Brook Billings: Nigdy bym się nie spodziewał, że będę żył w czasach, gdy cały świat siedzi w domu (wywiad)

Newspix / Kamil Jóźwiak / Na zdjęciu: Brook Billings w ataku
Newspix / Kamil Jóźwiak / Na zdjęciu: Brook Billings w ataku

- Z powodzeniem zmieniłem siatkówkę na branżę nieruchomości. Gdy sprzedałem dom wart 4 miliony dolarów zarobiłem na tym 60 tysięcy. Jako siatkarz pracowałem na takie pieniądze dwa sezony - mówi nam Brook Billings, były gracz AZS-u Częstochowa.

[b]

Grzegorz Wojnarowski, WP SportoweFakty: Jak pandemia koronawirusa wpłynęła na życie w Kalifornii, gdzie teraz mieszkasz?
[/b]
Brook Billings, były zawodnik reprezentacji USA w siatkówce oraz AZS-u Częstochowa: Mieszkam z rodziną w Manhattan Beach, to niewielkie miasto nad Pacyfikiem niedaleko Los Angeles. Siedzę w domu i cieszę się towarzystwem żony, syna i córki. Z naszymi dzieciakami zawsze jest co robić, ale koronawirus sprawił, że nasze tempo życia znacząco spadło. Kalifornia idzie w ślady Nowego Jorku, czujemy się trochę jak w wehikule czasu, bo wprowadza się u nas wszystkie te obostrzenia, które wcześniej wdrożono już po drugiej stronie kraju.

Uczymy się na przykładzie tego, przez co przechodzą nowojorczycy. Tutaj ludzie dużo wcześniej zaczęli nosić maski, szybciej zamknięto sklepy i restauracje oraz zaprzestano spotkań w większych grupach. To konieczne.

Mamy to szczęście, że mieszkamy w bardzo przyjemnej okolicy. Wszystkie plaże są co prawda zamknięte, ale widzi się rodziny jeżdżące razem na rowerach, spacerujące z psami, ćwiczące na powietrzu. Jeździ teraz dużo mniej samochodów, lata mniej samolotów, więc powietrze jest czystsze. Wygląda to trochę tak, jakby świat dostał czas, żeby wziąć oddech.

ZOBACZ WIDEO: Robert Korzeniowski chwali przełożenie igrzysk. "Decyzja podjęta w trybie pokoju olimpijskiego"

Możecie normalnie wychodzić z domu, czy podobnie jak w wielu krajach Europy tylko wtedy, kiedy to konieczne?

Wychodzić można normalnie, ale nie można zbierać się w grupy większe niż dwuosobowe, wyjątkiem są rodziny. Jeśli rozmawiałbym przed domem z dwoma sąsiadami, mógłbym zostać ukarany grzywną w wysokości 1000 dolarów lub trafić do aresztu nawet na 6 miesięcy. Nie zmusza się nas do siedzenia w domach, choć jest to stanowczo zalecane. Moje dzieci prawie codziennie jeżdżą po najbliższej okolicy na rowerach. Ludzie zachowują się odpowiedzialnie. Gdy widzą inne osoby, przechodzą na drugą stronę ulicy lub idą jej środkiem. Nie pamiętam też, żebym przez ostatnie trzy tygodnie uścisnął komuś dłoń lub kogoś uścisnął, przytulił, nie licząc mojej żony i dzieci.

Większość ludzi pracuje teraz z domu?


Tak, sporo osób zostało wysłanych do domu do czasu, aż kryzys wywołany wirusem się skończy. Inni niestety stracili pracę lub zostali urlopowani. Myślę, że pod tym względem sytuacja u nas jest podobna do tej, jaką macie w Europie.

A szpitale? Działają normalnie? Są w stanie przyjąć wszystkich pacjentów?


Na szczęście tak, funkcjonują bez zakłóceń. Mogą też liczyć na pomoc z zewnątrz od wielu firm. Na przykład Ford postanowił wstrzymać produkcję aut i zająć się wytwarzaniem nowych respiratorów oraz odnawianiem i naprawianiem starych. To teraz naprawdę potrzebny sprzęt, bo respiratorów mamy chyba tylko 160 tysięcy, a w całych Stanach Zjednoczonych zachorowało już ponad 400 tysięcy osób. Pomagają nam też Chińczycy, którzy wysłali do USA respiratory. Takie mamy czasy, że musimy sobie nawzajem pomagać.

