Tekturowi kibice, zamaskowani dziennikarze. Tak wyglądał pierwszy mecz kadry Polski od początku pandemii

Obowiązek noszenia masek dla dziennikarzy, przed halą kino samochodowe dla kibiców. Dla siatkarek - radość z możliwości zagrania meczu. W takich okolicznościach pierwsza z polskich reprezentacji wróciła do gry.

Grzegorz Wojnarowski
Grzegorz Wojnarowski
polskie siatkarki cieszą się z wygranej akcji w meczu z Czeszkami Materiały prasowe / Piotr Sumara/Polska Siatkówka / Na zdjęciu: polskie siatkarki cieszą się z wygranej akcji w meczu z Czeszkami
To tylko spotkanie towarzyskie, do tego przy pustych trybunach, ale trzeba tam być. Przede wszystkim dlatego, że to pierwszy międzynarodowy mecz jakiejkolwiek reprezentacji Polski od początku pandemii koronawirusa. Biało-Czerwone grają w Wałbrzychu z Czechami. Do Wałbrzycha dużo bliżej mają z Pragi niż z Warszawy, ale te 4 godziny w aucie to żaden dramat. W domu każdy z nas już się zdążył nasiedzieć.

Droga mija szybko. Pod Halę Sportowo-Widowiskową AQUA Zdrój przyjeżdżamy z dużym zapasem, dwie i pół godziny przed meczem. Żeby trochę pokręcić się po okolicy, zobaczyć entourage wydarzenia. Przyjrzeć się każdemu odstępstwu od norm, jakie znamy sprzed pandemii.

Zagubieni w Wałbrzychu

Podjeżdżamy ze złej strony hali. Wszystkie bramy i furtki pozamykane, wejścia na teren nie ma. - Tam za mostkiem może jakoś się przeciśniecie - radzi nam miła pani w średnim wieku, obrazując swoje słowa gestem "wężyka". - A jak nie, to trzeba naokoło.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Georgina Rodriguez na snopie siana

Wybieramy opcję przeciskania się, podążając szlakiem uchylonych furtek. I tak wchodzimy na niewielki stadion. Wysypana żużlem bieżnia, całkiem zadbana murawa. Dwie trybuny, jedna kameralna, ale bardzo przyjemna. W sam raz dla klubu z trzeciej albo czwartej ligi. Druga większa, ale bardziej zmęczona życiem. Między nimi przykurzony barak z napisem "Fair play". Za jedną z bramek ktoś wymalował na murze dużymi literami: "Górnik Wałbrzych".

Na ławce rezerwowych wyblakła kartka, przyklejona dobrych kilka lat temu: "Czech Republic". Drużyna się zgadza, ale dyscyplina nie, bo logo na kartce mówi, że łączy nas inna piłka. Ze stadionu piłkarskiego do siatkarskiej hali Aqua Zdroju przejścia nie ma.

Poddajemy się. Trzeba zawrócić. Krótki spacer po spokojnym, malowniczym Wałbrzychu. Budynki w tej części miasta pamiętają czasy, kiedy Polski jeszcze tutaj nie było. Niektóre mogłyby zagrać w remake'u filmu "Prawo i Pięść", jeśli ktoś chciałby taki zrobić. Szyldów kwiaciarni czy salonu fryzjerskiego nie trzeba by było nawet zdejmować.

Termometr, formularz i maseczka

Po kilku minutach znajdujemy właściwą ulicę - Mariana Szeji. Jej patron, legendarny śląski bramkarz, mistrz olimpijski z 1972 roku, dobrze pasuje do miejsca, gdzie odbywają się sportowe wydarzenia.

Przed wejściem do obiektu czeka już kilku dziennikarzy i fotoreporterów. Tłumów nie ma, bo być nie może. Żeby wejść, trzeba zdezynfekować ręce, dać sobie zmierzyć temperaturę i wypełnić koronawirusowy formularz. Odpowiedzieć, czy miało się w ostatnim czasie jakieś objawy COVID-19, albo kontakt z chorą osobą. Przy wypełnianiu ktoś rzuca żartem: "Jak mam nie mieć duszności po trzech miesiącach w domu z żoną?". Nawet niezłe.

- Maseczki musicie mieć założone przez cały czas - instruuje nas jeden z organizatorów tuż przed końcem wejściowych procedur. On sam nosi stylową czarną maskę z logiem PZPS. Prowadzi na halę i od razu pyta, jak podobają się nam kibice. Ludzi na trybunach nie ma, ale część krzesełek zajmują "awatary" - tekturowe biało-czerwone figury z twarzami osób, które wykupiły takie nietypowe bilety za niecałe 40 złotych. Przeważają twarze młodzieży w wieku szkolnym. Tak jakby "awatary" były głównie prezentami na urodziny, albo nagrodą za dobrą średnią na koniec roku szkolnego.

Fanom siatkówki zaoferowano też miejsca w zaimprowizowanym kinie samochodowym. Można postawić auto na parkingu przed halą i oglądać mecz na dużym telebimie. Później, już w czasie meczu, wychodzimy sprawdzić ile osób skorzystało z takiej opcji. Liczymy auta. Czternaście. W niektórych siedzą całe rodziny, są osoby ubrane w narodowe barwy. - Takie emocje jak na trybunach to nie są, ale przynajmniej dziewczyny grają naprawdę fajnie - mówią nam zmotoryzowani fani.
Dziennikarze jak na maturze

Strefa dla dziennikarzy też nie wygląda tak jak zwykle. Nie trzeba uważać, żeby nie trącić łokciem kolegi, ani rozglądać się za ostatnim wolnym gniazdkiem. Każdy ma swój duży stolik, oddalony o dwa metry od osoby pracującej obok. Wygoda, na jaką w normalnych czasach nie ma co liczyć. - Jak na maturze! - zauważa znajomy radiowiec. Strefa mieszana? Też bajka. Miejsce, do którego często trzeba biec na drugą stronę hali wąskim korytarzem, tym razem jest tuż za naszymi plecami.

