W tym artykule dowiesz się o:
Ferdinando De Giorgi - należy mu podziękować
- Czy powinno mi się podziękować za współpracę? Powinno się podziękować sztabowi i zawodnikom za ciężką pracę jaką wykonali. Dali z siebie wszystko - powiedział uśmiechnięty Ferdinando de Giorgi w mix zonie odpadnięciu ze Słowenią na ME 2017.
Po dwóch świetnych sezonach w ZAKSIE Kędzierzyn-Koźle, zatrudnienie go na stanowisku selekcjonera reprezentacji Polski wydawało się genialnym posunięciem. Pracował w klubie z kluczowymi polskimi siatkarzami, wydawało się, że ma rękach wszystkie atuty, włącznie ze starannie dobranym składem.
Wyszło jak wyszło, wyniki były niezadowalające. Jednak najsłabszy w tym wszystkim był styl po porażce. Włoch zapierał się, że nie ponosi winy za wyniki, innego winowajcy również nie wskazał. Obrazek roześmianego De Giorgiego po klęsce w Tauron Arenie jest czymś, co wielu dziennikarzy zapamięta na długo. A raczej wolałoby zapomnieć.
Kluby - brak wypłat, marketingu i frekwencji, a wszystko się ze sobą łączy
Spadająca frekwencja i mniejsze zainteresowanie meczami, to nie tylko efekt niższego poziomu sportowego (choć i to jest kwestią dyskusyjną), ale i słabej polityki marketingowej klubów. Większość wychodzi z założenia, że posiadanie strony internetowej z podstawowymi informacjami oraz profilu na Facebooku, to wystarczająca promocja.
Kluby nie podejmują prawie żadnych działań marketingowych, nie wykorzystują potencjału swoich zawodników, zawodniczek ani sztabu. Nie promują spotkań, nie wychodzą z inicjatywami pozameczowymi. Nie dotyczy to wszystkich, bo są i tacy, którzy świecą przykładem (ale o tym innym razem).
Poza tym, że kluby w ogóle nie funkcjonują na rynku marketingowo, nie chcą również współpracować z mediami, zapominając, że bez nich nie istnieją. Utrudniona komunikacja, słaby przepływ informacji i złe warunki do pracy podczas meczu, to codzienność.
Mogłoby to z pewnością wyglądać lepiej, gdyby inaczej wyglądała kwestia finansowa. Niektóre kluby zalegają z wypłatami przez kilka miesięcy, a jaką motywację ma pracownik, który nie otrzymuje wynagrodzenia? Na boisku na pewno daje z siebie wszystko, ale poza nim może nie mieć chęci na uśmiechanie się do obiektywu.
Chemik Police - rysa na diamencie
Wydawało się, że mistrzynie Polski będą przez lata świeciły przykładem dla całego ligowego środowiska jako wzór nie tylko jakości sportowej, ale i zarządzania klubem. Absolutnie żadna afera ani nawet większy problem nie imały się Chemika... aż do roku 2017.
Zaczęło się od zamieszania związanego ze szczecińską Azoty Areną, w której policzanki występowały od 2014 roku. Przedstawiciele klubu i Grupy Azoty utrzymywali, że operator obiektu podczas negocjacji nowej umowy podwyższył dotychczasowe opłaty za wynajem o 70 procent i Chemik nie jest w stanie udźwignąć takiego ciężaru. Operator hali kontrował, że Grupa Azoty chciała płacić mniej niż dotychczas i gdyby decyzja zależała wyłącznie od władz klubu, doszłoby do porozumienia. Tak czy owak Chemik musiał wrócić do Polic i poszukać miasta, w którym mógłby rozgrywać mecze Ligi Mistrzyń (padło na Koszalin).
Jakby mało było zawirowań, do tego doszła ciągnąca się miesiącami sprawa Maret Balkestein-Grothues. Holenderska gwiazda wystąpiła w barwach mistrza ligi jedynie w przegranym Superpucharze Polski; trenowała z zespołem, ale jej agenci nie byli w stanie porozumieć się z klubem co do jej umowy. Według władz Chemika Holenderka nie wykazywała woli współpracy, według menadżerów Grothues policki klub chciał obciążyć zawodniczkę kosztami podatkowymi. Rozstanie było szybkie (siatkarka w Mikołajki po prostu wróciła do Holandii, nie informując klubu) i głośne. W całej siatkarskiej Europie rozeszła się wieść, że mistrz Polski źle traktuje swoje zawodniczki i to jest z pewnością spory problem Chemika. Co gorsza dla klubu, nie jedyny.