Wyświetl ten post na Instagramie.

Merry Christmas from The Billings

Post udostępniony przez Brook Billings (@brookbillings)

Myślisz, że wasz rząd odpowiednio zareagował na zagrożenie koronawirusem? Czy raczej je zlekceważył?

Nie wiem. Jestem już zmęczony czytaniem wiadomości obwiniających Donalda Trumpa za rozwój epidemii czy teorii spiskowych, że za wirusem stoi Bill Gates. To jest wirus, nikt nie mógł przewidzieć jego powstania i wybuchu epidemii. Myślę, że ludzie u władzy robią, co mogą, żeby zwalczyć zarazę i umożliwić nam powrót do normalności. Wprowadzone obostrzenia są dobre, choć nigdy bym się nie spodziewał, że przyjdzie mi żyć w czasach, w których cały świat musi siedzieć w domu.

Jak teraz wyglądają twoje dni?


Zaczynają się od kawy i śniadania, potem z żoną wcielamy się w role nauczycieli i odrabiamy lekcje z naszymi dziećmi. Teraz w szkole Forda i Liv jest przerwa wiosenna, więc mają trochę wolnego od nauki. Moja żona świetnie się sprawdza jako domowy nauczyciel, ja z kolei jestem dla dzieci wuefistą. Na podwórku uczę syna gry w siatkówkę, koszykówkę, w tenisa. W zasadzie każdej interesującej aktywności, która może mu się spodobać. W ramach szkolnego projektu naukowego zasadziliśmy też w ogrodzie drzewka awokado. Teraz mamy ich około 20 i zaczynamy zbierać owoce, w innym ogrodzie mamy też warzywa. Córka jest z kolei bardziej typem artystki. Nie chodzi jeszcze do szkoły, uczy się pisać, liczyć i rysować.

A twoja praca? Masz ciekawe zajęcie jak na byłego zawodowego sportowca.


Z powodzeniem zmieniłem siatkówkę na branżę nieruchomości i pośredniczę w sprzedaży domów. Miałem udany 2019 rok, trochę zaoszczędziłem. Teraz korzystam z tych pieniędzy, ale nie jest tak, że w czasie pandemii zupełnie przestałem pracować. Mam trzy transakcje, które są bliskie finalizacji, więc nie boję się, że nie będę miał z czego żyć. Powinno być dobrze. Przyznaję jednak, że część moich klientów, która rozglądała się za domem lub chciała go sprzedać, zrobiła krok w tył i czeka aż sytuacja się ustabilizuje. Rynki finansowe trochę podupadły, a oszczędności osób kupujących domy często są ulokowane właśnie na giełdzie. Dlatego nie dziwię się, że klienci są teraz bardzo ostrożni, trochę się boją, że będzie jak w 2008 roku, gdy amerykański rynek całkowicie się załamał i wiele osób straciło pracę.

Rynek nieruchomości bardzo cierpi na pandemii?


Wydaje mi się, że zachowuje się podobnie jak po 11 września 2001 roku. Ceny pewnie trochę spadną, ale na razie nie ma mowy o takiej sytuacji, jak w latach 2008-2010 roku. To był wielki kryzys naszych czasów. Co trzeci dom sprzedano wtedy po kosztach. Teraz nie jesteśmy nawet tego blisko, ale czas pokaże, jak rozwinie się sytuacja w branży.

Na czym polega twoja praca?


Mam to szczęście, że prowadzę własną działalność, więc pracuję tyle, ile chcę. Uwielbiam swoje zajęcie, bo codziennie mogę spędzać dużo czasu z rodziną. A co robię? Jeśli danego dnia mam spotkania z klientami czy transakcje bliskie sfinalizowania to oczywiście skupiam się na nich. Przygotowuję też domy do tego, żeby potem pokazać je potencjalnym kupcom. Mój obecny zawód to w dużym stopniu także marketing. Staram się promować jako agent nieruchomości na Facebooku, Instagramie, Linkedin, pokazywać ludziom, kim jestem i co robię. Prowadzę bloga, stronę internetową, projektuję ulotki reklamujące moją firmę – Billings Beach Homes, Inc.

