Patryk Strzeżek o życiu w Japonii. "W tym kraju ludzie są nauczeni ostrożności" (wywiad)

WP SportoweFakty / Roksana Bibiela / Na zdjęciu: Patryk Strzeżek
WP SportoweFakty / Roksana Bibiela / Na zdjęciu: Patryk Strzeżek

- Japończycy są zorganizowanym narodem, do tego posłusznym. Wolą bandażować głowę zanim się uderzą. Są nauczeni ostrożności i myślę, że w tych trudnych czasach ona bardzo im pomaga - mówi Patryk Strzeżek, który ostatni sezon spędził w Japonii.

W tym artykule dowiesz się o:

[b]

Grzegorz Wojnarowski, WP SportoweFakty: Sezon 2019/2020 spędziłeś w Japonii, w zespole Nagano Tridents. Kiedy wróciłeś do Polski?
[/b]
Patryk Strzeżek, polski siatkarz, srebrny i brązowy medalista mistrzostw Polski: Pod koniec lutego, po fazie zasadniczej. Mieliśmy co prawda zagrać jeszcze mecz barażowy o utrzymanie, ale ze względu na koronawirusa został on odwołany. Do kraju wróciłem bez problemów, choć w Japonii już wtedy wprowadzono środki ostrożności, na przykład sprawdzanie pasażerom temperatury na lotnisku, bo epidemia dotarła tam szybciej.

Japończycy na razie przechodzą pandemię dość łagodnie. To dlatego, że szybko zareagowali?


Myślę, że tak. Są zorganizowanym narodem, do tego posłusznym. Jak ktoś kto jest wysoko w hierarchii, na przykład premier, coś im zaleci, wszyscy będą się stosować. Mają też przygotowane procedury na wypadek przykrych wydarzeń, na przykład tajfunów. Dzień wcześniej zamykają lotniska, autostrady, kolej i zmniejszają w ten sposób liczbę potencjalnych ofiar. Wolą dmuchać na zimne, bandażować głowę zanim się uderzą i to w ich przypadku działa.

Gdy pojawił się koronawirus, szybko zadziałali jako społeczeństwo. W moim miasteczku w supermarketach od razu pojawiły się dozowniki z płynem do dezynfekcji rąk, w restauracjach to samo. Z kolei gdy jeździliśmy na mecze, na podróż kazano nam zakładać maseczki, a przed posiłkami jeden z pracowników klubu sprawdzał, czy myjemy ręce i czy robimy to dobrze. Oni są nauczeni takiej ostrożności i myślę, że ona w tych trudnych czasach bardzo im pomaga.

Kiedy ja tam byłem, nikt nie panikował, nie było aresztu domowego. Totalny spokój. Teraz trochę się pozmieniało. Odwołano imprezy masowe, zajęcia w szkołach, w Tokio i w kilku innych miastach zamknięto atrakcje turystyczne. Ostatnio przybyło chorych i rząd postanowił wprowadzić stan wyjątkowy.

ZOBACZ WIDEO: Koronawirus. Małachowski opowiedział o treningach w kwarantannie. "Nie ma odpuszczania. Chcę się przygotować do IO"

Ty na własnej skórze przekonałeś się, jak poważnie Japończycy podchodzą do kwestii zdrowotnych.

Na samym początku pobytu dostałem od klubu wagę i termometr z nakazem codziennego przesyłania do klubu mojej wagi ciała i temperatury. A wtedy przecież nikt jeszcze nie słyszał o koronawirusie. Na początku robiłem, co kazali, ale potem już mi się nie chciało. Najpierw bez mierzenia wysyłałem 36.6, potem przez kilka dni nie wysłałem w ogóle i mi odpuścili. W takich sprawach obcokrajowcowi wolno tam trochę więcej, niż Japończykowi. Z kolei kiedy lecieliśmy na mecz samolotem, zawsze rozdawano nam maseczki, choć ich zakładanie było dobrowolne. Jak ktoś nie chciał, nie musiał lecieć w masce.

Zanim pojawił się wirus, zdążyłeś poznać Japonię od strony turystycznej.


Lubię podróżować i w czasie przedsezonowych przygotowań trochę pozwiedzałem. Zjeździłem całe Tokio metrem wzdłuż i wszerz. Ono jest tam kapitalnie rozwiązane, połączone z kolejką naziemną i autobusami, a do tego do bólu punktualne. Nie wiem, jakim cudem, ale tam wszystko działa co do minuty. Początkowo czułem się trochę zagubiony, tyle było linii. Zwróciłem uwagę na przykład na specjalne wagony dla kobiet, które wzięły się ponoć z tego, że zdarzały się nieprzyzwoite zachowania mężczyzn, dochodziło do przypadków molestowania. Nie widziałem natomiast tych słynnych panów, którzy dopychają ludzi do wagonów, żeby zamknęły się drzwi.

Słynne shinkanseny też prawie nigdy się nie spóźniają. Mam wrażenie, że wynika to z organizacji, bo tak jak u nas przyjeżdża pociąg i ludzie potrzebują czasu, żeby załadować się z bagażami, szukają wagonu, miejsca, tak tam wszyscy są gotowi na przyjazd, stoją w swojej strefie. Kiedy pociąg wjeżdża na peron wysiadanie i wsiadanie trwa w sumie minutę. Druga sprawa to natężenie. Z Nagoyi do Tokio, które dzieli taki dystans jak Warszawę i Kraków, w przeciągu godziny jest od 5 do 8 pociągów.

Słyszałem, że Japończycy drzemią w metrze, nawet jeśli mają do przejechania tylko trzy stacje. To prawda?


