Kiedy 10 lat temu Sebastian Pęcherz podpisywał kontrakt z klubem z Kfar Saby, traktował to jako ostateczność. Izrael był dla niego miejscem na końcu listy krajów, w których chciałby kontynuować karierę siatkarską. Zniecierpliwiony brakiem lepszych opcji postanowił zaryzykować. Uznał, że w najgorszym wypadku zobaczy kolejny kawałek świata.
Dziś nazywa się Sebastian Devash. Ma izraelską żonę, dwa tytuły mistrzowskie, płynnie mówi po hebrajsku. W przyszłym roku będzie mógł zadebiutować w reprezentacji Izraela. Kraju, który uważa za swoje miejsce na Ziemi. - Polska to moja ojczyzna, ale mój dom to Izrael - mówi.
Droga do Kfar Saby
Kilkanaście lat temu Pęcherz - teraz Devash (po żonie) - był w Polsce cenionym ligowcem. Wybił się w Górniku Radlin, z którego trafił do Czarnych Radom i polskiej kadry B. Był czas, że starała się o niego Skra Bełchatów, wtedy najlepszy zespół w kraju. Ostatecznie wybrał jednak Jastrzębski Węgiel. Tyle że tam utknął na ławce rezerwowych. Po dwóch latach, w 2010 roku, miał już tego dość.
W Polskiej Lidze Siatkówki nie znalazł dla siebie odpowiedniego miejsca. Wyjechał za granicę. Spędził pół roku we Francji, kilka miesięcy grał w Niemczech. Stamtąd pojechał do Chin, miał być pierwszym obcokrajowcem w zespole z Pekinu, ale został tylko na tydzień, bo lokalne władze nie zgodziły się na zagranicznych zawodników w drużynie.
Chcieli go w Grecji, ale przestraszył się panującego tam głębokiego kryzysu gospodarczego. Rozważał wyjazd do Dubaju, tyle że możliwość gry w Emiratach zniknęła równie szybko jak się pojawiła. I wtedy Pęcherz przypomniał sobie o propozycji z Izraela. Miał ją na stole od dawna, więc w końcu zapytał, czy wciąż jest aktualna. Była. Wsiadł w samolot i we wrześniu 2011 roku przyleciał do Kfar Saby, miasta położonego 20 kilometrów od stołecznego Tel Awiwu.
Wysokie tempo życia i drogowe szaleństwo
- Początek był dziwny. Tu żyje się inaczej niż w Europie. Ludzie bardzo dużo pracują, wyczuwa się presję, żeby ze wszystkim zdążyć. W Tel Awiwie są wielkie korki, bo w stolicy pracują ludzie z całego kraju. No i kierowcy są fatalni. Jak nie ruszasz już na pomarańczowym, od razu na ciebie trąbią - opowiada nam Polak. - Skręcają bez kierunkowskazów, potrafią zatrzymać się na środku ulicy, bo dostali wiadomość na Facebooku. Używanie telefonów w czasie jazdy jest plagą, mimo że policja karze za to wysokimi mandatami - opowiada Pęcherz.
Bardziej od wysokiego tempa życia i drogowego szaleństwa zaskoczyła go jednak otwartość Izraelczyków i różnorodność społeczeństwa. Mówi, że w tym kraju mieszają się wszystkie języki świata. Poza hebrajskim na ulicy można usłyszeć rosyjski, polski, hiszpański. Są osoby pochodzące z Argentyny, Brazylii, nawet z Filipin.
Ale większym zaskoczeniem była dla niego pogoda. Pochodzący ze śląskiego Rybnika siatkarz nie zdawał sobie sprawy, że na wschodnim wybrzeżu Morza Śródziemnego jest aż tak pięknie. Gorąco, słonecznie, optymistycznie.
Pierwszy sezon w nowym kraju spędził we wspomnianej Kfar Sabie. Potem przeniósł się na północ, do Hapoelu Mate-Asher Ako, z którym zdobył pierwsze mistrzostwo Izraela. Przez rok mieszkał wtedy w czesko-słowackim Kibicu. Potem wrócił do Kfar Saby. Ze względu na Galię, siatkarkę tamtejszego Hapoelu, z którą zaczął się wtedy spotykać.
Po kolejnych dwóch latach Galia była już żoną Sebastiana, niedługo potem urodziła im się córka Mila. Wtedy Pęcherz wiedział już, że zostanie w Izraelu na stałe. I postanowił zmienić nazwisko.