Zwykle sprzedajesz domy o wysokim standardzie?


Lubię przedstawiać siebie jako specjalistę od sprzedaży luksusowych domów, ale prawda jest taka, że tak samo muszę się napracować przy małym segmencie jak przy domu za kilka milionów dolarów. Pomagam każdemu, kto się do mnie zwróci. Lubię pracować z ludźmi i nie odmawiam klientom dlatego, że ich własność jest zbyt mało warta. W nieruchomościach ważne jest zaufanie. Jeśli pomożesz komuś przy kupnie lub sprzedaży domu za 300 tysięcy dolarów - w Kalifornii to niewiele jak na nieruchomość - to może za 5 lat zwróci się do ciebie o pomoc przy dużo większej transakcji. Poza tym zadowolony klient może mnie polecić. To ważne, bo konkurencja w tej branży jest duża.

Jaka była twoja największa do tej pory transakcja?

Sprzedałem dom za ponad 4 miliony dolarów.

Ile na tym zarobiłeś?


Zwykle biorę 2,5 procent, ale przy tak dużych kwotach daję klientom zniżki. Wtedy należało mi się 100 tysięcy dolarów, ale zarobiłem jakieś 60 tysięcy, bo dałem zniżkę, a część wynagrodzenia trafiła do bardzo doświadczonego brokera nieruchomości, z którym wtedy współpracowałem, bo chciałem mieć pewność, że klienci będą zadowoleni.

Jako siatkarz musiałeś pracować na 60 tysięcy dolarów przez cały sezon.


Nawet przez dwa sezony. Odnalezienie się w normalnym życiu po karierze sportowca nie jest łatwe. Mi się udało i dlatego teraz współpracuję z amerykańską federacją, pomagając siatkarzom przygotować się na to, co czeka ich po zejściu z boiska.

Najlepszy czas w twojej karierze klubowej przypada na grę w AZS-ie Częstochowa?


Tak uważam. Zdradzę też, że przed trzecim sezonem w Częstochowie (2007/2008 - przyp. WP SportoweFakty) wcale nie chciałem wracać, nie chciałem już w ogóle grać w siatkówkę. Byłem zmęczony podróżami, przebywaniem z dala od domu w osamotnieniu. Chciałem skończyć karierę i zostać w Kalifornii. Kiedy powiedziałem o tym Pawłowi i Wojciechowi Klimasom, szefom firmy Wkręt-Met i sponsorom drużyny, ci przez następny tydzień dzwonili do mnie codziennie i namawiali do powrotu. Mówili, że chcą tylko mnie, nikogo innego. Powiedziałem o tym też przyjacielowi, który uprawiał piłkę wodną i zakończył karierę. Któregoś dnia zadzwonił do mnie o 2 w nocy, kazał wracać do Polski i grać póki jestem młody. Wróciłem i zagrałem chyba najlepszy sezon w karierze. Dzięki niemu mogłem podpisać jeszcze kilka dobrych kontraktów - w Turcji, Korei, Emiratach Arabskich czy w Grecji. Ale to Częstochowa miała najlepszy zespół, w jakim grałem.

Dlaczego?


W wielu innych drużynach miałem kolegów, którzy łączyli grę w siatkówkę z inną pracą albo nie przykładali się do treningów. A w Częstochowie wszyscy byli bardzo zaangażowani, naciskali na siebie, motywowali do sportowego rozwoju. Nie wygraliśmy zbyt wiele, bo na drodze stawała nam Skra Bełchatów z Mariuszem Wlazłym, Stephane'em Antigą, Piotrem Gruszką, Danielem Plińskim czy świetnym fińskim środkowym Janne Heikkinenem. Nie zawsze było dobrze, w pierwszym sezonie miałem sporo nieudanych meczów i zdarzało się, że na stacji benzynowej ktoś zagadywał: "Bronek, dlaczego grasz tak źle?". To było dla mnie przykre, ale też pokazywało siatkarską kulturę w Polsce. Ludzie oglądają mecze, zwracają na ciebie uwagę, kochają i rozumieją ten sport. A że ostatni sezon w PlusLidze miałem dobry, teraz kibice pamiętają mnie jako dużo lepszego gracza, niż naprawdę byłem. Teraz mówią: "Billings, to był kawał zawodnika". O złych meczach zdążyli zapomnieć.

