Wojciech Potocki: Garnitur, modna koszula, krawat. Wygląda pan jak biznesmen, a nie MVP finałowego turnieju mistrzostw Europy w siatkówce. Jak pan się czuje w tym stroju?
Piotr Gruszka: Ha, ha, ha. Fajnie? Inaczej wyglądam, co? Cieszę się jednak, że mogłem go już założyć. Tym bardziej, że to naprawdę rzadka sytuacja. Wcześniej, kiedy grałem w Częstochowie, zakładałem garnitur, mniej więcej raz na miesiąc. Kiedy wychodziłem do teatru. Jak się czuję? Bardzo dobrze (śmiech). To pozwala mi się trochę oderwanie od tego co działo się w ostatnich tygodniach.
Trener Castellani apelował, do szkoleniowców klubowych, by dali wam teraz tydzień wolnego. Zaczął pan już odpoczywać?
- Już kończę (śmiech). Jeden dzień byłem w Bydgoszczy. Teraz Warszawa, a już wieczorem będę w Spale (rozmowę przeprowadziliśmy w środę, 16 września - przyp. red.), gdzie rozpocznę przygotowania do sezonu ligowego. Myślę, że za długo pracowaliśmy na tę doskonałą formę, by teraz w tydzień wszystko stracić odpoczywając. To nie jest dobry czas na wypoczynek. Musimy się bardziej zregenerować psychicznie niż fizycznie, musi zejść z nas to ogromne ciśnienie, które czuliśmy w Turcji. I jeśli o to chodzi, to tak, odpoczywam i wszystko jest w porządku.
Rusza liga i pan znów musi zmienić pozycję. Jak "Wańka-wstańka" raz atak, raz przyjęcie…
- Ha, ha, ha. Nie, to dla mnie żaden kłopot.
-A może w zespole Waldemara Wspaniałego przyjmować zacznie Grzegorz Szymański?
- Grzesiek już się śmieje, że mu odbieram chleb. A mówiąc poważnie do rozpoczęcia ligi zostało jeszcze troszeczkę czasu i z tym przestawieniem nie będzie najmniejszego problemu.
Wróćmy do mistrzostw Europy, bo to jest ostatnio główny temat wszystkich rozmów. Pierwszy mecz turnieju z Francją, przegrany inauguracyjny set i pana kiepska gra. Co pan wtedy myślał? Przed turniejem nie brakowało takich, którzy pytali. Po co ten Gruszka jedzie?
- Ci którzy tak, mówili mają teraz problem (śmiech). Cóż, to ich sprawa. Myśmy wybrali drogę ciężkich przygotowań i wierzyliśmy, że jesteśmy naprawdę dobrze przygotowani. Po to w końcu pracowaliśmy wszyscy razem.
A pan? Po pierwszym meczu wierzył w siebie? Mówił pan sobie - dam radę…
- Ja się czułem przede wszystkim bardzo dobrze przygotowany. Nawet kiedy trener zdjął mnie z boiska - i dobrze zrobił (śmiech) - wierzyłem, że się uda. Ten pierwszy mecz nie był rewelacyjny, ale musieliśmy go wygrać i to zarobiliśmy. Wierzyliśmy ciągle, że forma jest. Trzeba było jednak to wszystko poukładać i każdy kolejny pojedynek dawał nam więcej pewności siebie, a potem już poszło…
W reprezentacji gra pan już czternaście lat. Złota w tym czasie nie było, choć kilka razy było blisko. Mieliście przecież często skład, który na papierze był dużo silniejszy, niż ten w Turcji. Czego wtedy brakowało? Najwyższej formy? Pewności siebie?
- Trudno powiedzieć. Forma na większości dużych imprez była. Teraz czuliśmy się jednak zespołem. Może nie było indywidualności tej miary co wcześniej, ale świetnie rozumieliśmy się, a atmosfera wprowadzona przez Daniela była rewelacyjna. To chyba zadecydowało. Czuliśmy się prawdziwym zespołem. Gdybyśmy mieli "gwiazdy" to być może też by się udało, ale trzeba pamiętać, że w siatkówce nikt sam meczu nie wygra. Nie można zapominać, o szczęściu. Kilka razy bardzo nam pomogło, bo przecież sprzyja lepszym (śmiech).
