domem, miałabym problem.

Katarzyna Skowrońska-Dolata zakończyła karierę. Przez lata była wielką gwiazdą siatkówki >>

To raczej standard. Robert Lewandowski też nie może jeździć na nartach czy motorze.

A mnie nie wolno było jeszcze zajść w ciążę. Żadnemu facetowi w kontrakt nie wpiszą, że nie może powiększyć rodziny, nikt nie bierze pod uwagę, że jeśli zachoruje mu dziecko, to będzie musiał siedzieć w domu. Ciąża w zawodowym sporcie to temat tabu. To tylko teoria, że możesz zajść w ciążę, kiedy chcesz.

A jak można zajść?

Zaplanować między jednym sezonem a drugim, a później umówić się na rok przerwy w grze, urodzić i wrócić. Ale natura nas stworzyła inaczej, nie zawsze możesz wszystko wycyrklować, albo czasami można mieć niespodziankę. I co wtedy?

No właśnie: co?

Klub buduje skład na Ligę Mistrzyń, płaci trzem zawodniczkom ciężarówkę pieniędzy, a one przychodzą i mówią: "bez obaw, chwilę jeszcze możemy pograć, bo to dopiero drugi miesiąc. Ale jakbyśmy już nie musiały skakać, to byłoby lepiej". Rozumiałam te zapisy w kontraktach, nie zgłaszałam pretensji, nie wykreślałam tego punktu. Jeśli jestem profesjonalistką, ktoś mnie zatrudnia, to chce, żebym grała, a nie rodziła dziecko. To nie jest praca w korporacji, gdzie idziesz na urlop macierzyński, a potem wracasz. Do sportu niektóre dziewczyny po ciąży wracają lepsze, bo zrobią sobie przerwę i zregenerują wszystkie stawy, ale równie dobrze na ten sam poziom możesz nigdy nie wrócić. Jednym ciąża służy, innym nie. Nie żalę się, tylko tłumaczę, czym jest zawodowy sport dla kobiety.

Teraz chce mieć pani dzieci?

Na razie nie. Zwracam jednak uwagę, jak wszystko się przesuwa w czasie. Mój trener w Brazylii, Ze Roberto, ma dwie córki w moim wieku i tak naprawdę ich nie wychowywał, dopiero teraz nadrabia stracony czas bawiąc wnuki.

Czy kibice przychodzą obejrzeć mecz, czy także popatrzeć na dziewczyny?

Jakby panowie przychodzili na treningi w Brazylii, to by się napatrzyli. Tam nie było klimatyzacji w hali. W ogóle kiedyś grałyśmy w majtkach sportowych, a nie spodenkach, teraz chcą wprowadzać jakieś spódniczki, które zamiast podkreślać kształty, więcej zakrywają. Chyba że to ma tak zmysłowo falować? Na mnie to nie działa. Na pewno jest grono kibiców, którzy przychodzą na mecze siatkarek dla kobiet popatrzeć, bo im się podobają. Ale umówmy się, że siatkówka żeńska i męska to z założenia dwie różne dyscypliny sportu i jak ktoś wybiera żeńską, to dlatego, że ją lubi. Jest inna, bardziej techniczna, jest więcej wymian, więcej się dzieje. Ten sport trzeba lubić nie dlatego, że lubi się kobiety. To może być jedynie dodatkowy aspekt.

Mówili mi: „napisz tylko kwotę, podaj sumę”, a ja twardo, że nie, że nie chcę do pana, bo pan mnie będzie lał po twarzy. Do Niemczyka też powiedziałam, żeby natychmiast mnie puścił i wtedy podniósł na mnie rękę. Spojrzałam na niego i powiedziałam: „uderz mnie i to jest koniec”


A pani uroda pomogła w karierze?

Trzeba byłoby zapytać tych, co mnie zatrudniali - czy płacili mi za to, jak grałam, czy jak wyglądałam. Przez lata kariery musiałam rezygnować z wszystkich sesji do magazynów dla pań, grałam dwa mecze w tygodniu, w Azerbejdżanie, Turcji, Chinach. Nikt by do mnie nie przyjechał, a klub nie dałby mi dwóch dni wolnego, żeby zrobiono mi zdjęcia do gazetki.

Trochę nie odpowiedziała mi pani na pytanie. Jak z tą urodą?

Ja akurat nigdy nie chciałam jej wykorzystywać.

To znaczy, że inne zawodniczki chciały?

Było parę pięknych dziewczyn, które poszły w tę stronę i tak naprawdę kibice przychodzili na mecze, żeby na nie popatrzeć. Nikt nie zwracał uwagi na to, jak grają, tylko jak wyglądają. Mnie zależało na sporcie, chciałam być świetną siatkarką, chciałam, żeby to liczyło się przede wszystkim. Popatrzeć też można, ale dodatkowo. Aspekt wizualny nie był dla mnie na pierwszym miejscu.

Najczęściej padające pytanie w rozmowach z panią to pytanie o sesję dla Playboya.

Irytujące, prawda?

Miałem nie pytać.

Powiedziałam, co sądzę na ten temat. Wszystkim dziennikarzom radzę zrobić kopiuj-wklej, nie będą się męczyć. A może to tak jest, że pytacie, bo chcielibyście taką sesję zobaczyć? Nie chcę, żeby po wpisaniu mojego nazwiska do wyszukiwarki jako pierwsze wyskakiwały takie zdjęcia. Nawet nie przez pryzmat tego, że kiedyś dzieci mogą zobaczyć mamusię, bo nie wiem, czy będę miała dzieci. Ale ja nie jestem piosenkarką czy aktorką, tylko sportowcem. Nie krytykuję tych dziewczyn, które zdecydowały się na taką sesję, jednak to nie dla mnie. Nie wiem, czy to kwestia wstydu, przekroczenia progu intymności. Mogę zgodzić się na zdjęcia do "Twojego Stylu", polskiego "Vogue" - piękne, subtelne, bez nagości. Takie fajne, kobiece. Uważam, że intymność powinna zostać dla najbliższej, wybranej osoby.

Podobała się pani kobietom?

Nigdy żadna tego nie wykorzystywała. Wystarczyło wyraźnie ustalić granicę. Nigdy nawet przez chwilę nie poczułam się niekomfortowo. Żadna z moich znajomych, znając moją orientację, nie próbowała sprawdzać, gdzie ta granica leży. Jestem otwartą osobą, nie mam żadnych kompleksów, wiedziałam, w jaki sposób określić, czy coś mnie interesuje, czy nie. I koleżanki też wiedziały.

Swoje 189 centymetrów wzrostu zawsze traktowała pani jako przywilej, czy czasami myślała, że jest za wysoka?

Są plusy i minusy. Ale lubię siebie i swój wzrost, akceptuję go w stu procentach. Moja rodzina jest bardzo wysoka, przy swoich braciach czuję się jak filigranowa dziewczynka, bo obaj mają po dwa metry. Mój mąż też jest wyższy, w ogóle siatkarskie środowisko sprawiało, że nie czułam, że wystaję. Kiedy idę w miasto między ludzi, to niech oni czują się skrępowani, że się gapią. Żyję w czasach, kiedy mogę sobie kupić spodnie, koszulę, marynarkę, może kiedyś wysokim ludziom było trudniej. Urosłam w siódmej klasie, szybko się przyzwyczaiłam. Najwięcej zamieszania robiłam we Włoszech, wchodziłam do sklepu i słyszałam od sprzedawczyni: "Mamma mia! Jaka wysoka! A ty masz gdzie buty kupić, gdzie się ubrać?". No skoro kupuję u ciebie w sklepie, to mam. To były Włoszki, a nie Włosi. Czasami jednak czuję się jak taki wysoki, niebieski awatarek. Ludzie patrzą na mnie jak na kosmitę. Odwzajemniam spojrzenie pytającym wzrokiem: "Czy naprawdę jestem taka dziwna? Czy komuś przeszkadzam?". Albo te głupie pytania, jak to jest patrzeć na wszystkich z góry. Ja nie patrzę z góry, tylko z wyższego piętra.

Miała pani kiedyś niższego chłopaka?

Nigdy nie spotykałam się z kimś niższym, ale to nie dlatego, że tak wpisałam sobie w regulamin. Tak się jakoś złożyło. U facetów mój wzrost albo wzbudzał zachwyt, albo lęk.

I co? Tego jedynego trzeba było wziąć za rękę i powiedzieć, że będzie fajnie, czy że będzie ciężko?

A to trzeba w ogóle coś mówić?

Wytrzymałaby pani ze sobą? Jest pani trudna?

Tak. Ale w sporcie jest inaczej niż w domu, gdzie to ja częściej szłam na kompromis. Z jednej strony człowiek jest stadny, z drugiej musi mieć swoją przestrzeń i swoją ciszę. Jeżeli ktoś da mi to w związku, to będzie dobrze. Niektórzy są ze sobą non stop, a ja bym się udusiła. W taki związek nigdy bym nie weszła. Od swojego męża często słyszałam: "Co masz w głowie? O czym myślisz?" - to czasami było bardzo fajne, bo mówiłam, że o tym, że liście spadają, albo że myślę o sprawie, którą mam do załatwienia, a czasami miałam w głowie chochlika, który był tylko mój. Każdy potrzebuje swojej strefy komfortu, o którą nie chce być pytany. A jeżeli ktoś mi nie ufa i cały czas chciałby wszystko wiedzieć, to bym tego nie wytrzymała.

Lubi pani spotykać się z ludźmi?

Nie mam telewizora w domu. Mecze oglądam w internecie albo idę gdzieś do znajomych lub baru. Ligi polskiej nie oglądam, bo nie mam na to czasu, mam za to streaming ligi brazylijskiej, wrzucam na rzutnik i po problemie. Lubię oglądać mecze w towarzystwie, myślę, że nauczyłam się tego we Włoszech - można się spotkać na dobrą pizzę i lampkę wina w parę osób albo całym zespołem. Mieliśmy swoją grupę na komunikatorze, rzucaliśmy hasło, przychodził kto mógł i kto miał ochotę, bo nie lubił sam w domu siedzieć. To szansa dla tych, którzy za karierą podróżowali samotnie, bez rodzin. Wspólne oglądanie, gotowanie, oglądanie seriali. W towarzystwie zawsze przyjemniej.

Czy Katarzyna Skowrońska-Dolata to najlepsza polska siatkarka w historii?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×