Masz kontakt z kolegami, z którymi grałeś w Częstochowie?


W mediach społecznościowych rozmawiam z Andrzejem Wroną, czasem z Pitem Nowakowskim i "Gato" - Piotrem Gackiem. Moim najlepszym kolegą był wtedy chyba Krzysztof Gierczyński, ale on nie korzysta z social mediów więc trudno mi się z nim skontaktować. Tęsknię za nimi wszystkimi. Te czasy, gdy grałem w siatkówkę, wspominam jako bajkowe życie. Chciałbym kiedyś jeszcze wrócić do Częstochowy, kiedy moje dzieci będą trochę starsze - zabrać je wraz z żoną na mecz klubu, w którym spędziłem trzy świetne lata. Tym bardziej mnie denerwuje, że siatkówka w Częstochowie tak bardzo podupadła.

W tamtych latach w klubie grało kilku Amerykanów - poza tobą także Dave McKienzie, Phil Eatherton, Richard Lambourne, Riley Salmon. Większość z nich dobrze odnalazła się w życiu po siatkówce, niestety nie wszyscy. Mam na myśli Rileya Salmona.


Riley zawsze miał problemy z uzależnieniami. Z alkoholem, lekami. Wielka szkoda, bo to był świetny kolega, ale używki wpłynęły na jego umysł i wpędziły go w kłopoty. W pewnym momencie wkroczył na mroczną ścieżkę, spalił za sobą wiele mostów. Nie można powiedzieć, że to był jego wybór, to efekt uzależnienia. W ostatnim czasie nie rozmawiałem z nim zbyt często. Wiem, że mieszka w Teksasie. Przeczytałem niedawno, że przeszedł odwyk, jest teraz trzeźwy, został trenerem siatkówki i radzi sobie nieźle. Oby na dobre przezwyciężył problemy. Minęliśmy się, gdy ostatnim razem był w mojej okolicy, a chętnie znów bym się z nim spotkał.

Dave McKienzie jest szalony, jak zawsze. I też nie pije, a miał z tym trochę problemów. Nie był alkoholikiem, ale potrafił wypić dwa drinki i potem wariować, a rano nic nie pamiętać. Teraz już tak nie robi. Ożenił się z dziewczyną z Malezji, która jest tam chyba gwiazdą jakiejś opery mydlanej, bardzo popularną osobą. Mają dwójkę dzieci, ich syn miał jakieś problemy z sercem, ale to już chyba za nimi. Dave prowadził teraz siatkarskie obozy treningowe w Singapurze, ale nie wiem czy wciąż to jeszcze robi.

Phil to wciąż jeden z moich najlepszych przyjaciół. Mieszka w Kalifornii ze swoją nową żoną i dwiema córkami. Wcześniej był żonaty z Polką, ale się z nią rozwiódł. Pracuje w firmie handlującej sprzętem medycznym i ma się naprawdę dobrze. Wciąż jest niezwykle silny i wygląda jak napompowany. A jego żona jest nauczycielką aktorstwa, bardzo mądra dziewczyna.

Może kiedyś wszyscy razem przyjedziecie do Częstochowy?


Byłoby świetnie. To jedna z rzeczy do zrobienia na mojej liście. Moja żona nigdy nie była w Polsce, a chciałbym pokazać jej nie tylko Częstochowę, ale też inne miejsca w kraju. Zazdroszczę Amerykanom, którzy teraz przyjeżdżają do was grać. Kiedy ja przychodziłem do PlusLigi, było to dla nas nieznane terytorium. Mam do niego ogromny sentyment, bo to najlepsze miejsce na świecie do grania w siatkówkę.

Czytaj także:
QUIZ. Dla nich klub jest czymś więcej niż pracodawcą. Umiesz powiązać tych zawodników z ich barwami klubowymi?
QUIZ: rozpoznaj byłe gwiazdy światowej siatkówki. Sprawdź się!

Komentarze (1)
avatar
Bog Honor Ojczyzna
10.04.2020
Zgłoś do moderacji
0
3
Odpowiedz
Mamy w Polsce jedne z najbardziej restrykcyjnych ograniczeń w Europie. Nie można wyjść na rower, nie można wyjść do lasu. Nie ma takiego okrucieństwa ani takiej niegodziwości, której nie popełn Czytaj całość