Ze szpitala na parkiet. Niesamowita historia portugalskiego siatkarza

Getty Images / Metin Aktas/Anadolu Agency / Na zdjęciu: Hugo Gaspar
Getty Images / Metin Aktas/Anadolu Agency / Na zdjęciu: Hugo Gaspar

Żeby zagrać w Polsce w mistrzostwach Europy, musiał na kilka tygodni opuścić szpital, w którym pracuje. Ale i tak ma pod opieką chorych. - Czasem kilka godzin przed meczem dzwonię do nich. Sprawdzam, jak się czują - opowiada nam Hugo Gaspar.

[b]

[/b]Hugo Gaspar to niezwykły sportowiec. Po pierwszym meczu mistrzostw Europy, w którym w Krakowie Biało-Czerwoni pokonali Portugalię 3:1, to jemu 5 tysięcy polskich kibiców długo biło brawo i śpiewało "Sto lat". Zawodnik obchodził wtedy 39. urodziny, ale kibice dziękowali też mu za jego niezwykłe poświęcenie na froncie walki z koronawirusem. Gaspar opowiada nam o swoich dwóch największych pasjach życiowych.
Grzegorz Wojnarowski, WP SportoweFakty: Łączenie studiów medycznych, potem praktyki lekarskiej, z grą w siatkówkę na poziomie reprezentacji kraju, wydaje się rzeczą niemożliwą. Tobie się udało. Jak?

Hugo Gaspar, siatkarz reprezentacji Portugalii i Benfiki Lizbona, z wykształcenia lekarz: Nie było łatwo. Przede wszystkim, kocham medycynę i uwielbiam być lekarzem. Jednak siatkówkę też kocham. W Portugalii można robić jedno i drugie, bo kluby nie są na tak wysokim poziomie, jak na przykład w Polsce. Byłem więc w stanie trenować popołudniami albo wcześnie rano, przed zajęciami na uniwersytecie i pracą, albo po nich. Było i jest bardzo trudno, bo oba te zajęcia wymagają ode mnie dużo czasu i poświęcenia.

ZOBACZ WIDEO: ME siatkarzy. Asystent Vitala Heynena wskazał ogromny atut Polaków. "Widzimy, jaką to ma moc"

Wyobrażam sobie, że aby skończyć studia medyczne, musisz poświęcać im nie tylko czas, ale też być bardzo bystrą osobą, która chłonie wiedzę.

Przede wszystkim musisz dużo pracować. Starałem się wykorzystywać każdą chwilę. Kiedy byłem młodszy, na zgrupowaniach kadry moi koledzy popołudniami zwykle robili sobie drzemki. Ja się wtedy uczyłem. Zresztą, poświęcałem na to cały czas przeznaczony na odpoczynek. Byłem zdeterminowany, żeby zostać lekarzem.

Co było pierwsze, siatkówka czy medycyna?

W siatkówkę zacząłem grać bardzo późno, bo dopiero w wieku 16 lat. Szybko trafiłem jednak do reprezentacji. Byłem wysoki, a w Portugalii nie mamy wielu wysokich graczy. Jako kadrowicz wybierałem uniwersytet, na którym chcę studiować. Wtedy myślałem, że w siatkówkę będę grał jeszcze co najwyżej kilka lat, a przecież potem muszę coś robić. Wybrałem uniwersytet medyczny. Po trzech latach studiów podpisałem pierwszy zagraniczny kontrakt, w 2004 roku we włoskim Treviso. Tam przez jeden sezon wygrałem wszystko, co się dało. Miałem kontrakt na cztery lata, ale po roku wróciłem do Portugalii, bo czułem na sobie dużą presję, żeby skończyć studia. Ludzie mówili: Hugo, zostaw siatkówkę, zajmij się studiami. Jako lekarz zarobisz więcej, będziesz miał dobre życie. Uległem tej presji. Po powrocie zacząłem się koncentrować bardziej na medycynie, niż na siatkówce i od tego czasu gram w portugalskich klubach. Dziś postąpiłbym inaczej, postawiłbym na siatkówkę. Teraz jest łatwiej, niż 20 lat temu. Portugalczykom łatwiej jest wyjeżdżać do zagranicznych klubów, robić kariery i zarabiać dobre pieniądze.

Żałujesz trochę, że wtedy odpuściłeś?

Trochę tak. Jednak wtedy sprawy wyglądały inaczej. Nie było tylu silnych lig, w zasadzie tylko włoska. I trudno było się do niej dostać. Byłem jednym z pierwszych portugalskich graczy, którzy pojechali grać za granicę. Dziś wszyscy nasi najlepsi siatkarze występują poza Portugalią. Nie mam jednak na co narzekać. Mam dobre życie, robię dwie rzeczy, które kocham.

Praca lekarza jest dla ciebie satysfakcjonująca?

Zdecydowanie. Uwielbiam to, co robię. Choć czasami trudno jest łączyć ją z siatkówką. Medycyna wymaga od ciebie stuprocentowego poświęcenia. Żeby przyjechać na mistrzostwa Europy, musiałem przerwać pracę w klinice na cztery tygodnie. Moi koledzy mają dużo więcej pracy niż zwykle, żebym ja mógł tu być.

W zeszłym roku medycyna potrzebowała cię w ponad stu procentach.

Ostatnie dwa lata były bardzo, bardzo trudne. Pandemia koronawirusa sprawiła, że mieliśmy mnóstwo pracy i często przebywaliśmy z dala od naszych rodzin. Baliśmy się wracać do domów, dlatego ja na początku tego wszystkiego dwa miesiące mieszkałem sam w niewielkim mieszkaniu przyjaciół. Wtedy nie wiedzieliśmy, czym jest COVID-19, stąd brały się nasze obawy. Na szczęście teraz sytuacja na świecie się uspokoiła. Myślę jednak, że to może jeszcze nie być koniec pandemii.

Kiedy w ciągu tych ostatnich dwóch lat było ci najtrudniej?

Wtedy, kiedy mieszkałem sam. Nie miałem przy sobie rodziny, nie mogłem grać w siatkówkę. No i kiedy również my, lekarze byliśmy przestraszeni, bo tak jak już mówiłem, nie wiedzieliśmy, czym jest COVID. Wtedy baliśmy się umawiać wizyty z pacjentami, którzy nie chorowali, bo nie wiedzieliśmy do końca, w jaki sposób wirus się rozprzestrzenia. W czasie sześciogodzinnej zmiany na oddziale chorych na COVID nosiliśmy kombinezony ochronne, w których było nam bardzo gorąco. A potem mieliśmy jeszcze do zrobienia trochę biurokracji. Mamy w Portugalii taki program, do którego wprowadzane są wyniki testów naszych pacjentów. Jako lekarz rodzinny, pierwszego kontaktu, mam ich pod opieką 1900, to jest 600 rodzin. Jeśli test jest negatywny, w porządku. Jeśli jednak ktoś ma pozytywny wynik, co dwa, trzy dni muszę do niego zadzwonić i sprawdzić, jak się czuje. Bywało, że wykonanie tych wszystkich telefonów zajmowało i dwie godziny dziennie. Teraz już dużo krócej, bo mam tylko trzech pacjentów.

I nawet tutaj w Polsce, będąc na mistrzostwach Europy, musisz sprawdzać stan zdrowia tych trzech osób?

Taki mamy protokół, więc muszę go przestrzegać. Zdarza się, że kilka godzin przed meczem siedzę z nosem w komputerze, albo łączę się z pacjentami, rozmawiam z nimi, sprawdzam, jak się czują.

Siatkówka i praca lekarza zabierają ci dużo czasu. Jak znosi to twoja rodzina?

Moja żona była siatkarką i dzięki Bogu mnie rozumie. Rozumie też, jak wymagająca jest praca w klinice. W domu bierze dużo na siebie i jakoś wytrzymuje, że codziennie wychodzę o 8 rano, a wracam o 21. Dzieci, nie ma co ukrywać, tęsknią za mną. Mają 7 i 5 lat, a to czas, kiedy bardzo się tęskni za nieobecnym rodzicem.

Przed mistrzostwami mówiłeś, że jedziesz na turniej właśnie ze względu swoje dzieci.

Tak. To jeden z głównych powodów, dla których wróciłem do reprezentacji. Chciałem, żeby zobaczyły swojego ojca grającego na wysokim poziomie w międzynarodowym turnieju. Żeby miały jakieś wspomnienia, może też uda mi się zaszczepić w nich ducha rywalizacji i zachęcić do uprawiania sportu.

Byłeś zaskoczony, kiedy po meczu z Polską w Krakowie urządzono małą uroczystość na twoją cześć, podziękowano ci za twoją pracę i zaśpiewano "100 lat", jako że tamtego dnia miałeś urodziny?

Pewnie. Nie spodziewałem się, że kilka tysięcy ludzi będzie dla mnie śpiewać. To u was jakaś tradycja, że kibice świętują urodziny siatkarzy grających w meczach międzypaństwowych?

Nie, pamiętam jeszcze tylko jedną taką sytuację. I to było dawno temu, w 2007 roku.

A co mówił kibicom ten gość, który wyciągnął mnie na środek boiska?

Marek Magiera? Opowiedział po krótce twoją historię. Że z zawodu jesteś lekarzem i że kiedy zaczęła się pandemia, przerwałeś grę w siatkówkę, zamknąłeś się w małym mieszkaniu i poświęciłeś w pełni leczeniu ludzi, bo to było dla ciebie najważniejsze.

Nie wiedziałem tego. Z mojej perspektywy wyglądało to tak, że zagrałem słabe spotkanie i byłem na siebie wściekły. I nagle facet chwycił mnie za rękę, poprowadził na środek parkietu, powiedział coś po polsku a potem wszyscy zaśpiewali mi "happy birthday i "100 lat". Myślałem, że chodzi tylko o moje urodziny. Teraz, kiedy wiem, o co chodziło, ta sytuacja jest dla mnie jeszcze przyjemniejsza i jestem jeszcze bardziej zaskoczony, że postanowiono przedstawić mnie jako dobry przykład. Jestem bardzo wdzięczny za ten gest.

Jako lekarz, co powiedziałbyś tym, którzy nie chcą się szczepić? W Polsce zaszczepiło się do tej pory 50 procent populacji. Ci, którzy chcieli, już to zrobili. Pozostałych trzeba przekonywać.

Muszą iść się szczepić. W innym wypadku zima znów będzie bardzo trudna, Polska będzie miała dużo problemów z nowymi mutacjami wirusa. Zwłaszcza że zimą będzie Boże Narodzenie, ludzie pojadą do domów i będą przebywać razem. Tak było u nas w Portugalii z poprzednimi falami. Pierwsza przebiegła w miarę spokojnie, druga była już dużo gorsza, bo przypadła właśnie na okres świąteczny.

Jak długo zamierzasz jeszcze grać w siatkówkę?

Każdego roku wszyscy zadają mi to pytanie. Odpowiadam ciągle tak samo. Tak długo, jak będę czuł, że jestem w stanie wnieść coś dobrego do gry mojego zespołu.

Lekarzem będziesz do końca życia. Te ostatnie dwa lata to był czas, w którym bardziej niż wcześniej czujesz wdzięczność ludzi?

Tak, choć ostatnio pacjenci zaczynają się złościć, bo dużo trudniej jest się ze mną umówić na wizytę, niż przed pandemią. Wcześniej cały czas byłem dla nich w klinice.
A teraz? Pracuję w różnych miejscach. Jednego dnia zajmuję się tylko pacjentami z koronawirusem. Innego jestem w hali sportowej, ale nie po to, żeby trenować, tylko nadzoruję szczepienia.

Pomyślałbyś, że dzięki pracy lekarza staniesz się bardziej znany, niż dzięki grze w siatkówkę?

Nie wiem. Chyba nie jest to dla mnie jakieś szczególnie ważne.

Jak się czujesz w tej sytuacji, w której jesteś?

Traktuję ją jako szansę, żeby przekazywać ludziom ważne wiadomości, żeby przekonywać ich do przestrzegania reguł, które wprowadza się w czasie pandemii, no i żeby mówić prawdę o wirusie. Teorie spiskowe na jego temat trochę mnie denerwują, bo na własne oczy widziałem, jak przez tę chorobę umierają ludzie.

Czytaj także:
Mistrzostwa Europy siatkarzy. 12 drużyn finiszuje w grupach. Jedną z nich jest Polska
"Wiele zachowań pod publiczkę". Wicemistrz świata nie zostawił suchej nitki na Heynenie

Komentarze (0)