[b]
Grzegorz Wojnarowski, WP SportoweFakty: Na przełomie października i listopada przechodziłaś koronawirusa. Choroba dała ci się we znaki?[/b]
Malwina Smarzek-Godek, siatkarka reprezentacji Polski i drużyny Igor Gorgonzola Novara: Nie, przeszłam ją całkowicie bezobjawowo. Jak poinformowano mnie, że mam pozytywny wynik testu, nie byłam przestraszona, tylko wkurzona. Po pięciomiesięcznej przerwie - najpierw nie mogłyśmy trenować, potem miałam problemy z kolanem - udało mi się wrócić do niezłej formy, w końcu dobrze się czułam na boisku. A tu nagle się okazało, że mam COVID, muszę przerwać treningi i iść na kwarantannę.
Siedziałam w domu i się irytowałam, że nic mi nie jest, czuję się dobrze, a nie mogę wyjść. Ale co zrobić? Wygląda na to, że prędzej czy później chyba każdy będzie się zmagał z koronawirusem, więc zamiast się denerwować, powinnam się raczej cieszyć, że u mnie ta choroba nie miała żadnych objawów. Najważniejsze, że na boisko wróciłam szybko i w pełni zdrowa - już w poprzednią niedzielę zagrałam w meczu z Firenze. Cudów z mojej strony nie było, ale po tygodniu przerwy i tylko dwóch dniach treningów nie mogło ich być. Wygrałyśmy tamto spotkanie i to się liczy.
Po tym, jak otrzymałaś pozytywny wynik testu, długo przebywałaś na kwarantannie?
Siedem dni zamiast dziesięciu. Dlatego, że wyniki mojego testu przyszły dopiero po trzech dniach od przeprowadzenia badania. Szkoda, że tyle to trwało, bo jako bezobjawowa przez ten czas chodziłam i zarażałam innych. Choć tego chodzenia dużo teraz nie ma, bo z oczywistych powodów swoją aktywność ograniczam do treningów i meczów. Nie wychodzę z domu, kiedy nie muszę.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Maria Szarapowa szykuje formę na święta
Jak często jesteście badane?
Raz w tygodniu mamy test wymazowy. Do tego przed każdym meczem przechodzimy szybkie testy. Ich wyniki otrzymujemy po 15 minutach i na tej podstawie gramy.
Ile osób w twojej drużynie przechodziło lub przechodzi koronawirusa?
Łącznie ze mną mieliśmy do tej pory pięć przypadków. Cztery wśród zawodniczek i jeden w sztabie szkoleniowym. We Włoszech można grać, jeżeli w drużynie są co najwyżej trzy chore osoby, więc dwa nasze mecze trzeba było przełożyć. Ale jeden już odrobiłyśmy.
We wrześniu i w październiku rozgrywki siatkarskiej Serie A kobiet i mężczyzn przebiegały sprawnie, ale w ostatnich kolejkach sporo meczów odwołano. Na przykład u panów w poprzedni weekend odwołano pięć z sześciu spotkań. Nie obawiasz się, że będzie u was tak, jak w Polsce? U nas już od dłuższego czasu więcej meczów się przekłada, niż rozgrywa.
Tylko że w TAURON Lidze i w PlusLidze nawet przy jednym chorym na kwarantannę od razu idzie cały zespół. I to jest problem. Bardzo trudno rozegrać ligę, kiedy przy każdym pojedynczym przypadku wysyła się drużynę na dwa tygodnie izolacji. Taki Chemik Police od początku sezonu zaliczył już dwie kwarantanny.
U nas nawet jak są dwa czy trzy pozytywne przypadki, można grać. Według mnie to rozwiązanie, jakie tu wprowadzono, jest najlepszym z możliwych. Ale to prawda, i tak coraz więcej meczów trzeba przekładać. Mamy do odrobienia zaległości w Serie A, Ligę Mistrzów. Kalendarz, który w normalnym sezonie był napięty, zmienia się w bardzo, bardzo napięty. Mam nadzieję, że COVID nie pokrzyżuje nam planów jeszcze bardziej. Wolę mieć niesamowicie intensywny terminarz i grać, skończyć sezon w lidze i w pucharach, niż zaliczyć kolejny rok bez żadnych rozstrzygnięć.
Na razie zatrzymanie rozgrywek chyba wam nie grozi?
Wiem, że liga robi wszystko, żebyśmy grały. Włosi w ogóle bardzo się starają, żeby profesjonalny sport się nie zatrzymywał. W Lombardii i w Piemoncie, czyli w moim regionie, jest teraz lockdown, są ograniczenia w przemieszczaniu się, ale profesjonalne zespoły sportowe są wśród wyjątków i my nie mamy problemów, żeby pojechać gdzieś na mecz. Trenować też możemy normalnie, a w czasie pierwszego lockdownu, wiosną, nie było to możliwe.
Póki co włoska siatkówka jakoś działa, choć nie bez trudności. Tak jak w Polsce zdarza się, że spotkania są odwoływane w ostatniej chwili. Miałyśmy taką sytuację. O tym, że nie zagramy z Cuneo, bo w zespole rywalek są chore zawodniczki, dowiedziałyśmy się w dniu meczu. Przyszłam na poranny rozruch, trenowałam na siłowni. Wtedy przyszedł trener przygotowania fizycznego i powiedział: "Dobrze ci idzie Mali, ale możesz sobie darować, bo dziś nie gramy". Myślałam, że chce mnie wkręcić, ale niestety mówił prawdę. Dobrze chociaż, że miałyśmy to spotkanie zagrać u siebie, że nie dowiedziałyśmy się o tym gdzieś w drodze z Novary do Cuneo.
We Włoszech dziennie przybywa około 35 tysięcy chorych na COVID-19, dzienna liczba zgonów spowodowanych wirusem przekracza ostatnio 500, a w sumie od początku pandemii zachorowało już ponad 1,1 miliona Włochów. Wygląda na to, że sytuacja w kraju, który bardzo ucierpiał w czasie pierwszej fali, znowu jest bardzo trudna.
Zgadza się. Wydaje mi się, że pod pewnymi względami teraz jest gorzej, niż było wiosną. Na koronawirusa choruje naprawdę dużo osób i to w całych Włoszech, a nie tak jak w czasie pierwszej fali, w kilku regionach. Z drugiej strony mam wrażenie, że Włosi odrobili pracę domową i dobrze się przygotowali na to, co się teraz dzieje.
Co masz na myśli?
Przede wszystkim funkcjonowanie służby zdrowia. Podoba mi się, jak to wygląda. Opieka medyczna stoi tutaj na bardzo wysokim poziomie. Choć przypadków jest dużo, szpitale działają sprawnie. Według mnie dobre jest też to, że mimo trudnej sytuacji rząd szuka możliwie najłagodniejszej formy lockdownu. Premier Giuseppe Conte nie chce całkowicie zamykać kraju. Chce, żeby ludzie mogli pracować i zarabiać. Po tym, co działo się tutaj kilka miesięcy temu, wiele osób i tak jest już na granicy wytrzymałości. Dlatego władza stara się im nie dokładać i wprowadza takie obostrzenia, które są naprawdę potrzebne. No ale na początku listopada uznano, że w niektórych regionach, w Lombardii, w Kalabrii i u nas w Piemoncie, konieczny jest powrót do niemal całkowitego lockdownu.
Co to oznacza?
Wymienione regiony od 4 listopada są czerwonymi strefami. Mieszkańcy takich stref nie mogą wyjeżdżać ze swoich miast, ale jak już wspominałam, dla zawodowych sportowców zrobiono wyjątek. Kawiarnie, restauracje czy bary w czerwonych strefach są zamknięte, choć mogą dowozić jedzenie. Siłownie i kluby fitness też nie działają, a sport można uprawiać tylko w pobliżu swojego miejsca zamieszkania. Poza tym na terenie całego kraju można wychodzić z domu tylko do pracy, do lekarza, na zakupy lub z innego bardzo ważnego powodu, a od 22 do 5 rano obowiązuje godzina policyjna.
Wiosną mieszkałaś w Bergamo, które uchodziło wtedy za europejskie epicentrum pandemii. Jak wygląda dziś sytuacja w Novarze w porównaniu do tego, co działo się w Bergamo kilka miesięcy temu?
Wtedy ulice były puste, ludzie nie ruszali się z domów, wszystko było zamknięte. Teraz w Novarze jest zupełnie inaczej. Niby też jest lockdown, a na ulicach widzi się sporo osób. W parkach widać dużo spacerowiczów, biegaczy. Wszyscy oczywiście w maseczkach. Nie ma takiego strachu, jaki obserwowało się w czasie pierwszej fali. Ludzie starają się żyć w miarę normalnie. Na tyle, na ile pozwalają im obostrzenia.
Ty masz tej normalności znacznie więcej, niż miałaś wiosną.
Bez porównania więcej. W Bergamo musiałam siedzieć w domu, nie mogłyśmy trenować, nie mówiąc już o graniu. A teraz, choć dużo ludzi we Włoszech choruje i jest dużo restrykcji, my normalnie trenujemy. Mamy swoją siłownię i z niej korzystamy. Jak nie mamy w drużynie więcej niż trzech zarażonych, rozgrywamy mecze. Dla nas zmieniło się tylko to, że gramy bez kibiców. Albo aż tyle.
Czytaj także:
Japonia. Kanonada Bartosza Kurka. Jego klub został liderem
ŁKS Commercecon Łódź wrócił do dyspozycji sprzed kwarantanny. Britt Bongaerts: Trudno tu mówić o zwyczajnym sezonie