Polski mistrz świata wrócił z Ukrainy. "Moi koledzy się boją, śpią po pół godziny na dobę"

WP SportoweFakty / Paweł Piotrowski / Na zdjęciu: Artur Szalpuk
WP SportoweFakty / Paweł Piotrowski / Na zdjęciu: Artur Szalpuk

Kilkadziesiąt kilometrów od granicy wojskowa kolumna zmierzająca w drugą stronę, przed przejściem pięciokilometrowy sznur aut, mnóstwo przestraszonych ludzi. Tak Artur Szalpuk, siatkarski mistrz świata, relacjonuje powrót z Ukrainy do Polski.

W tym artykule dowiesz się o:

- Do Warszawy dotarłem o 4:30. Zanim wróciłem do domu, odwiozłem jeszcze kolegę z drużyny, Alena, na Lotnisko Okęcie - zaczyna swoją opowieść złoty medalista MŚ z 2018 roku.

Zawodnik ukraińskiego klubu Epicentr-Podolany Horodok z siedzibą w Gródku (obwód Chmielnicki) w czwartek ruszył w podróż powrotną do Polski z napadniętej przez Rosję Ukrainy. Miał do pokonania ponad 600 kilometrów. 300 do przejścia granicznego w Dołhobyczowie, potem jeszcze 300 do Warszawy.

Ostatnie godziny przed wyjazdem spędziłem z kilkoma kolegami z zespołu. Pomagali mu się spakować, potem się pożegnali. Razem z Szalpukiem do auta wsiadł Bośniak Alen Didović. To jego Artur odwoził na Okęcie.

ZOBACZ WIDEO: Jego zjazd robi ogromne wrażenie. Zareagował znany aktor

- Wracając, nie słyszeliśmy wybuchów, nie widzieliśmy samolotów wojskowych. Prawie przez całą podróż nie czuliśmy się zagrożeni - opowiada.

Tyle że słowo "prawie" jest tutaj najważniejsze. - Jakieś 30, może 50 kilometrów przed przejściem, w przeciwną stronę jechała kolumna czołgów i wojskowych transporterów. Nie przyjrzałem się ich oznaczeniom, ale wydaje mi się, że to było ukraińskie wojsko.

Na samej granicy Szalpuk też zobaczył obrazy, które do tej pory mógł widzieć tylko w filmach. Przed przejściem w Dołhobyczowie, przeznaczonego wyłącznie dla samochodów osobowych, sznur aut ciągnął się na pięć kilometrów.

- Mnóstwo ludzi, przestraszonych i zdenerwowanych. Całe rodziny z dziećmi uciekały przed wojną do Polski.

- Straciłem wtedy poczucie czasu, ale wydaje mi się, że w korku czekaliśmy około dwóch godzin, a na samym przejściu jeszcze pół godziny. Mieliśmy szczęście, bo byli tacy, którzy spędzili tam cały dzień. Kupując zieloną kartę, rozmawiałem z Ukraińcem, który powiedział mi, że czekał od rana.

Po przekroczeniu granicy Szalpuk wiedział, że jest bezpieczny, ale nie poczuł ulgi. W drodze do Warszawy myślał o kolegach z zespołu, którzy zostali na Ukrainie. - Ja wiedziałem, że jeśli coś się wydarzy, wrócę do Polski. Oni nie mają takiej opcji.

- Powiedziałem im, że jeżeli będąc w Polsce mogę w jakikolwiek sposób pomóc im i ich rodzinom, zrobię to. Wiem, że wielu znajomych z siatkarskiego świata oferuje im to samo. Tylko jak oni, będąc tam, mogą z tej pomocy skorzystać? Są zdezorientowani, śpią po pół godziny na dobę, śledzą wszystkie doniesienia. Mają rodziny w Charkowie, w Dnieprze. Boją się o nie.

- Nie da się opisać słowami tego, co zobaczyłem na ich twarzach, kiedy wyjeżdżałem - podkreśla Artur. - Nie pojmiesz tego.

Pytamy, czy powszechna mobilizacja na Ukrainie oznacza, że siatkarze, z którymi Szalpuk grał w jednej drużynie, teraz będą musieli założyć mundury. - Nie wiem... - zawiesza głos. - Na to wychodzi - dodaje po chwili.

W przeciwieństwie do działaczy z najważniejszych sportowych organizacji, polski siatkarz nie boi się powiedzieć, że napaść Rosji na Ukrainę powinna poskutkować wyrzuceniem jej ze świata sportu.

- Wiem, że rosyjscy sportowcy nie są niczemu winni, że to nie ich wojna. Być może większość z nich nie popiera działań reżimu Putina. Jednak według mnie rosyjskie kluby i drużyny narodowe powinny zostać wykluczone ze wszystkich międzynarodowych rozgrywek.

- Nie powinno się jeździć do Rosji, promować tam sportu, dawać możliwości rosyjskim klubom do zaprezentowania się na arenie międzynarodowej. W każdy możliwy sposób należy pokazać, że świat sprzeciwia się tej napaści.

Czytaj także:
Oficjalnie: UEFA podjęła decyzję ws. finału LM! Co z barażami o MŚ?
Wymowny transparent kibiców PGE Skry Bełchatów na meczu półfinałowym Pucharu CEV