[b]
[/b]Po 13 rozegranych meczach, zarząd Jokera Świecie zdecydował o zakończeniu współpracy z dotychczasowym szkoleniowcem. Decyzja o zwolnieniu Marcina Wojtowicza wywołała spore zaskoczenie w środowisku siatkarskim. Kibice w mediach społecznościowych opowiedzieli się po stronie szkoleniowca, który z drużyną znad Wdy dwukrotnie sięgnął po tytuł mistrza 1. ligi kobiet. Sam zainteresowany decyzji zarządu nie chciał komentować, choć jak sam przyznaje, był nią zaskoczony. W rozmowie z naszym portalem 42-latek podsumował obecny sezon w Tauron Lidze oraz kilkanaście miesięcy pracy w klubie.
Jacek Pawłowski (WP SportoweFakty): Dwa i pół roku pracy w Jokerze Świecie, dwa złote medale 1. ligi kobiet, a w zamian, można powiedzieć, dymisja pod choinkę. To nie brzmi najlepiej.
Marcin Wojtowicz (były trener Jokera Świecie): Nie jest to najmilsza chwila w moim życiu. W Świeciu spędziłem bardzo fajne dwa lata. To był fajny okres pod wieloma względami, dlatego tym bardziej jest żal, kiedy otrzymałem bardzo duże wsparcie ze strony środowiska siatkarskiego i niesiatkarskiego w Świeciu. Było mi tam dobrze, więc trudno, żebym czuł się rewelacyjnie. Zwłaszcza, że mamy okres świąteczny i powinien to być czas szczególnie wesoły.
Czy zarząd uzasadnił decyzję o pana dymisji w jakikolwiek sposób?
Ciężko mi odpowiedzieć. Wolałbym uniknąć tego pytania, żeby nie tworzyć jakiejś niepotrzebnej medialnej awantury. Powiedzmy, że zarząd chciał z tego zespołu wykrzesać trochę więcej, niż osiągnęliśmy.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Justyna Kowalczyk w formie. Na trasie i w dobrych ripostach
Podejmując pracę w Jokerze Świecie, spodziewał się pan, że ta przygoda zakończy się w Tauron Lidze?
Chyba nie. Obejmowałem klub, który w poprzednim sezonie był na siódmym miejscu. Ten skład też był budowany dość późno. Udało się jednak zbudować zespół z bardzo fajnie współpracujących dziewczyn i w tym, tak naprawdę, tkwiła nasza siła. To w zasadzie trwa do dzisiaj, bo dziewczyny się wspaniale rozumiały i tworzyły można powiedzieć rodzinę. Muszę przyznać, że to były najlepsze dwa lata w mojej karierze. Praca z tymi dziewczynami to był dla mnie zaszczyt.
Sezon rozpoczęliście z wysokiego "C". Pokonaliście Grot Budowlanych Łódź i DPD Legionovię Legionowo, a następnie nastąpił zastój. Z czego to wynikało?
Na to się złożyło kilka rzeczy. Zaczęliśmy bardzo dobrze, zespół dobrze przepracował okres przygotowawczy. Na pięć pierwszych meczów wygraliśmy dwa, oba to były niespodzianki, bo nie byliśmy faworytem. Te pięć meczów rozgraniczam, ponieważ później zaczął się koronawius. W spotkaniu z Polskie Przetwory Pałacem Bydgoszcz tak naprawdę już byliśmy chorzy. Ciągnęło się to przez trzy tygodnie. Wróciliśmy do treningów akurat przed najważniejszymi meczami dla nas w pierwszej rundzie. Nie byliśmy jednak w stanie grać i trenować na sto procent, po dwóch czy trzech tygodniach choroby. Ja wróciłem do zespołu na dwa czy trzy dni przed meczem, mając do dyspozycji jedną rozgrywającą.
Po innych zespołach widać, że powrót po COVID jest trudny. Niektóre dziewczyny to bardzo ciężko przechodziły. Wygrywanie w tym okresie było po prostu trudne. Gdy zaczynaliśmy grać, wypadła podstawowa rozgrywająca, później atakująca. To był jeden z czynników takiej gry. Drugi to może taki ogólny, że dużo rzeczy, które mogły pójść nie tak, poszły nie tak. To wszystko się złożyło na taki nie inny stan punktowy. Drużyna jest jednak w nie najgorszym położeniu. Wszystko zależy od nich, nie muszą liczyć na porażki innych zespołów, żeby się utrzymać i tylko uciekać przed Piłą, ale przy odrobinie szczęścia i spokoju, ten zespół może zrobić niejedną niespodziankę.
Czy ograniczenia z powodu epidemii i brak kibiców na meczach również wpływały na grę zespołu? Bo nie da się ukryć, że obecnie atmosfera spotkań ligowych przypomina trening.
Wiadomo, że gramy dla kibiców i rozgrywanie spotkań przy pustych trybunach nie niesie ze sobą takiego ładunku emocjonalnego. Gra się inaczej. Ja, wspominając mecze finałowe 1. ligi kobiet z Wisłą Warszawa, gdzie u nas była pełna hala, do dzisiaj mam ciarki na plecach. Kiedy awansowaliśmy do Tauron Ligi, atmosfera wokół zespołu była bardzo dobra. Gdyby nie koronawirus pewnie nadal mielibyśmy pełną halę i te wyniki zespołu byłyby inne.
Zaskakujący jest fakt, że nie szło wam na własnym parkiecie. Z czego to wynikało? Można to tłumaczyć brakiem wspomnianej atmosfery i atutu własnego parkietu?
Trudno mi to wytłumaczyć. Na początku wygrywaliśmy z wyżej notowanymi przeciwnikami, a później wiele czynników się na to złożyło.
Mimo porażek, opinie na temat waszej gry były pozytywne. Jako beniaminek nie ograniczaliście się do płacenia frycowego, ale pokazywaliście, że jesteście w stanie walczyć z lepszymi od siebie.
To mnie bardzo cieszy, że udało się doprowadzić zespół do takiej formy i takiego stanu, że pomimo porażki dobrze się prezentowaliśmy. Nasza gra to była dobra prognoza na przyszłość, bo nie byliśmy zespołem, który wychodzi i przegrywa sety do 15, grając bez żadnego stylu. Mieliśmy swój pomysł na granie, choć nie każdy musi się z tym zgadzać. Wszystko, co robiłem, było moim pomysłem na granie, moją wizją zespołu i według mnie to szło w dobrym kierunku.
Pierwszą ligę kobiet wygrał pan z Jokerem dwukrotnie. Czy to w jakiś sposób pomogło drużynie okrzepnąć przed rywalizacją z najlepszymi?
Sportowo i mentalnie byliśmy gotowi zagrać w najwyższej klasie już po pierwszym mistrzostwie. Poradzilibyśmy sobie nie gorzej niż w tym roku. W grę wchodziły jednak kwestie organizacyjne. Najprościej mówiąc, nie mieliśmy na to pieniędzy. To mistrzostwo tak naprawdę nas wszystkich wtedy zaskoczyło, dlatego za późno zaczęły toczyć się rozmowy.
Nie zdeprymował pana wówczas fakt, że ciężka praca została zniweczona i nie miał pan okazji spróbować pracy na najwyższym szczeblu?
Ten fakt mnie tylko i wyłącznie motywował. Plus to, że został praktycznie cały zespół, który trzeba było zmotywować do pracy. Musiałem przekonać dziewczyny, żeby jeszcze przez rok pracowały według mojej wizji. Zostały praktycznie wszystkie, więc atmosfera była bardzo dobra i bardzo dobrze się współpracowało. To był świetny okres. Myśmy potraktowali to jako wyzwanie, wygrać ligę dwa razy z rzędu. Chcieliśmy pokazać, że zasługujemy na ekstraklasę nie w stu, a w dwustu procentach i to się nam udało.
Na co pana zdaniem stać Jokera w tym sezonie? Czy tylko walka o utrzymanie, czy efekt "nowej miotły" jest w stanie zdziałać coś więcej?
Z perspektywy czasu z pewnością widzę, co zrobiłem źle. Nie popełnia jednak błędów ten, kto nic nie robi. Pewne rzeczy mogłem zrobić inaczej, niektóre z kolei zrobiłbym tak samo. Wydaje mi się, że przy odrobinie szczęścia można powalczyć o coś więcej niż utrzymanie. Trzeba być jednak ostrożnym z prognozami, bo ten sezon jest bardzo szalony i wszystko może się zdarzyć. Dziewczyny wiedzą, o co grają, walczą o swoją przyszłość i pewnie czas pokaże, na co je stać. Trudno jest jednak prorokować, co się wydarzy.
Dla pana jako trenera, mimo wszystko, rok 2020 był chyba udany? Udało się awansować i pokazać na parkietach Tauron Ligi.
Na dzień dzisiejszy w głowie mam taki mętlik, że trudno mi ocenić ten rok i to, czego dokonałem. Zobaczymy, co przyniesie czas. Na razie chciałbym odsapnąć i odświeżyć głowę. Czas nie sprzyja tego typu wiadomościom, ale ten jest chyba najgorszy z możliwych.
Czego w takim razie życzyć trenerowi pod choinkę i w 2021 roku?
Najważniejsze jest zdrowie i tego trzeba życzyć wszystkim. Ja tak do tego podchodzę.
Czytaj także:
Siatkówka. Dobra wiadomość dla kibiców. PlusLiga i TAURON Liga zagrają mimo kwarantanny narodowej