Siatkówka. Paulina Maj-Erwadt na rozdrożu swojej kariery. "Długo nie mogłam sobie z tym poradzić"

WP SportoweFakty / Justyna Serafin / Na zdjęciu: Paulina Maj-Erwardt
WP SportoweFakty / Justyna Serafin / Na zdjęciu: Paulina Maj-Erwardt

W 2012 roku miała ochotę skończyć z siatkówką. Jej zawziętość i upór jednak zwyciężyły. Po urodzeniu córeczki ponownie wróciła do wielkiej formy. Na sport zaczęła spoglądać z innej strony. - Staram się dobrze bawić - mówi nam Paulina Maj-Erwadt.

[b]

Adrian Nuckowski, WP SportoweFakty: Jak poza domowymi treningami spędza pani czas w dobie pandemii koronawirusa?
Paulina Maj-Erwadt (libero Grupa Azoty Chemik Police):[/b]

Wspólnie z rodziną spędzamy czas głównie na spacerach, oczywiście z zachowaniem wszelkich form ostrożności. W dodatku jest piękna pogoda, więc grzechem byłoby z niej nie skorzystać. Sprawia nam to ogromną radość.

Kilka miesięcy temu podjęła pani działania reaktywacji klubu Sparta Złotów, w którym zaczynała siatkarską karierę. Była to decyzja spontaniczna czy przemyślana dużo szybciej?

Cała akcja była bardzo spontaniczna. O problemach Sparty dowiedziałam się z mediów. Postanowiłam, że wybiorę się na spotkanie rodziców dzieci oraz trenerów, pracujących w klubie. Byłam zszokowana, gdyż ci ludzie nie wiedzieli co mają robić, że trzeba utworzyć nową sekcję i dali do zrozumienia, że są mocno zagubieni w zaistniałej sytuacji. Postanowiłam zająć się wszystkim od strony prawnej. Kilka dni później dostałam propozycję wzięcia na siebie całkowitej reaktywacji klubu.

ZOBACZ WIDEO: Reprezentacja Polski siatkarzy pod wodzą Michała Winiarskiego? "To moje marzenie"

Wspólnie z mężem pod dłuższym namyśle postanowiliśmy wziąć to na swoje barki. Do tej pory jeździ do Złotowa trzy razy w tygodniu, aby mieć wszystko pod kontrolą. Ja z kolei miałam treningi w Szczecinie, więc było sporo kłopotów logistycznych, ale nie żałujemy tej decyzji. Dodatkowo możemy liczyć na pomoc i wsparcie naszych rodziców, którzy dodają nam sił w trudnych chwilach. Chcemy, aby dzieci miały możliwość traktowania sportu dużo bardziej poważnie, niż miało to miejsce w ostatnich latach.

Czy w związku z tym ma pani dużo więcej obowiązków?

Więcej na siebie bierze mój mąż, który kontroluje wszystko na miejscu w Złotowie. Ja zdecydowanie lepiej czuje się w kwestiach papierkowej roboty. Jeśli chodzi o pozyskiwanie sponsorów, to w tym temacie działamy razem. On od strony handlowej, ja od tej wizerunkowej.

Na krajowym podwórku Grupa Azoty Chemik Police zdobył w tym sezonie wszystkie trofea. Jedyne czego możecie żałować, to zawieszenie rozgrywek Pucharu CEV, w których szło wam znakomicie.

Dokładnie. Żałuję tym bardziej, że kilka lat temu zdobyłam ten puchar i wiem, jak smakuje zwycięstwo w nim (2013 rok w barwach Bank BPS Fakro Muszyna - przyp. red.). Było to niezwykłe wydarzenie w moim życiu. Chciałabym, aby klub, w którym obecnie gram, miał okazje poczuć tę radość. Awansowałyśmy do półfinału i uważam, że drużyna z Le Cannet była w naszym zasięgu. Szkoda, że to wszystko tak się potoczyło.

Na przestrzeni wieloletniej kariery miała pani okazję grać jedynie na terytorium naszego kraju. Pojawia się czasami niedosyt, że nie udało się spróbować swoich sił za granicą?

