Prezes klubu nie widzi zagrożeń dla LUK Lublin. Ambitny beniaminek wkrótce celuje w medale PlusLigi

WP SportoweFakty / Monika Pliś / Na zdjęciu: siatkarze LUK Lublin
WP SportoweFakty / Monika Pliś / Na zdjęciu: siatkarze LUK Lublin

- Nie ma, jestem o nas spokojny - odpowiada prezes LUK Lublin Krzysztof Skubiszewski na pytanie o zagrożenia dla siatkówki w Lublinie. Celem powstałego z nocnej rozmowy na kanapie 8 lat temu klubu jest utrzymanie, a już wkrótce gra o medale PlusLigi.

W 2013 roku siatkarscy zapaleńcy w Lublinie nie mieli gdzie się podziać. Z siatkarskiej mapy zniknął ostatni seniorski klub w mieście. Pewnej nocy tamtego roku Krzysztof Skubiszewski i Maciej Krzaczek odbyli trwającą do rana dyskusję, która po 8 latach przekuła się w awans założonej przez nich drużyny do najwyższej klasy rozgrywkowej.

1 października LUK Lublin rozegrał debiutanckie spotkanie w PlusLidze, górą był Jastrzębski Węgiel, ale na oczach ponad trzech tysięcy ludzi zgromadzonych w hali Globus udało się urwać seta mistrzom Polski. Tuż przed meczem porozmawialiśmy z Krzysztofem Skubiszewskim, obecnie już prezesem klubu.

Filip Korfanty, WP Sportowe Fakty: Wiceprezes Maciej Krzaczek powiedział kilka lat temu, że w razie awansu z trzeciej do drugiej ligi, nie byłoby was stać na granie w niej. Teraz zaczynacie grę w PlusLidze, jesteście gotowi?

Krzysztof Skubiszewski, prezes LUK Lublin: Jesteśmy gotowi. Myślę, że pokazaliśmy to już w pierwszej lidze, ale też potwierdził to cały proces audytu, który przeszliśmy. Mamy odpowiednie zaplecze finansowe i kadrowe. Dzięki wsparciu miasta Lublin czujemy się bezpiecznie, ale mamy też kilku innych sponsorów, jak choćby Jacek Wysokiński z firmy LUK, Grupa Azoty czy Urząd Marszałkowski Województwa Lubelskiego. Zobaczymy, jak pójdzie nam pod kątem organizacji meczów, bo jednak będziemy grać w innej hali, dużo większej gabarytowo, ale myślę, że jesteśmy przygotowani.

ZOBACZ WIDEO: Internauci przecierają oczy. Co zrobiła polska gwiazda?!

Do startu ligi było spokojne wyczekiwanie, czy raczej towarzyszyły wam myśli w rodzaju: "Ile to jeszcze pracy do wykonania"?

Raczej to drugie. Pracy jest mnóstwo, szczególnie dla beniaminka. Zwłaszcza, że jesteśmy absolutnym debiutantem na tym poziomie rozgrywek, a klub istnieje dopiero od ośmiu lat. W pierwszej lidze graliśmy tylko dwa sezony, więc to też jest krótki okres, aby organizacyjnie się rozbudowywać, przez co musieliśmy szybko stawiać duże kroki. W zeszłym tygodniu raz wróciłem do domu o godzinie 18 i dzieci biły mi brawo, bo przyszedłem tak wcześnie.

Coś pana zaskoczyło po uzyskaniu awansu?

Zaskoczeń ogólnie nie było żadnych. Już będąc w pierwszej lidze przygotowywaliśmy się do grania tu, gdzie jesteśmy, bo taki był nasz cel. Na pewno jednak nie możemy powiedzieć, że jesteśmy gotowi w stu procentach na wszystko. Choćby ze względu na rolę beniaminka i późną informację o awansie, czyli na początku maja. Wtedy rynek transferowy jest już mocno przebrany. Może to nie jest z kategorii zaskoczeń, bo wiedzieliśmy, że tak będzie, ale to było najcięższe i zderzyliśmy się ze ścianą.

