Spektakularny powrót na tron - podsumowanie rozgrywek Ligi Światowej 2009

Ostatni pojedynek rozegrany 26 lipca w hali Beogradska Arena zakończył nie tylko Final Six, ale i również całą tegoroczną edycję Ligi Światowej. Od samego początku przeżywaliśmy ją wspólnie z biało-czerwonymi, lecz dla nas, kibiców, w przeciwieństwie do polskich zawodników, rozgrywki World League zakończyły się dopiero w niedzielę. Nadszedł więc czas na pożegnanie XX rozdziału książki zatytułowanej "Światówka". Zanim jednak ostatecznie zamkniemy już ową księgę i rozpoczniemy czas niecierpliwego oczekiwania na otwarcie przyszłorocznych rozgrywek, poświęćmy chwilę na wspomnienia...

W tym artykule dowiesz się o:

Z całą pewnością XX edycja Ligi Światowej ubarwiła codzienne życie kibiców z całego świata. Wielotysięczne rzesze sympatyków volley'a zasiadały na zarówno ogromnych hangarach, jak i zdecydowanie bardziej kameralnych halach. Wielu miłośników piłki siatkowej oglądało również niezliczone transmisje telewizyjne, ciesząc oczy rywalizacją pomiędzy drużynami z czterech kontynentów. Mimo, że zakończone w niedzielę rozgrywki nie do końca usatysfakcjonowały polskich kibiców, bowiem ich drużyna uplasowała się ostatecznie na miejscu dziewiątym, warto spojrzeć na Ligę Światową 2009 nieco łaskawszym i bardziej obiektywnym okiem. Mając zdrowy dystans do rywalizacji w tegorocznej edycji "dzieła" autorstwa Rubena Acosty, można z czystym sumieniem powiedzieć, że XX odsłona rozgrywek World League, tak jak i zresztą każda inna, przysporzyła nam wielu emocji oraz niezapomnianych wrażeń.

Przygrywka do turnieju finałowego, czyli faza grupowa Ligi Światowej 2009

W porównaniu do zeszłorocznych rozgrywek, w tegorocznej "Światówce" zabrakło Egiptu i Hiszpanii. W obu krajach na siatkarskie pojedynki przychodziła zawsze jedynie garstka kibiców, do tego niekoniecznie miejscowych. Zresztą zarówno siatkarze z Afryki, jak i wciąż jeszcze aktualni mistrzowie Starego Kontynentu uplasowali się dopiero na lokacie trzynastej, która tak na dobrą sprawę była ostatnia. Miejsce wymienionych ekip zajęły więc rewelacyjna Argentyna oraz obiecująca Holandia. Najważniejsze zasady nie uległy żadnym zmianom. Zmieniła się jednak stawka punktowa za poszczególne wyniki w meczach. Za wygraną 3:0 lub 3:1 zwycięzca otrzymywać miał od tej pory trzy oczka, triumf w tie-breaku premiowany miał być dwoma punktami, zaś team, który rywalizację w dwóch partiach przechylił na swoją korzyść, cieszyć się mógł z jednego oczka. Normy te obowiązują aktualnie w większości lig, m.in. w polskiej PlusLidze, dlatego też dla kibiców nie stanowiło to żadnej nowości. Poprawkę przyjęto także w sprawie przyznawania "dzikiej karty". Sporna kwestia została wreszcie raz na zawsze wyjaśniona.

Grupa A

W grupie zagrali Amerykanie, Chińczycy, Holendrzy oraz Włosi. Nie patrząc na skład reprezentacji Stanów Zjednoczonych, można było z góry typować ich na faworytów w ostatecznej rozgrywce. Do roli tej pasowali jak ulał, gdyż w roku 2008 sięgnęli nie tylko po zwycięstwo w turnieju finałowym w Rio de Janeiro, ale także i mistrzostwo olimpijskie, które wydarli z rąk broniącym tytułu Canarinhos. Jednak w XX edycji Ligi Światowej kadra USA była zupełnie inna. Brakowało w niej znakomitych zawodników, głównie Lloy'a Balla i Williama Priddiego. Zmienił się także szkoleniowiec drużyny. Hugh McCutcheona zastąpił Alan Knipe. Dlatego też w grupie A nie było zespołu, który musiałby udźwignąć ciężar gry pod otaczającą go zewsząd presją. Do Final Six równie dobrze awansować mogli powracający do formy Azzuri lub obiecujący team Holandii.

Już pierwsza kolejka spotkań przyniosła sensacyjne rozstrzygnięcia. Amerykanie musieli bowiem uznać wyższość Oranje, w dwumeczu w Holandii zdobywając zaledwie jedno oczko. Przez dłuższy czas to właśnie znajdujący się w zaskakująco korzystnej dyspozycji podopieczni Petera Blange prowadzili w tabeli. Jednak trzeba przyznać, że każda z ekip dawała z siebie wszystko. Nawet skazywani na pożarcie Chińczycy sprawili kilka niesamowitych niespodzianek, wygrywając z teoretycznie silniejszymi przeciwnikami. W sumie zdołali zapisać na swoim koncie dziesięć oczek. W międzyczasie z tonu wyraźnie spuścili natomiast Pomarańczowi, których pogrążyły cztery klęski w potyczkach z Włochami. Można tu już chyba powoli zacząć mówić o swego rodzaju kompleksie, gdyż wcześniej negatywne opinie o grze Holendrów wydawały się wręcz nie na miejscu. Kiedy jednak po drugiej stronie siatki stanął najlepszy w szeregach zawodników z Italii Cristian Savani, którego wspierało kilku naprawdę wysokiej klasy siatkarzy, team Oranje rozsypał się niczym domek z kart.

Tym samym w walce o pierwsze miejsce w grupie pozostały już tylko dwie reprezentacje. W bezpośrednich potyczkach trzy razy lepsi okazali się obrońcy tytułu, którzy mimo sporych przetasowań w składzie, spisywali się naprawdę dobrze i nic nie stracili z charakterystycznego dla siebie stylu gry. Ostatecznie awans do Final Six w Belgradzie uzyskali Amerykanie którzy zgromadzili na swoim koncie pięć punktów więcej niż podopieczni Andrei Anastasiego i całkowicie zasłużenie wyszli z grupy.

Grupa B

Do rywalizacji w kolejnym zestawieniu drużyn stanęły reprezentacje Argentyny, Francji, Korei Południowej oraz Serbii. Grupa B była jednak wyjątkowa z powodu obecności w niej gospodarza turnieju finałowego - teamu Serbii. Oznaczało to, iż na Final Six w Belgradzie awansować miały z grona wymienionych ekip aż dwie. Wszyscy liczyli zatem na Francję, która wydawała się być najsilniejsza obok reprezentacji Igora Kolakovica.

Plavi zamierzali poświęcić część spotkań na budowaniem młodszego "skrzydła" swojej kadry. Szansę na grę w nieco większym wymiarze otrzymali m.in. etatowi rezerwowi, którzy na co dzień nie mają szans na występy w podstawowym składzie, gdyż są zmiennikami Nikoli Grbica oraz Ivana Milijkovica - Vlado Petković oraz Sasa Starović. Jednak legendarni już, mimo ciągłego reprezentowania serbskich barw, zawodnicy, będący ikonami tej drużyny, stosunkowo szybko dołączyli do rywalizacji. Spowodowało to natychmiastowy przeskok na jeszcze wyższy poziom gry w wykonaniu teamu Igora Kolakovica i sprawiło, iż mimo że Plavi nie musieli bić się o przewodnictwo w grupie, i tak okazali się w niej bezkonkurencyjni.

Co ważne, sprawą otwartą wciąż pozostawał awans z drugiej lokaty. W czasie trwania rozgrywek kilka niespodzianek sprawili Koreańczycy, m.in. nadspodziewanie gładko pokonując Serbów w drugiej kolejce spotkań (3:0). Pojedyncze "wyskoki" w ich wykonaniu nie wystarczyły do zagrożenia walczącym o prawo wyjazdu na turniej finałowy reprezentacjom Francji i Argentyny. Wcześniej nikt nie spodziewał się, że o obsadzeniu drugiego miejsca w grupie przesądzi dopiero ostatni weekend. Jednak Argentyńczycy dzielnie dotrzymywali kroku Trójkolorowym. Ich grą kierował bardzo młody, ale niezwykle uzdolniony i odważny Luciano De Cecco, zaś o równowagę w ekipie dbali doświadczeni Gustavo Scholtis oraz Pablo Meana. W rezultacie w decydujących starciach dwukrotnie górą był team Javiera Webera, który pokonał Francuzów 3:1 i 3:2. Tym samym to właśnie Argentyńczycy wywalczyli bilet do Belgradu.

Grupa C

W trzeciej grupie zmierzyły się drużyny Bułgarii, Japonii, Kuby, a także Rosji. Nie licząc Azjatów, którzy tylko ze względu na przychylność byłego już prezydenta FIVB Rubena Acosty zagrali w zeszłorocznym finale i zostali ostatecznie sklasyfikowani na miejscu szóstym, grupa zdawała się być niemiłosiernie wyrównana. Kadrę Bułgarów wspomógł Plamen Konstantinow, Kubańczycy od kilku lat próbowali powrócić do grona światowej czołówki, zaś Rosjanie to brązowi medaliści Ligi Światowej 2008. Na pierwszy rzut oka każdy zapewne wskazałby w roli faworyta team Daniele Bagnoliego, lecz już premierowe konfrontacje pokazały potencjał pozostałych dwóch drużyn.

Już drugi weekend spotkań zweryfikował nasze oczekiwania co do reprezentacji Kuby i Rosji. Cały ranking wywrócił się do góry nogami, gdy rewelacyjni Kubańczycy, po dwukrotnym zbiciu Bułgarów 3:1, pokonali Sborną 3:2. Natychmiast stało się więc jasne, że pierwsza lokata w grupie wcale nie jest zarezerwowana dla naszych wschodnich sąsiadów.

Stosunkowo szybko z rywalizacji o bilet do stolicy Serbii wypadli siatkarze Silvano Prandiego, którzy grali w kratkę. Strata, jaką musieli nadrabiać przez słabe wejście w turniej, była zbyt duża, by móc myśleć o awansie do Final Six. Dodatkowo wpadki w pojedynkach z Japończykami także nie polepszyły ich sytuacji. Rewanżowe triumfy nad późniejszymi zwycięzcami grupy również na nic się zdały, gdyż przygodę Bułgarów z XX edycją "Światówki" zakończyły dwie klęski z Rosjanami.

Na placu boju pozostały więc tylko dwa zespoły - Kuba oraz Rosja. W bezpośrednich starciach podzieliły się one zwycięstwami, więc o awansie zadecydować miały mecze z innymi drużynami. W tej kwestii więcej do powiedzenia mieli zawodnicy, którzy w szeregach mieli najlepiej serwującego siatkarza - niespełna szesnastoletniego Wilfrieda Leona. Sborna pod batutą nowego selekcjonera, który notabene jeszcze nie tak dawno kandydował na stanowisko szkoleniowca reprezentacji Polski, prezentowała się dosyć chwiejnie. Ostatni weekend przekreślił jej szanse na pierwszą lokatę, gdyż Kubańczycy dwukrotnie pokonali zawodników z Kraju Kwitnącej Wiśni. Dwie zdecydowane wiktorie nad Bułgarami sprawiły jednak, że Rosja miała najlepszy bilans punktowy spośród wszystkich ekip znajdujących się na drugich miejscach w swoich grupach, dzięki czemu otrzymała od FIVB "dziką kartę".

"Polska" grupa D

Najbardziej interesująca dla polskich kibiców była z pewnością grupa D, w której w szranki stanęli Brazylijczycy, Finowie, Wenezuelczycy, a także biało-czerwoni pod wodzą Daniela Castellaniego. Wielu kibiców znad Wisły pragnęło, aby Polacy powalczyli z Canarinhos o wyjście z grupy. Wszak zawodnicy Bernardo Rezende przebudowują aktualnie swój team. Na Ligę Światową nie zgłoszeni zostali m.in. Dante ani Andre Nascimento. Jednak w szeregach "Kanarków" pozostał czołowy siatkarz globu - Giba, a także kilku innych ogranych na światowych parkietach graczy.

Jednak polski team również jest obecnie w fazie przebudowy, dlatego próżno było szukać w naszym składzie Sebastiana Świderskiego czy Daniela Plińskiego. Zastąpili ich "młodzi gniewni" z Jakubem Jaroszem i Grzegorzem Łomaczem na czele. Niestety zbieranie niezbędnego i jakże cennego doświadczenia zostało okupione bólem spowodowanym przez kilka nieprzyjemnych porażek. Szybko więc biało-czerwoni przestali się liczyć w walce o wyjazd do Belgradu.

Pierwsza lokata zarezerwowana była dla Canarinhos, którzy nawet bez swoich "żywych legend" wyśmienicie prezentowali się na boisku, w pełni zasługując na awans do Belgradu. Tylko raz zdarzyło im się ponieść porażkę. Brazylijczycy okazali się bowiem gorsi w jednym ze spotkań od wielce ambitnej drużyny Mauro Berruto. Finowie przegrywali już z ekipą słynnego "Bernardinho" 0:2 w setach, lecz podnieśli się i w pięknym stylu pokonali faworyzowanych przeciwników. W ekipie Suomi przez całą fazę zasadniczą błyszczeli atakujący Mikko Oivanen oraz rozgrywający Mikko Esko. Finowie do ostatniej potyczki liczyli się w walce o "dziką kartę", wcześniej zapewniając sobie drugą lokatę w grupie D, lecz za sprawą porażki z polskimi zawodnikami 2:3, ich marzenia o awasie na Final Six w Belgradzie prysły niczym bańka mydlana.

Z jednej strony powrót jak z marzeń, zaś w drugiej wielki żal, czyli Final Six w Belgradzie

Do turnieju finałowego w stolicy Serbii awansowały zespoły Stanów Zjednoczonych, Argentyny, Kuby, Rosji, a także Brazylii. Skład Final Six uzupełnili gospodarze. Wielu kibicom oraz ekspertom marzyła się powtórka z finału w katowickim "Spodku", kiedy to o zwycięstwo zaciekle walczyli Canarinhos oraz nasi wschodni sąsiedzi. Spore szanse na wielki finał dawano również niesamowicie walecznym Kubańczykom, a także Serbom, którzy mogli liczyć na pomoc ze strony wielotysięcznej widowni. Niestety równie imponujące rzesze kibiców nie uświetniały widowisk w czasie spotkań, w których nie występowali Plavi, dlatego też hala mogąca pomieścić dwadzieścia trzy tysiące widzów momentami wręcz świeciła pustkami. Jest to jednak jedyny minus turnieju finałowego, którego dramaturgia mogła być inspiracją dla niejednego reżysera filmowych horrorów.

Grupa E

Do grupy E przydzieleni zostali gospodarze, zwycięzcy grupy A oraz team, który otrzymał "dziką kartę". Tym samym do walki stanęli Serbowie, Amerykanie i Rosjanie. Skład wydawał się być wyrównany, lecz w praktyce podopieczni Alana Knipe wyraźnie odstawali od swoich rywali. Zawiedli nie tylko samych siebie, ale i kibiców volley'a z całego świata, którzy oglądali ich mecze w telewizji. Oba swoje pojedynki przegrali aż 0:3. Nie tylko musieli pogodzić się ze sromotną klęską, ale także ze słabą formą, jaką prezentowali na tak zaawansowanym etapie rozgrywek. To, co wystarczyło na przeciwników w grupie, okazało się być marne w kontekście starć z naprawdę mocarnymi reprezentacjami.

Amerykanie szybko odpadli z rywalizacji w Final Six, więc stało się jednocześnie oczywiste, iż konfrontacja gospodarzy i Sbornej będzie pojedynkiem o pierwsze miejsce w grupie i uniknięcie w półfinale Canarinhos. Ostatecznie górą byli Plavi, którzy z meczu na mecz popisywali się coraz lepszą formą. Każdy z zawodników wiele wnosił do gry zespołu, jednak jego niekwestionowanymi liderami byli niezmiennie Nikola Grbić, a także Ivan Milijković.

Grupa F

Z kolei w grupie F oglądać mogliśmy zespoły zza oceanu - Brazylię, Kubę, a także Argentynę. Wiele osób z miejsca na pożarcie skazywało podopiecznych Javiera Webera. Argentyński szkoleniowiec dysponował bowiem nie tylko siatkarzami jednogłośnie uznanymi za rewelację XX edycji rozgrywek World League, ale także zespołem wielce niedoświadczonym który stać było zarówno na wielki triumf, jak i marny mecz.

Tak jak mogliśmy się tego spodziewać, Argentyńczycy nie podołali zadaniu. Trzeba jednak podkreślić, iż sama ich obecność w Belgradzie była dla nich ogromnym sukcesem. Dlatego też nikt nie robił tragedii z porażek z Kubańczykami i Brazylijczykami, choć w starciu z zawodnikami Orlando Samuelsa Blackwooda mieli oni swoje szanse, których jednak nie zdołali wykorzystać.

Do półfinału awansowali więc Canarinhos oraz Kubańczycy. Grupę F wygrali podopieczni Bernardo Rezende, wśród których bardzo dobrze spisywał się przede wszystkim Vissotto. Co prawda "Kanarki" nie błyszczały blaskiem, do jakiego nas przyzwyczaiły, lecz grały skuteczną i jednocześnie ładną dla oka siatkówkę, za sprawą której w meczu o pierwszą lokatę pokonali swoich rywali 3:1.

Spotkania finałowe

Półfinały potwierdziły oczekiwania kibiców. Zgodnie z przewidywaniami, do finału awansowali Brazylijczycy, którzy rozbili Sborną 3:0. Wiele osób liczyło na finał, w którym obie drużyny zagrałyby o złoto Ligi Światowej, lecz z perspektywy czasu oceniając, chyba dobrze się stało, że do ich starcia doszło jeszcze w drodze do wielkiego finału. W meczu brylował powracający do wielkiej dyspozycji Giba, który nie tylko wyśmienicie przyjmował, ale także genialnie atakował, nie pozostawiając reprezentantom Rosji praktycznie żadnych szans. W teamie Canarinhos nie dawał się we znaki brak kluczowych graczy. W drużynę wkomponowali się inni siatkarze, którzy doskonale ją uzupełnili i dodatkowo podwyższyli jej wartość, np. środkowi Sidao, a także Lucas. Chyba po raz pierwszy w tegorocznej edycji rozgrywek World League zobaczyliśmy naprawdę rozluźnioną i fantastycznie dysponowaną reprezentację Brazylii.

Drugie półfinałowe spotkanie było bardziej wyrównane, lecz w końcówkach poszczególnych partii lepsi okazywali się gospodarze, którzy oddali Kubańczykom tylko jedną partię. Duża w tym zasługa głównej "armaty" zespołu prowadzonego przez Igora Kolakovica, Ivana Milijkovica, który zdobył w nim lwią część oczek. W grze Serbów widać było finezję, pomysł, ogromne chęci i nieograniczone możliwości. Kierował nią niezawodny Grbić, który pod nieobecność w turnieju finałowym Fina Mikko Esko, aspirował do tytułu najlepszego rozgrywającego.

Niestety mecz "finału pocieszenia" był potyczką całkowicie bez historii. Kubańczycy praktycznie bez walki oddali brązowe medale wyćwiczonym w starciach o tego typu stawkę Rosjanom, co na szczęście w pełni zrekompensował nam wielki finał XX edycji Ligi Światowej. Spotkanie decydujące o tym, kto w rozgrywkach zgarnie najważniejsze trofeum, było niezwykle dramatyczne i bogate w liczne zwroty akcji. W pojedynku Serbów i Brazylijczyków obejrzeliśmy pięć wyrównanych i obfitujących w zagrania na najwyższym poziomie partii. Zawodnicy dali z siebie maksimum możliwości, w ogólnie nie myśląc o oszczędzaniu sił. Na ich twarzach już w drugim secie zaczęło malować się mordercze zmęczenie, jakie w tie-breaku zamieniło się w prawdziwie fizyczne cierpienie. Mimo to, nikt nie odpuszczał. Wszyscy zawodnicy, czy to jednej, czy też drugiej drużyny, brali czynny udział w grze. Zdobycie choćby jednego punktu kosztowało ich mnóstwo sił, gdyż niemalże każda akcja musiała być wielokrotnie powtarzana, by piłka mogła wreszcie znaleźć drogę do boiska po stronie rywali. Poziomu widowiska nie umniejszały nawet liczne błędy w polu serwisowym, szczególnie ze strony zawodników Canarinhos. Mecz rozgrywany był w tak zabójczym tempie, że były one wliczone w ryzyko gry. Nie zabrakło również kontrowersji, kiedy to na finiszu czwartej odsłony potyczki interweniował sam supervisor z ramienia FIVB. Ostatecznie jednak doszło do piątego seta, który rozstrzygnąć miał o losach złotych medali. Na przerwie technicznej wydawało się, że Plavi zdołają wygrać w obliczu ponad dwudziestu dwu tysięcznej żywiołowo reagującej widowni, kiedy to prowadzili już trzema punktami (8:5). Wtedy jednak dodatkowe "dopalacze" włączyli wciąż wielcy Brazylijczycy, którzy nie dali im szans na dowiezienie tak korzystnego rezultatu do końca, w wyniku czego mogli się cieszyć ze wspaniałego powrotu na tron. Tak dramatycznych finałów się po prostu nie zapomina.

Największy sukces bezapelacyjnie odnieśli więc Brazylijczycy. Będący w najsilniejszym składzie i grający przed własną publiką Canarinhos nie zdołali w ubiegłym roku obronić tytułu. W tej edycji rozgrywek nie byli już murowanymi faworytami do pierwszego miejsca. Na najwyższym stopniu podium równie dobrze stanąć mogli reprezentanci innych drużyn. Mimo wszystko jednak w najważniejszych starciach podopieczni "Bernardinho" pokazali swoje niezliczone umiejętności, a także nieograniczone niczym możliwości. W decydujących momentach ciężar gry na swoje barki brali siatkarze stojący do tej pory w cieniu brazylijskich gwiazd, których nazwiska każdy szanujący się kibic siatkówki w środku nocy wymówiłby jednym tchem. O ich sile stanowią wciąż te same elementy - finezja, siła psychiki, a także zespołowość. Takiej drużyny można, a nawet trzeba zazdrościć.

Na ciepłe słowa zasługują jednak również Serbowie, których od spektakularnej wygranej dzieliły dosłownie tylko trzy małe oczka. Plavi pokazali nam grę idealnie skomponowanej mieszanki młodości i rutyny, żywiołowości i spokoju. Podopieczni Igora Kolakovica mieli w swoim składzie zarówno wielkich mistrzów olimpijskich z 2000 r., jak i nowe talenty. Podjęli rękawicę, a o triumf walczyli do niemalże ostatniej kropli krwi, za co należą im się gromkie brawa.

Sergio panem i władcą, czyli nagrody indywidualne

Tradycją stało się przyznawanie nagród indywidualnych. Zgodnie z przewidywaniami, najbardziej wartościowym zawodnikiem został jeden z siatkarzy grających w zwycięskiej ekipie. Zaszczytu tego dostąpił libero Canarinhos - Sergio. Mimo że statuetka dla najlepszego libero powędrowała w ręce Rosjanina Aleksieja Wierbowa, to MVP przyznano siatkarzowi uważanemu od lat za wzór sportowca na tak newralgicznej pozycji. Jest to poniekąd wydarzenie precedensowe, gdyż rzadko kiedy po tego typu tytuł sięga zawodnik o roli wybitnie defensywnej. Tym większa jednak zasługa w tym popularnego Sergio.

Serbom na osłodę porażki pozostały dwie nagrody. Ivan Milijković uhonorowany został za zdobycie największej ilości punktów w turnieju finałowym, zaś Nikolę Grbica doceniono za kunszt w rozegraniu. Aż trzy statuetki powędrowały natomiast do ekipy, która zajęła lokatę uważaną za najgorszą dla każdego sportowca - Kuby. Dwie z nich otrzymał Roberlandy Simon - wielce perspektywiczny i wciąż bardzo młody kapitan czwartej drużyny XX edycji Ligi Światowej. Trzecia z nich, czego wszyscy się od początku spodziewali, powędrowała do rewelacyjnego Leona, który swoją zagrywką straszył najlepszych i najbardziej doświadczonych przyjmujących.

MVP: Sergio Santos (Brazylia)

Najlepiej punktujący: Ivan Miljkovic (Serbia)

Najlepiej atakujący: Roberlandy Simon (Kuba)

Najlepiej blokujący: Roberlandy Simon (Kuba)

Najlepiej zagrywający: Wilfredo Leon (Kuba)

Najlepiej rozgrywający: Nikola Grbić (Serbia)

Najlepszy libero: Aleksiej Werbov (Rosja)

Ostateczna klasyfikacja zespołów w LŚ 2009

1. Brazylia

2. Serbia

3. Rosja

4. Kuba

5. Argentyna

6. Stany Zjednoczone

7. Włochy

8. Finlandia

9. Bułgaria

Francja

Holandia

Polska

13. Chiny

Japonia

Korea Południowa

Wenezuela

Komentarze (0)