Jeśli chodzi o pozycję libero jest to bardzo trudne do zrealizowania. W większości lig zagranicznych jest limit obcokrajowców. Podobnie zresztą w naszej. Z reguły szuka się zawodniczek z innych krajów na pozycję przyjmującej czy atakującej. Libero generalnie pozostają wewnątrz krajowe. Swoją drogą miałam kilka ofert zagranicznych, jednak byłam na takim etapie swojego życia, że nie zdecydowałam się podjąć rękawicy. Nie pozwoliły mi na to sprawy osobiste.

Jeśli chodzi o kontakt z Europą i ze światem to jednak nigdy na to nie narzekałam. Z reguły miałam przyjemność grać w drużynach rywalizujących w europejskich pucharach. Po sezonie klubowym przyszły rozgrywki reprezentacyjne, które wiązały się z długimi podróżami do Chin czy Japonii. Światowej siatkówki miałam ciągle pod dostatkiem.

Z których klubów zagranicznych miała pani propozycje?

Miałam ofertę z Cannes, czołowego wówczas zespołu w Europie. Pojawiały się też konkretne propozycje z klubów tureckich, gdzie miałam jednak grać tylko w Lidze Mistrzyń. Nie do końca mi taki układ odpowiadał.

W reprezentacji Polski debiutowała pani w 2006 roku. Jest szczególny mecz, który do dzisiejszego dnia utkwił w pamięci?

Finał kwalifikacji olimpijskich 2012 w Ankarze, gdzie przegrałyśmy w trzech setach z Turczynkami. Chciałam wtedy rzucić siatkówkę. Powiedziałam sobie, że nie chcę już przeżywać więcej takich negatywnych emocji. Długo nie mogłam sobie z tym poradzić. Wiedziałam, ile ciężkiej pracy włożyłyśmy w możliwość wywalczenia tego awansu. W kwestii mentalnej nie mogłam się z tym pogodzić.

A taki wywołujący pozytywne wspomnienia?

Takich było wiele. Na ten moment trudno wskazać mi jeden konkretny mecz. Zawsze staram się dobrze bawić na boisku. Nie odczuwam już żadnego stresu przed meczami. Są jedynie pozytywne emocje. Im pojedynek toczy się o wyższą stawkę, tym radość z gry jest u mnie dużo większa. Gdy przestanie się ona pojawiać, będzie to znak, że trzeba przemyśleć pewne rzeczy.

Przypuszczałem, że wskaże pani mecz z Niemkami w Łodzi o brązowy medal Mistrzostw Europy 2009. Medal wywalczony w bardzo trudnych okolicznościach.

To prawda. Kilka dni temu wspominałam to wydarzenie na moich mediach społecznościowych. Może sam mecz nie zapadł mi głęboko w pamięci, ale otoczka wokół całego turnieju owszem. Ogólnie tamten czas był dla nas bardzo trudny. Ze strony kibiców nakładana była olbrzymia presja, w związku ze wcześniejszymi osiągnięciami drużyny "Złotek" Andrzeja Niemczyka. Dodatkowo sytuacja z chorobą żony trenera Jerzego Matlaka, który z konieczności musiał opuścić turniej. To wszystko mocno nas zjednoczyło. Na mecz o brąz z Niemkami, mając jeszcze dookoła ponad 10 tysięcy kibiców za sobą, byłyśmy naładowane na maksa.

Rozważała pani zakończenie sportowej kariery po urodzeniu córeczki?

Nawet bardzo. Z biegiem czasu zaczęłam jednak myśleć o powrocie. Stanęłam wtedy na rozdrożu. Decyzja była dla mnie oczywista w chwili, gdy dochodziły do mnie głosy o reakcji klubów. Mówiono, że nie wiadomo w jakiej będę formie, jak wyglądam po ciąży, ile przytyłam i czy ogólnie dam radę.

Wtedy pomyślałam sobie, że człowiek na swoje nazwisko pracuje całe życie, każdy mnie zna i wie, jak wywiązuję się ze swoich obowiązków i takie komentarze są nie w porządku. Postanowiłam pokazać wszystkim, że kobieta, która urodziła dziecko potrafi wrócić do formy i pogodzić wszystko tak, aby nikt na tym nie ucierpiał. Z perspektywy czasu myślę, że to była dobra decyzja. Zarówno pod kątem fizycznym, jak i mentalnym spojrzałam na siatkówkę z innej strony. Dużo bardziej bawię się grą i doceniam to, że dalej mogę prezentować się kibicom, dlatego w dalszym ciągu to robię.