Japończycy drzemią wszędzie. Moi koledzy z drużyny nawet po przyjeździe na trening potrafili jeszcze chwilę przysypiać w samochodzie. Bardzo często widzi się osoby, które gdy tylko mogą, próbują złapać chwilę drzemki. Pewnie wynika to z tego, że bardzo dużo pracują.

Jak w ogóle trafiłeś do ligi japońskiej? Obcokrajowcowi nie jest łatwo się tam dostać?


Mój agent znalazł ofertę w marcu ubiegłego roku. Udało się dojść do porozumienia z Nagano Tridents no i pojechałem. Klub jest jednym z najsłabszych w lidze. Nie ma co ukrywać, że to był jeden z powodów, dla których mogłem tam trafić. Każdy zespół może mieć tylko po jednym obcokrajowcu spoza Azji i po jednym z innych krajów azjatyckich, nie licząc Iranu, więc te lepsze ekipy sięgają po naprawdę duże nazwiska.

To specyficzna liga?


Gra się tak, że w każdy weekend cztery drużyny spotykają się w jednym miejscu i grają między sobą dzień po dniu. Trudno też mówić o czymś takim jak mecze u siebie i na wyjeździe. Swoich "domowych" meczów nie rozgrywaliśmy w hali, w której trenowaliśmy na co dzień. A na przykład Suntory Sunbirds, ekipa Dmitrija Muserskiego, na co dzień trenowała w Osace na wyspie Honsiu, a spotkania u siebie rozgrywała w Kumamoto na Kiusiu, 700 kilometrów na zachód od Osaki. Tam mieli jednak duży oddział swojej firmy i tam grali.

W lidze jest 10 drużyn, my skończyliśmy na ostatnim miejscu. Dla Nagano Tridents to był dopiero drugi sezon w najwyższej klasie rozgrywkowej i widać, że przed klubem jeszcze dużo pracy. Sportowo i organizacyjnie odstawaliśmy od rywali. Jednak wiedziałem, na co się piszę. Uważam, że zagraliśmy całkiem niezły sezon, do ostatniej kolejki walczyliśmy o wyższe miejsce, mieliśmy szansę nawet na 8.

Specyficzne w Japonii jest to, że miejscowi gracze rzadko zmieniają kluby. Zostają w jednej drużynie na 5, nawet na 10 lat. Jeśli dołącza ktoś nowy, to głównie chłopaki z uniwersytetów.

Do tego zawodnicy nie są w klubie tylko po to, żeby trenować. Robią dużo więcej. Sprzątają halę, sprawdzają, czy kibice nie zostawili jakichś rzeczy osobistych na trybunach, po wyjazdach myją klubowy autokar. Dla mnie to było szokujące, dla nich to normalność. Do idealnego porządku przykłada się tam wielką wagę. W czasie piłkarskiego mundialu w Rosji świat był zachwycony, jak reprezentacja Japonii wysprzątała swoją szatnię po ostatnim meczu, jak kibice porządkowali trybuny. A tam nie uważa się tego za coś wyjątkowego, według nich właśnie tak należy się zachowywać.

Mieszkałeś właśnie w Nagano?


Nie, w mniejszym miasteczku. To zresztą częste w tamtejszych klubach, że w nazwie jest prefektura czy duże miasto, a zawodników kwaterują gdzie indziej.

Mieszkanie, które dostałeś od klubu, pewnie nie było duże?


Dla mnie drażliwy temat. Z mieszkaniem miałem trochę problemów, klub trochę pokpił sprawę. Nie jestem wymagającym człowiekiem, ale duże to ono nie było. Spałem na tatami, ściany między pokojami miałem bardzo cienkie, zresztą takie były w całym budynku. Jak mój sąsiad chrapał albo dzwonił mu budzik, dobrze to słyszałem. On pewnie też był na mnie ciągle wściekły, bo ze względu na różnicę czasu między Japonią a Polską często rozmawiałem przez telefon z rodziną o porach, które musiały być dla niego dziwne. Myślę, że nasłuchał się polskiego.

Jako dwumetrowy obcokrajowiec musiałeś być w swoim miasteczku atrakcją turystyczną.


Trochę tak. Poza mną jedynymi obcokrajowcami byli nauczyciele angielskiego. Japończycy nie są tacy, że będą stać i się na ciebie wpatrywać, są zdystansowani, ale zdarzało się, że ktoś mnie zagadywał. Niezbyt często, bo angielski zna tam niewiele osób. Ale ludzie byli bardzo uprzejmi i nawet, jak nie rozumieli, co mówię, starali się mi pomóc, kiedy pokazywałem, że tego potrzebuję.

Gdybyś miał taką możliwość, wróciłbyś jeszcze grać do Japonii?


Do innego miasta i innego klubu na pewno. Żyje się tam bardzo fajnie, sportowo też nie można na nic narzekać. Bardzo dobra organizacja, ładne i duże hale, sporo ludzi na trybunach, transmisje telewizyjne. W Nagano Tridents było jednak dużo niedociągnięć, więc wolałbym trafić do lepiej funkcjonującej ekipy. Japonia jest świetnym miejscem do życia i grania w siatkówkę. Na razie nie wiem jeszcze gdzie będę występował w przyszłym sezonie. Ze względu na pandemię na rynku jest przestój.

Czytaj także:
Transfery. PlusLiga. Dawid Konarski odchodzi z Jastrzębskiego Węgla!
Transfery. Malwina Smarzek-Godek zmienia klub. Zagra w jednej z najlepszych włoskich ekip

Źródło artykułu: