Łukasz Kaczmarek: Wszystko za bilet do Tokio [WYWIAD]

- Jestem gotowy, żeby zdrowo zawalczyć o swoje miejsce w reprezentacji. Zrobię wszystko, żeby polecieć na igrzyska - mówi Łukasz Kaczmarek, atakujący Grupy Azoty ZAKSY Kędzierzyn-Koźle i reprezentacji Polski.

Maciej Piasecki
Maciej Piasecki
atakuje Łukasz Kaczmarek WP SportoweFakty / Paweł Piotrowski / Na zdjęciu: atakuje Łukasz Kaczmarek
Maciej Piasecki, WP SportoweFakty: Rozpoczniemy od najważniejszego pytania maja w polskiej siatkówce. Ile toastów wznieśliście po meczu w Weronie? Łukasz Kaczmarek, atakujący reprezentacji Polski: Było świętowanie, to prawda, ale należało nam się. Inna sprawa, że dojechaliśmy do hotelu około drugiej w nocy. Wtedy tak naprawdę zaczęliśmy świętować. Nie trwało to jednak zbyt długo, bo o 8:30 trzeba było ruszać na lotnisko. Czas od zwycięstwa w Lidze Mistrzów jest szalony. Dla rodziny nie miałem nawet jednej pełnej doby, gdybym miał całościowo zliczyć. Jedyny wolny dzień to był 3 maja. Wcześniej mieliśmy kolację ze sponsorami, za to czwartego maja fiesta-przejażdżka po Kędzierzynie-Koźlu otwartym autobusem. Mieliśmy też spotkanie drużyny. Z niektórymi trzeba się było pożegnać, innym powiedzieć "do zobaczenia na kadrze".

Ben Toniutti nie dał się przekonać do pozostania?

Niestety, nie sposób go było zatrzymać.

Poza klubowymi zobowiązaniami szybko wskoczyłeś w buty kadrowicza.

To prawda. Zgodnie z wymogiem olimpijskim zostaliśmy zaszczepieni, cieszę się, że mogłem z tego przywileju skorzystać. Choć fakt faktem nie miałem po szczepionce jakiegoś super samopoczucia. To było czwartego maja. A piątego jechałem już do Warszawy. Dzień później rano badania i tego samego dnia początek treningów w Spale. Pytałeś o świętowanie, ale jak sam widzisz, skończyło się bardziej symbolicznie, niż mogłoby się wydawać. Wzywały obowiązki. Za niektórymi jednak bardzo tęskniłem. Mam tu na myśli reprezentację Polski.

A czy rozmiar sukcesu, jaki osiągnęliście w Weronie, już do ciebie dotarł?

Tak szczerze, to nie, sądzę, że to zwycięstwo dotrze do mnie za jakiś czas. Zaraz po zwycięstwie trudno było uwierzyć, zdać sobie sprawę, co właśnie zrobiliśmy. Dociera to do nas właściwie dzień po dniu, coraz bardziej. Ale uważam, że potrzeba jeszcze trochę czasu, żeby uświadomić sobie, że zostaliśmy najlepszą drużyną w Europie. Sięgając po jedno z najcenniejszych trofeów w klubowej siatkówce.
Ogromna radość po zwycięskim finale w Weronie Ogromna radość po zwycięskim finale w Weronie
Wolisz wygraną w Lidze Mistrzów czy jednak bardziej żal tego srebra w kraju?

Myślę, że jeśli każdy z nas miałby wybrać, jakim wicemistrzem chciałby zostać, a jakim mistrzem, to nikt by nie zamienił tego, jak ostatecznie się skończyło. Na pewno jednak bardzo nam szkoda tytułu mistrzowskiego w kraju. Osiągnęlibyśmy wówczas wszystko, co było do zgarnięcia w sezonie. Jastrzębie zagrało jednak lepszą siatkówkę. My złapaliśmy trochę lekkiego kryzysu, kilka problemów zdrowotnych. Ale cieszymy się, że na najważniejszy mecz w tym sezonie, na pierwszego maja, ta forma była. Możemy się cieszyć z naprawdę wielkiego osiągnięcia. Mam wrażenie, że to będzie trudne do powtórzenia. Drużyna będzie inaczej wyglądać. Dla niektórych mógł być to pierwszy i jedyny finał Ligi Mistrzów.

Kadrowicze, którzy byli w Spale wcześniej, przygotowali coś specjalnego na przyjazd zwycięzców z Kędzierzyna-Koźla?

Nie, nic specjalnego nie było. Każdy z chłopaków na pewno się jednak cieszy, że godnie zaprezentowaliśmy nasz kraj. Szczęśliwy był też Vital Heynen. Pogratulował nam sukcesu. Pokazujemy, że Polska jest bardzo mocna nie tylko pod względem reprezentacji, ale też w klubowej siatkówce.

A są małe złośliwości między nowymi mistrzami i wicemistrzami Polski w kadrze?

Faktycznie żartujemy sobie trochę na tej linii między Jastrzębiem a Kędzierzynem. Ale bez większych złośliwości. Ogólnie żartów w kadrze jest sporo, a to świadczy, jak dobrze się dogadujemy w tej grupie. Chłopaki z Jastrzębskiego są bardzo szczęśliwi z faktu tytułu mistrzów Polski, a my... jeszcze bardziej ze statusu najlepszej drużyny w Europie.

Twoja kariera składa się z momentów, w których musisz coś udowadniać. W Lubinie przydatność do PlusLigi. W Kędzierzynie-Koźlu, że jesteś gotów do gry w tak dużym klubie. Wreszcie potwierdzenie po przerwie zdrowotnej, że znowu będziesz ważną postacią drużyny. A teraz masz szansę udowodnić, że zasługujesz na wyjazd do Tokio. Czujesz taką prawidłowość?

Udowadnianie o którym mówisz, to faktycznie prawda, ale to jedna strona tego medalu. Dzisiaj mogę dziękować Bogu, w jakim miejscu teraz jestem, a gdzie byłem. Moim celem na ten sezon było, żeby go skończyć i być zdrowym. Tak brzmiało moje jedyne założenie. Wiadomo, że jak grasz w takiej drużynie jak ZAKSA, to walczysz o najwyższe cele w kraju oraz solidny występ w Europie. Sukcesy były dla mnie w tym sezonie sprawą drugorzędną. Chciałem być po prostu zdrowy. Lepszego powrotu nie mogłem sobie zatem wymarzyć. Kończę sezon zdrowy, z trzema tytułami, wygraniem Ligi Mistrzów. A sam finał z asem kończącym mecz, więc to było najpiękniejsze, co mogło mnie spotkać.

W trakcie sezonu nadszedł jednak COVID. To był trudny moment?

COVID dopadł mnie podobnie jak 90 procent chłopaków z drużyny. Wszystko działo się na przełomie października i listopada. Przyznam, że bardzo się bałem. Wiemy jak niebezpieczna jest to choroba. A dodatkowo dochodziła kwestia najczęstszego powikłania po COVID, czyli zapalenie mięśnia sercowego. Ja mam już jedno za sobą i powtórna taka sytuacja mogłaby się różnie skończyć... Zarówno zdrowotnie, jak i przekreślić szanse na jakiekolwiek uprawianie przeze mnie sportu. Tego się bardzo obawiałem.

Jak przechodziłeś ten okres?

Przez trzy dni leżałem w łóżku, miałem gorączkę, typowe objawy. Ciężko dochodziłem do siebie. Przez miesiąc trening wyglądał tak, że po 15-20 minutach już nie miałem siły. COVID zrobił zatem spustoszenie w organizmie. Duże słowa wdzięczności kieruję zarówno do władz klubu, jak i naszego fizjoterapeuty, Pawła Brandta. "Pawcio" zakazał mi powrotu na boisko zanim nie zrobię wszystkich badań. Łącznie z rezonansem serca, aż wreszcie otrzymania "zielonego światła" od kardiologa. Klub ufa swojemu fizjoterapeucie w stu procentach i trzymał jego stronę w tej sytuacji. To było słuszne, bo wróciłem do grania po COVID i muszę przyznać, że fizycznie jeszcze nigdy się tak dobrze nie czułem.
Kaczmarek przebojowo powrócił do gry po zdrowotnych problemach Kaczmarek przebojowo powrócił do gry po zdrowotnych problemach
Choć poza boiskiem sprawiasz wrażenie spokojnego, na boisku potrafisz prowokować. Możesz się wypierać, ale kamery już nie raz swoje pokazały o boiskowym "Zwierzaku". Czujesz, że masz coś takiego w sobie?

Ja? To nie wiem co powiedzieć o takim gościu, jak Earvin N'Gapeth! W tym półfinale z Kazaniem przez tych łącznie 11 setów to jego kontakt wzrokowy bardzo czułem na plecach. Nie dałem się jednak sprowokować. To też było ważne. Ben Toniutti czy Nikola Grbić podpowiadali, żeby nie reagować na to, co robi N’Gapeth. Bo to u niego wywołuje jeszcze lepszą grę.

Ale rozmawiamy o polskich realiach i Łukaszu Kaczmarku!

Ja mam taki styl, przyznaję. Na boisku zmieniam się i jestem zupełnie innym człowiekiem. Taka gra na emocjach mnie nakręca. Nie potrafię bez tego grać, musi być adrenalina, która nakręca do jeszcze większej pracy na boisku. Pomaga mnie i drużynie. Choć trzeba znać też miejsce i czas na to, żeby robić takie rzeczy. Kiedy jest smętnie na boisku, próbować poderwać, ale też nie psuć wtedy, gdy drużyna gra dobrze. Bo można podać rękę rywalowi i zamiast pozytywnego efektu, skończy się zupełnie inaczej.

Gianni Cretu jest przymierzany do roli twojego nowego, klubowego trenera. Współpracowaliście razem w Cuprum Lubin, pewnie uśmiechasz się pod nosem na kolejną możliwość wspólnej pracy?

Takie plotki faktycznie są, ale to raczej działka dla dziennikarzy czy kibiców. Zajmujecie się tym i to normalna sprawa. Na ten moment naszym trenerem jest jednak Nikola Grbić. Jasne, że słyszy się też o plotkach o jego odejściu do Perugii. Czy on taką decyzję podjął, my jeszcze tego naprawdę nie wiemy. Póki co, jako Grupa Azoty Kędzierzyn-Koźle, jesteśmy podopiecznymi trenera Grbicia.

Czyli nie było pożegnania z trenerem?

Tak. Oficjalnie nie było formuły: Żegnam się z wami i już się nie zobaczymy.

W Spale roi się od siatkarzy, również na pozycji atakującego. Z jakim nastawieniem przyjechałeś na zgrupowanie reprezentacji?

Jestem bardzo szczęśliwy i dziękuję Bogu, że po dwóch latach ponownie mogę założyć reprezentacyjny trykot. To było moje marzenie z dzieciństwa, żeby być w tej najlepszej drużynie w kraju. Rywalizacja na pozycji? Rozmawiamy o naprawdę bardzo mocnych nazwiskach. Bartek Kurek to MVP ostatnich mistrzostw świata.

Ale na igrzyska jedzie dwóch atakujących.

To prawda. Walczymy o tę pozycję w kadrze. Jestem gotowy, żeby zdrowo zawalczyć o swoje miejsce w reprezentacji. Zrobię wszystko, żeby polecieć na igrzyska. Cel dobrze znamy. Chcemy wygrywać i mieć na szyi olimpijskie złoto. Dodatkowo mamy przed sobą Ligę Narodów czy mistrzostwa Europy. Polska na każdej siatkarskiej imprezie jest jednym z faworytów, bo nasz zespół jest po prostu bardzo mocny.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: LeBron James z Legii Warszawa
Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×