AZS Częstochowa - ta operacja nie mogła się już udać
Sześciokrotny mistrz Polski i jeden z najbardziej utytułowanych siatkarskich klubów w ekstraklasie od lat był w stanie agonalnym. Kibice już dawno temu stracili wiarę w częstochowski AZS, czego efektem były przerażające pustki w sporej hali przy ulicy Żużlowej. W sezonie 2016/2017 drużyna spod Jasnej Góry z hukiem wylądowała na ostatnim miejscu w tabeli PlusLigi i musiała rozgrywać baraż o pozostanie w elicie z Aluronem Virtu Warta Zawiercie.
Jak najlepiej skomentować przebieg tej rywalizacji? Można było się pomylić, obstawiając, który zespół tak naprawdę reprezentuje pierwszą ligę; zawiercianie wygrali 3:1 i zasłużenie awansowali do ekstraklasy. Ale zdecydowanie więcej emocji budziły wywiady udzielane przez Ryszarda Boska, który argumentował, że do barażu nie powinno w ogóle dojść, Aluron Virtu Warta nie miał prawa ze względów regulaminowych grać w swojej hali, a największą winę za spadek zespołu ponosi urząd miasta, który bez przerwy podkładał zarządowi klubu kłody pod nogi.
Ryszarda Boska w tym klubie już nie ma. Zmieniły się władze, do sporych przemeblowań doszło w samej drużynie pod wodzą znanego w Częstochowie Krzysztofa Stelmacha. Paradoksalnie upadek tak znanej siatkarskiej marki może jej tylko pomóc; AZS wystartował na nowo i obecnie lideruje na zapleczu PlusLigi, a jego starzy kibice wracają do Hali Polonia i wierzą, że najgorszy czas już za nimi.
Georges Matijasević - wróg publiczny PlusLigi numer 1
Jeszcze do niedawna Georges Matijasević kojarzył się polskim kibicom dość dobrze. Agent Fabiana Drzyzgi, Michała Kubiaka czy Dawida Konarskiego , dostarczył kilku niezłych zawodników Asseco Resovii Rzeszów, ma w swojej "stajni" wielkich siatkarzy - takie byłyby pierwsze myśli. Od pewnego czasu niektórzy w naszym kraju szczerze go nienawidzą, zwłaszcza w Rzeszowie i Jastrzębiu-Zdroju.
John Perrin i Kevin Tillie, mimo podpisanych umów z Resovią i Jastrzębskim Węglem, za namowami Matijasevicia postanowili zerwać kontrakty i zagrać w lepiej płacącej lidze chińskiej. Oburzeniom ze strony prezesów, dziennikarzy i kibiców nie było końca, a sam Serb tłumaczył w oświadczeniu, że "tak wygląda profesjonalny sport". - Klubom zdarza się zrywać ważne kontrakty, a przecież zawodnicy mają rodziny i kredyty do spłacenia - tak Matijasević odpowiadał na krytykę.
Sprawa ucichła, wspomniani Perrin i Tille już zadomowili się w Chinach, a konstruktywnych rozwiązań, które mogłyby zapobiegać takich menadżerskim wybiegom, wciąż nie ma. Były tenisista może czuć się bezkarny i dalej robić to, co umie najlepiej. - Wiele kontaktów w swoim życiu zawodowym ma już spalonych. On nigdy nie gra fair, ani z klubami ani z zawodnikami ani z kolegami po fachu, którym podbiera klientów. Interesują go wyłącznie pieniądze, a reszta to mało istotny dodatek, choć trzeba mu przyznać, że dla swoich klientów załatwia naprawdę spore kwoty - mówił jeden z menadżerów na temat stylu pracy Matijasevicia.
Opracowali Dominika Pawlik i Michał Kaczmarczyk