Do meczu zostały jeszcze dwie godziny, ale na poziomie boiska jest już spora grupa pracowników PZPS, ekipa telewizyjna Polsatu i kilka polskich zawodniczek. Cichy gwar ich rozmów przerywa nagle warczący odgłos. Jakby ktoś włączył kosiarkę do trawy. - Co to za dźwięk? - pytam. Kolega ze związku wskazuje na wałek, na którym rozgrzewa się jedna z siatkarek. Pewnie gdyby to był zwyczajny mecz, nie dowiedziałbym się, że sprzęt rozgrzewkowy potrafi hałasować jak leciwy wartburg.
Niespotykanie spokojny selekcjoner

Czeszki wchodzą na halę godzinę przed meczem, kilkadziesiąt minut po Polkach. Akurat siatkarki maseczek nosić nie muszą. Podobnie jak sztaby szkoleniowe i komentatorzy telewizyjni. Ale już na przykład dziewczynki podające piłki twarze mają szczelnie zakryte.

Czterdzieści minut przed startem spotkania obie drużyny zbierają się w kółeczku, mobilizują się okrzykami. Kilka polskich zawodniczek, na przykład Magda Stysiak, odwraca się w stronę tekturowych kibiców, macha im i szeroko się do nich uśmiecha. Potem właściwa rozgrzewka. Trener Jacek Nawrocki udziela jeszcze ostatniego wywiadu telewizji Polsat. Mówi, że w tym spotkaniu nic nie będzie go denerwowało. - To jest święto siatkówki, to kapitalna sytuacja, że udało się doprowadzić do tego meczu - podkreśla.

Wreszcie mecz się zaczyna. Pierwszy od początku pandemii COVID-19 mecz jakiejkolwiek reprezentacji Polski. Pierwszy "Mazurek Dąbrowskiego" odgrywany dla biało-czerwonych barw, a nie dla walczącego o głosy polityka.

Szybko złapały "flow"

Na początku jak zawsze jest trochę nerwowo, ale już w połowie pierwszego seta nasza drużyna łapie "flow". Zaczyna bawić się grą i szybko odjeżdża rywalkom.

- Jedziemy! Dawać, gramy swoje! - mobilizuje koleżanki Stysiak po wygranym aż 25:13 pierwszym secie. Spotkanie, w którym odgłosy boiska zagłuszały tylko energiczne pokrzykiwania trenerów i rezerwowych, ogląda się dziwnie. Ale sam poziom gry naszej reprezentacji, jak na powrót do gry po tak długiej przerwie, jest naprawdę dobry.

Pewnie dlatego, że ten mecz bardzo polskie siatkarki cieszy. Widać to za każdym razem, gdy zbierają się w kółku i rozmawiają. Ponowna możliwość sportowej rywalizacji sprawia, że uśmiechają się od ucha do ucha. A najszersze uśmiechy mają te, które grają najlepiej - Stysiak i Zuzanna Górecka.

U Czeszek tych uśmiechów jest wyraźnie mniej. Jeśli przegrywasz, to jest o nie dużo trudniej. One tylko na początku meczu sprawiają wrażenie, jakby cieszyły się grą. Potem przygasają. Do tego stopnia, że w trzeciej partii ich trener, Grek Giannis Athanasopoulos, krzyczy do nich: Enjoy the f...g game! Jego apel skutkuje dopiero w dodatkowym czwartym secie, który kończy się wynikiem 26:24 dla Czeszek. Pierwsze trzy partie i cały mecz zdecydowanie wygrywa nasz zespół (25:13, 25:19, 25:19).
Tęskniły bardzo bardzo

Po spotkaniu wywiady. Od tych w ostatnich miesiącach przerwy nie było. Niektóre siatkarki, na przykład Stysiak, rozmawiały z mediami chyba nawet częściej niż w normalnym sezonie. Ale teraz Stysiak w końcu może powiedzieć o czymś pozytywnym, a nie o tym, jak się jej żyło we Włoszech w szczycie pandemii.

- To coś niesamowitego, że gramy te mecze. Niektóre reprezentacje nawet nie trenują. Super, że PZPS-owi i miastu Wałbrzych udało się coś takiego "ogarnąć". Bardzo tęskniłyśmy za grą - mówi ponad dwumetrowa 19-latka, która przebojem wdarła się do kadry w ubiegłym roku. - Bardzo bardzo - powtarza.

Trener Nawrocki podkreśla, że ze względu na swoją specyfikę mecz w Wałbrzychu przejdzie do historii. - Pierwsze spotkanie kadry Polski po takiej przerwie, przy takich trybunach też jeszcze nigdy nie graliśmy. Dużo wydarzyło się takich rzeczy, o których jeszcze długo będziemy pamiętali - mówi.

Gdy pytamy go, czy czuje się dumny, że to właśnie jego drużyna symbolicznie przywróciła sport w wydaniu reprezentacyjnym w koronawirusowej rzeczywistości, trochę się zawstydza i mówi: - Jestem dumny przede wszystkim z dziewczyn. Zasłużyły na słowa uznania.

Wywiady się kończą, gasną światła, w kinie samochodowym nie ma już ani jednego auta. W ciemnej hali zostają tylko kibice z tektury. W środę znowu pójdą na mecz.

Czytaj także: Przetrwali i chcą zaatakować. Tak radzi sobie polski mistrz Anglii w czasie pandemii COVID-19

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×