Linus Weber, podobnie jak i cały zespół Power Volley Milano przechodzi kwarantannę. Jest ona efektem meczu Challenge Cup z estońskim VC Saaremma, podczas którego mógł mieć kontakt z osobami zarażonymi koronawirusem.
Niemiec w rozmowie z "Berliner zeitung" przyznaje, że jest trochę chory i ma lekką gorączkę, ale nie wie, czy to objawy koronawirusa. Tego jednak nie można wykluczyć, zwłaszcza, że na co dzień przebywa w Mediolanie, stolicy Lombardii, czyli regionu najbardziej dotkniętego epidemią.
Weber wspomina, że w ostatnim czasie w jego bloku nie działało ogrzewanie, co mogło przyczynić się do choroby. - Może to być również normalna grypa - mówi. Tego jednak w tej chwili nie jest w stanie zweryfikować. Wszelkie laboratoria w Mediolanie są przeciążone. Test na obecność wirusa nie jest możliwy.
ZOBACZ WIDEO: Koronawirus. Ministerstwo Zdrowia opublikowało specjalny film
Dla 20-letniego Webera, Power Volley to pierwszy zagraniczny klub w karierze. Zawodnikowi szybko przyszło się zmierzyć z bardzo trudną sytuacją. W Mediolanie czynne są już tylko apteki oraz supermarkety, a od 18:00 obowiązuje godzina policyjna. - To uderzający obraz, przerażająca sytuacja - mówi otwarcie siatkarz.
Włoska federacja ma w tym tygodniu podjąć decyzję o tym, co dalej z rozgrywkami. Zawodnicy chcieliby jak najszybciej móc wrócić do swoich rodzin. - Ale tylko wtedy, gdy nie stwarzam już ryzyka dla moich dziadków - podkreśla Weber.
Czytaj także:
- PlusLiga. Grupa Azoty ZAKSA Kędzierzyn-Koźle planuje hit transferowy
- Siatkarska Liga Narodów. Informacje dla kibiców ws. zakupionych biletów