Nie obawia się pan, że gdy wrócą kontuzjowane gwiazdy, to ta wspaniała grupa "pęknie"? Ktoś będzie musiał odpaść, nawet jak jest mistrzem Europy.
- Nie mam żadnych takich obaw. Kiedy wrócą kontuzjowani, to tylko wzrośnie konkurencja. Każdy z nas będzie musiał od nowa udowadniać, że jest lepszy od kolegi. To bardzo dobrze, bo pomaga podnieść poziom gry i wbrew pozorom atmosfera rywalizacji też jest fajna. Oczywiście, zawsze jest smutno, gdy ktoś odpada, ale takie jest życie sportowca.
Kiedy rozpoczęły się przygotowania do Ligi Światowej, zapytałem trenera Castellaniego, dlaczego nie dostał powołania Piotr Gruszka. Odpowiedział, wtedy, że musi z panem porozmawiać, ale nikomu drzwi nie zamyka. Wyglądało to tak, jakby już zrezygnował że "starego" Gruszki. Co pan wtedy myślał?
- Rozmawiałem z trenerem i rzeczywiście, mogło mnie w tej reprezentacji zabraknąć. Potem była druga rozmowa i ustaliśmy, że będę na pewno w kadrze. Pomyślałem wtedy sobie, że przyjadę i będę walczył. Uznałem, że za długo gram w reprezentacji, by oddać miejsce bez walki. A gdy nie uda mi się załapać do drużyny i ci młodzi będą lepsi ode mnie to po prostu powiem im: Dobra, wy gracie, a ja jadę do domu. Potem okazało się, że mogę pomóc drużynie jako atakujący.
Mówi pan tak samo jak Sebastian Świderski. On też twierdził niedawno, że nawet z ławki chce pomagać młodym.
- Coś w tym jest. Sebastian gra jeszcze dłużej w kadrze i on też ma tu swoje miejsce. Ja wiem jedno: w kadrze muszą grać różne pokolenia. Ci starsi zawodnicy są jeszcze teraz potrzebni, żeby przekazać młodzieży doświadczenie, które zbierali całymi latami i myślę, że trener Castellani doskonale to rozumie.
Nie nachodziła pana czasami taka myśl: Kurczę, gdyby nie kontuzja Mariusza Wlazłego to pewnie bym się nie załapał.
- To prawda, mogło tak być, ale nie myślałem w ten sposób. Mariuszowi, życzę by się szybko wyleczył. Cóż, trener Castellani uznał, że potrzebuje właśnie Piotra Gruszki, zaufał mi, a ja starałem się grać jak najlepiej i chyba mi się udało (śmiech).
Już przed mistrzostwami, podpisał pan kontrakt z bydgoską Delectą. Nie żałuje pan teraz tej decyzji. Teraz w ofertach można by było przebierać jak w ulęgałkach.
- Naprawdę nie żałuję Podjąłem taką decyzją, bo uznałem, że trener Wspaniały tworzy fajną grupę. Mam nadzieję, że teraz uda mu się to wszystko posklejać i będziemy grać naprawdę dobrą siatkówkę.
Myśli pan, że ta nowa Delecta będzie drużyną, która pomiesza szyki możnym ligi? To będzie zespół na medal?
- Na papierze różne rzeczy wychodzą, ale wszystko okaże się na parkiecie. Na pewno mamy zawodników, którzy będą mocno pracować i potrafią wygrywać z najlepszymi. Czy będzie medal? Nie wiem, ale w drużynie są ludzie, których naprawdę stać na bardzo wiele.
Oglądaj siatkówkę mężczyzn w Pilocie WP (link sponsorowany)