Trener Dariusz Daszkiewicz wspominał, że do momentu informacji o awansie nikt z graczy nie chciał z wami rozmawiać o transferze.

Już w marcu zaczęliśmy szukać zawodników na PlusLigę i zawsze słyszeliśmy jedno: "A w której lidze wy gracie?". Poziom rozgrywkowy to też różnica w budżecie, gdybyśmy wtedy podpisali bardzo dobrego gracza z założeniem awansu, to w razie niepowodzenia opłacenie takiego kontraktu w warunkach pierwszej ligi byłoby ciężkie. Rozmawialiśmy od marca, ale nikt nie chciał z nami zawrzeć umowy, bo jeszcze nie mieliśmy pewnego awansu.

Dobrze obrazuje to taka, autentyczna sytuacja: o awans graliśmy 6 maja, tego dnia rozmawiałem z agentami trzech zawodników, którzy wtedy byli jeszcze byli wolni. Wieczorem wywalczyliśmy awans i podczas rozmowy w piątek dzień później ci gracze już byli pod kontraktem w innych klubach. Nasz ewentualny awans zmobilizował inne zespoły do działania, tak działa rynek.

W pierwszej lidze byliście najlepsi pod względem ekwiwalentu marketingowego. Przełożyło się to na pozyskanie nowych sponsorów?

Myślę, że całkiem dobrze w tym aspekcie pracujemy i cały czas się rozwijamy. Nawet niedawno w plażowym turnieju Pre Zero Grand Prix przed sezonem byliśmy trzecim klubem pod względem wspomnianego ekwiwalentu z grona drużyn plusligowych, Tauron Ligi i dwóch ekip pierwszoligowych. Taki wynik potwierdził nam, że idziemy w dobrym kierunku i to przyciąga sponsorów. Kiedyś ich lista na plakatach kończyła się na jednym rzędzie, a teraz mamy ich trzydziestu. Dodatkowym magnesem jest też oczywiście PlusLiga i większa liczba transmisji telewizyjnych.

Który macie budżet w lidze?

Trudno dokładnie powiedzieć, ale wydaje mi się, że nie jesteśmy w pierwszej ósemce i nie jesteśmy na końcu stawki. Z naszym budżetem więcej możemy osiągnąć w przyszłym sezonie, wcześniej wchodząc na rynek transferowy.

Krótko przed startem ligi zrobiliście akcję, w której siatkarze rozdawali na mieście wejściówki meczowe. To konieczne, by udało się zapełnić halę Globus?

To bardziej wyjście w stronę kibiców, aby mogli poznać naszych graczy i zintegrować się. Dużo straciliśmy przez pandemię. W pierwszym sezonie pierwszej ligi zaczynaliśmy od 300-400 kibiców na trybunach, a skończyliśmy na około 800, co w hali na której graliśmy było kompletem, już wtedy kolejki były duże, a kibiców dodatkowo przyciąga sukces. Nasze mecze w fazie play-off pod koniec ubiegłego sezonu nakręciły zainteresowanie i były nawet plany, by mecze finałowe o awans zagrać w hali Globus.

Wspomniana akcja miała na celu po prostu scementowanie naszej więzi z kibicami. Podobnie, jak na przykład prezentacja drużyny w formie "roastu", gdy zawodnicy opowiadali wzajemnie o kolegach z drużyny rzeczy, które generalnie nie wychodzą na światło dziennie i mają kontekst humorystyczny. Bardzo się ten pomysł spodobał.

Ile sprzedaliście karnetów?

Około 400, nie wiem czy to dużo czy mało. Na pewno kibice muszą się do nas jeszcze trochę przyzwyczaić, natomiast na meczu otwarcia będzie około 3500 widzów.

W Lublinie jest sporo różnych sportów na wysokim poziomie - trudno o dostępność hali i optymalne warunki treningowe?