W maju 2019 roku powróciła pani do gry w biało-czerwonych barwach. Było zaskoczenie po otrzymaniu powołania od Jacka Nawrockiego?

Z pewnością zaskoczenie pod tym kątem, że trener chciał, abym wróciła jeszcze do kadry. Szczerze mówiąc nie wierzyłam to. W jego planach była oczywiście moja pomoc drużynie na boisku, ale także w celach szkoleniowych. Bardzo mnie to ucieszyło, szczególnie z tego względu, że zamierzałam po raz kolejny powalczyć o wymarzony awans olimpijski. Starałam się o niego przez całą swoją karierę.

Z kolei kilka miesięcy później ten sam szkoleniowiec pominął panią w powołaniach na turniej kwalifikacyjny do igrzysk olimpijskich 2020, rozgrywany w Apeldoorn. Długo towarzyszyło rozgoryczenie po tej decyzji?

Było, minęło. Tak zadecydował trener i muszę to uszanować.  Ja swoją gotowość do gry wyraziłam. Dużo wydarzyło się przed tamtymi powołaniami. W sporcie i życiu jest tak, że nie na wszystko mamy wpływ. Moim zdaniem wiele straciłam meczem z Serbkami we Wrocławiu. Uważam, że już wtedy była ogromna szansa na wywalczenie olimpijskiego awansu. Po tym meczu poczułam, że nie mam już wpływu na pewne rzeczy.

Czego pani zdaniem zabrakło naszej reprezentacji podczas wspomnianego turnieju w Apeldoorn? Chłodnej głowy, doświadczenia, czy może formy sportowej w kluczowych momentach meczu z Turcją?

Według mnie wpływ na to miało wiele czynników. Nie do końca wszystko było odpowiednio poukładane. Na przykładzie Chemika Police, w którym gram powiem, że każda osoba ze sztabu odpowiedzialna za swoją funkcję oddziałuje na resztę drużyny. To nie jest tak, jak twierdzą niektórzy trenerzy, że za atmosferę odpowiedzialne są tylko zawodniczki. Otóż nie. Każda osoba biorąca udział w życiu drużyny jest za nią odpowiedzialna. Nie ma indywidualności. Tego wydaje mi się zabrakło naszej reprezentacji najbardziej. Jestem pewna, że w przeciwnym razie Turczynki zostałyby pokonane w czterech setach. Drużyna to naczynia połączone. One tworzą sukces.

Może właśnie zabrakło zawodniczki z takim doświadczeniem jak pani, która w tych decydujących momentach dałaby drużynie więcej spokoju i opanowania.

Na bazie mojego doświadczenia zdobytego na przestrzeni wieloletniej kariery jestem zdania, że kluczem do sukcesu jest połączenie rutyny z młodością. Starsze i bardziej doświadczone zawodniczki powinny brać ciężar gry na siebie, głownie w tych kluczowych momentach. Z kolei młodsze miewają zarówno spektakularne mecze jak i zdecydowanie gorsze. Nigdy nie wiadomo, jak taka siatkarka zareaguje przy większej presji. Raz może zagrać znakomicie, a drugi fatalnie. Doświadczone z reguły nie schodzą poniżej pewnego poziomu. Nie ma już co gdybać. Były dwie szanse na awans, ale niestety nie udało się.

Czy ma pani jeszcze sportowe marzenie?

Nie ukrywam, że bardzo chciałabym zagrać i zaprezentować się z dobrej strony w Lidze Mistrzyń. Z reguły było tak, że nasze drużyny odpadały w fazie grupowej lub w pierwszej rundzie fazy play-off. Marzy mi się, abyśmy z powodzeniem powalczyły o wejście do czołowej czwórki tych rozgrywek.

Czytaj także:
Koronawirus. W Bełchatowie 15-procentowe cięcia, ale PGE Skra ma się dobrze
Katarzyna Skowrońska namawia Bartosza Kurka na grę w Chinach. "Spędziłam tam dwa cudowne lata"