Czytaj także:
Rewolucja w składzie Asseco Resovii. Szykują się wielkie hity transferowe!
- Zrobiłem to ze względów praktycznych. Tutaj nikt nie potrafił wymówić słowa Pęcherz, ani zapisać go w hebrajskim alfabecie. Nawet z imieniem mieli duży kłopot, dlatego nazywają mnie Seba. Albo Saba, co po hebrajsku znaczy "dziadek". Przez moje polskie nazwisko były trudności z załatwianiem spraw formalnych, urzędowych. Dlatego przyjąłem nazwisko Galii. I teraz jestem Sebastian Devash - tłumaczy były zawodnik Czarnych Radom i Jastrzębskiego Węgla.
Po przyjeździe do Izraela zakochał się zresztą nie tylko w Galii. Także w izraelskiej kulturze, ludziach, ich zwyczajach i we wspomnianej już cudownej pogodzie. O Izraelczykach mówi: - Otwarci, spontaniczni, pomocni i rodzinni. W święta, tak jak w Polsce, dużo siedzą przy stole, dużo jedzą i rozmawiają. Ale bez alkoholu, w ogóle nie ma go na stole. Najedzą się, pośpiewają i idą do domu. I bardzo mi się podoba ta kultura. Pokazuje, że nie trzeba butelki wódki, żeby było fajnie.
- Kraj jest przepiękny, a przy tym dość mały, więc w jeden dzień można zobaczyć kilka wspaniałych miejsc. Najpierw pojechać nad Jezioro Galilejskie, potem nad Morze Martwe. Przez większą część roku jest słonecznie, ciepło, zimy są łagodne. Od listopada do marca bardzo przyjemnie spędza się czas na plaży. A plaż jest bardzo dużo, sam mam jedną blisko domu - zachwala polski siatkarz turystyczne walory swojej przybranej ojczyzny.
Obala również mity o zagrożeniu atakami terrorystycznymi, które w Tel Awiwie, Jerozolimie czy w Hajfie jest rzekomo szczególnie wysokie. Już na początku pobytu Pęcherz uznał Izrael za najbezpieczniejszy kraj, w którym był. Po dziesięciu latach podtrzymuje tę opinię.
Przykra przeszłość bliskich, ale wzór sportowy
- Tutaj są bardzo wyczuleni na punkcie bezpieczeństwa, bo kiedyś faktycznie dochodziło do ataków terrorystycznych. Teraz każdy, kto wjeżdża do Izraela, jest bardzo dokładnie sprawdzany na lotnisku. Tak samo, jeśli ktoś wyjeżdża. Bramki kontrolne są na stacjach kolejowych, w komunikacji miejskiej, nawet w supermarketach. Wszędzie monitoring. Środków ostrożności jest tyle, że ryzyko ataku jest praktycznie żadne. W Polsce nikt sobie nie wyobraża, że na parkingu przed supermarketem ochrona zagląda do bagażników samochodów. A tu każde auto jest sprawdzane.
Gdy pytamy go, co mówią Izraelczycy, kiedy słyszą o jego pierwszej ojczyźnie, Pęcherz nie ukrywa, że słyszy wtedy głównie bardzo smutne historie. - Zwykle ludzie opowiadali mi, że ich rodzina pochodzi z Polski, że mieli tam krewnych, którzy zginęli w czasie II wojny światowej. Albo że wyjechali w czasie rządów Władysława Gomułki, po 1968 roku, kiedy antysemityzm był bardzo silny. I szczerze mówiąc, chyba to było dla mnie największe zaskoczenie po przyjeździe do Izraela. Dopiero tutaj dowiedziałem się, czym jest antysemityzm. I że najwięcej Żydów wyjechało z Polski w latach 60.
Ale Polska to dla mieszkańców Izraela nie tylko tragiczna przeszłość bliskich. To także wzór do naśladowania jeśli chodzi o wychowywanie sportowców. - Często pytają mnie, co trzeba zrobić, żeby podnieść poziom siatkówki, żeby Izrael choć trochę zbliżył się do Polski. Tutejsi trenerzy i działacze przed pandemią często jeździli do nas, żeby się uczyć, podpatrywać. Sam załatwiałem bilety na finał Ligi Światowej w Krakowie dla Arie Sellingera, legendarnego trenera, któremu pomagałem prowadzić żeńską kadrę Izraela - opowiada Pęcherz. - Dla nich jesteśmy wzorem. Podziwiają nas za świetnych sportowców i chcą się od nas uczyć, jak robić sport.
Poziom siatkówki w Izraelu były zawodnik polskiej kadry B określa jako zdecydowanie niższy, niż w naszym kraju. Jego zdaniem jest tak z kilku powodów. Po pierwsze - siatkówka jest tam sportem półamatorskim. Mistrzostwo kraju zdobywa zazwyczaj drużyna, która wśród 12-14 graczy ma 8-10 zawodowców. Pozostali to juniorzy albo zawodnicy w trakcie odbywania służby wojskowej. A ta jest obowiązkowa prawie dla każdego obywatela. I trwa aż trzy lata, od 18. do 21. roku życia.
- Te trzy lata są kluczowe dla rozwoju każdego młodego zawodnika. Tylko niektórzy otrzymują status profesjonalnego sportowca i mogą w pełni poświęcać się treningom. Choć oni też na początku służby przez miesiąc są wyłączeni, bo przechodzą kompleksowe szkolenie wojskowe.
Polacy, teraz Sebastian Pęcherz, a wcześniej Grzegorz Ryś, który był selekcjonerem męskiej reprezentacji, uczą Izraelczyków siatkówki, z kolei Izraelczycy mogliby uczyć Polaków, jak walczyć z koronawirusem. W przybranej ojczyźnie 35-letniego dziś siatkarza z Rybnika pandemia już wygasa, bo władze bardzo szybko zaszczepiły większość obywateli.
Kraj wybrany do masowych szczepień
- Premier Benjamin Netanjahu po 40 telefonach do menadżera Pfizera przekonał go, że to Izrael powinien być krajem-pilotem dla programu szczepień. Pfizer chciał, żeby był to niewielki kraj, z niezbyt dużą liczbą obywateli, a przy tym na dobrym poziomie rozwoju technologicznego i ze sprawnie działającym systemem opieki zdrowotnej - tłumaczy nasz rodak. - Izrael spełnia wszystkie te warunki. Za sprawą starań Netanjahu został przez Pfizera wybrany, ale nie za darmo. Dostanie całą dokumentację medyczną każdej zaszczepionej osoby, co budzi kontrowersje. No i państwo słono zapłaciło za szczepionki. Kupiło je za dwa razy wyższą cenę niż Unia Europejska. Ale efekt jest taki, że wracamy już do normalności.
Czytaj także:
Polacy zagranicą: Bartman mistrzem ZEA, Żygadło w finale Pucharu Emira
Szczepienia przebiegały w Izraelu w bardzo prosty sposób. Wystarczyło zadzwonić do swojej kasy chorych i się zapisać, zrobić to przez aplikację lub po prostu przyjść do jednego z punktów szczepień z kartą pacjenta. W każdym mieście było kilka takich punktów. Najpierw zaszczepiono seniorów, ale już po dwóch tygodniach punkty były dostępne dla wszystkich chętnych. Od rana do wieczora.
- Większość społeczeństwa jest zaszczepiona, albo przechorowała już COVID-19. Wydaje mi się, że osiągnęliśmy już odporność grupową, a program szczepień zakończył się sukcesem. Życie wygląda już całkiem normalnie. Na zawodach sportowych trybuny mogą być zapełnione w 75 procentach. Do restauracji, siłowni, kina czy teatru może wejść każdy, kto ma zielony paszport - czyli zaszczepiony albo ozdrowieniec. Lada dzień mają znieść obowiązek noszenia maski na świeżym powietrzu.
Dziesięć lat po przyjeździe do Izraela, Pęcherz-Devash płynnie mówi po hebrajsku. W czasie igrzysk olimpijskich w Rio de Janeiro był siatkarskim ekspertem jednej z telewizji.
Jest dwukrotnym mistrzem kraju w siatkówce, ma za sobą pracę w żeńskiej reprezentacji tego kraju u boku wspomnianego Arie Sellingera, byłego selekcjonera drużyn narodowych USA i Holandii. Być może w przyszłym roku sam zostanie powołany do izraelskiej kadry.
- Jestem już po zmianie obywatelstwa sportowego, zrobiłem to w 2020 roku. Będę mógł zagrać, kiedy minie dwuletni okres karencji - przyznaje.
Gdy mówimy, że przeszedł podobną drogę do nowej reprezentacji jak gwiazdor kadry Polski Wilfredo Leon i nazywamy go "izraelskim Leonem", Pęcherz tylko się uśmiecha. I po chwili odpowiada: - Leonem to na pewno nie będę. Raczej izraelskim Thiago Cionkiem.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: polska liga i przypadkowy, wspaniały gol