Na pewno to nie ułatwia sytuacji. W hali Globus są trzy drużyny na poziomie ekstraklasowym, ale i tak mamy tutaj pięć treningów w tygodniu, więc udaje nam się dogadywać z innymi ekipami. Z kolei ze względu na inne dyscypliny, nie zawsze jest opcja treningu w warunkach meczowych na teraflexie. Mankamentem jest też, że obiekt ma tylko jedno główne boisko, bez boisk bocznych, z których lubi korzystać trener Daszkiewicz, bo pozwala mu to optymalniej prowadzić trening jednocześnie dla wszystkich graczy. Korzystamy też z obiektu naszego partnera Politechniki Lubelskiej, jest też hala przy Alejach Zygmuntowskich. Generalnie da się korzystnie porozumieć.

Celem sportowym w obecnych rozgrywkach będzie utrzymanie?

Zdecydowanie tak, ale na pewno będziemy chcieli sprawić kilka niespodzianek. Moim zdaniem ta liga będzie bardzo wyrównana i najmocniejsza od lat. Jest kilka drużyn, które będą bić się o strefę medalową i nie jest ich tylko czwórka, jak to było zwykle. Do tego grupa drużyn, które można zaliczyć do pierwszej ósemki i pozostałe ekipy, wśród których widzę nas. Po prostu teraz chcemy się spokojnie utrzymać, by w kolejnym sezonie pokazać, że Lublin stać na więcej.

Dotychczasowa historia i plany, o których pan mówi, wskazują, że stawiacie na ciągły wzrost.

Jesteśmy w klubie ambitnymi osobami, podobnie jak włodarze miasta. Planem jest, aby w przyszłości namieszać w PlusLidze. W następnym sezonie będziemy celować w awans do "ósemki", a w kolejnym będziemy chcieli walczyć o medale.

Dużo superlatyw, a są jakieś zagrożenia dla siatkówki w Lublinie?

Nie ma, zdecydowanie jestem o nas spokojny.

Jak doszło do tego, że choćby pan i wiceprezes Maciej Krzaczek przez kilka lat od stworzenia klubu i początkowo nawet grania w jego barwach, rozwinęliście swoje kompetencje, by teraz zarządzać nim już na poziomie najwyższej klasy rozgrywkowej?

Ja w siatkówkę grałem amatorsko, najwyżej w drugiej lidze, i nie był to mój priorytet. Stawiałem na naukę i pracę. Obaj jesteśmy po studiach na odpowiednich kierunkach, a ja dodatkowo przez kilkanaście lat zarządzałem grupą ludzi. Klub założyła grupa przyjaciół, w pierwszym sezonie graliśmy, w kolejnym ja już byłem trenerem, następnie Maciek i tak dalej krok po kroku zmienialiśmy swoją rolę, aby klub mógł się cały czas rozwijać.

W jakich okolicznościach z waszej całonocnej rozmowy na kanapie w 2013 roku powstał klub siatkarski?

Sytuacja z siatkówką w Lublinie była zła, wtedy był ostatni sezon istniejącej wówczas drużyny w drugiej lidze i już nie mieliśmy gdzie zagrać. W mieście nie został żaden seniorski klub. Wtedy pomyślałem, żebyśmy stworzyli go sami, bo mieliśmy też kilku kolegów, którzy siatkarsko nie mieli gdzie się podziać. Zadzwoniłem z tym pomysłem do Maćka Krzaczka. Powiedział, żebym do niego wpadł, wsiadłem w samochód i około godziny 20 usiedliśmy na kanapie i zaczęliśmy rozmawiać, zeszło nam do 8 rano, ale jak się okazało, rozmowa była owocna.

Czytaj również:
Co z wyborami trenerów reprezentacji Polski? Znamy więcej szczegółów
"Rozstrzelał mnie pan". Świderski zareagował na deklarację Heynena

Źródło artykułu: