W tym artykule dowiesz się o:
Jak najmniej... rywali
Do pierwszej kontrowersji doszło jeszcze przed startem pierwszego spotkania mistrzostw świata we Włoszech i Bułgarii. W tzw. handbooku dla uczestników zawodów, wyjaśniającym wszystkie kwestie związane z MŚ, znalazła się zasada, że dopuszczalne są tylko 12-osobowe składy meczowe, tak jak podczas igrzysk olimpijskich. Przypomnijmy, że właściwie wszyscy trenerzy ekip uczestniczących w turnieju powoływali czternastu graczy i przez to ograniczenie musieliby osłabiać swoje zespoły.
Trudno było nie wywnioskować, że na wprowadzeniu tego przepisu bardzo zależało i Włochom, i Bułgarom, którzy nie mieli do dyspozycji bogatych rezerw. Dopiero zawiązanie się koalicji trenerskiej i protesty u samej FIVB spowodowały, że udało się przywrócić meczową czternastkę.
Jak właściwie gramy?
O systemie rozgrywania minionych mistrzostw świata i o zmianach, jakie przeszedł w ich trakcie, można spokojnie napisać książkę. Włosi i Bułgarzy wystarczająco zagmatwali drugą fazę turnieju i to, jakie zespoły trafią do jej poszczególnych grupy z pierwszego etapu, a w międzyczasie zmieniali jej rozkład, doprowadzając Vitala Heynena i innych trenerów do białej gorączki. Do tego doszło zamieszanie z awansem do trzeciej fazy MŚ z drugich miejsc: najpierw organizatorzy chcieli, by do szóstki trafił najlepszy drugi zespół z włoskich grup i najlepszy z bułgarskich, ale w trakcie turnieju okazało się, że jednak do tego nie dojdzie.
Zresztą cała specyfika tych mistrzostw sprawiła, że wielu kibiców oglądających siatkówkę od wielkiego święta urządziło sobie festiwal szyderstw z nielogicznych zasad rządzących siatkówką. I trudno było się z nimi nie zgodzić, skoro w tak ułożonym systemie grania umożliwiono drużynom celowe przegrywanie lub oddawanie punktów, by trafić na dogodniejszych rywali (zwłaszcza w drugiej i trzeciej fazie MŚ) lub awansować do dalszej części zawodów.
ZOBACZ WIDEO Skromny jak Bartosz Kurek. MVP MŚ komplementuje zespół, a szczególnie jednego z młodych kolegów
Przecież dwukrotnie na tych dziwnych regulacjach skorzystała nasza reprezentacja Polski. Dlatego nie wszyscy brali jej sukcesy na poważnie, ale nie jest to wina Polaków, a tych, którzy pozwolili na takie absurdy. Koniec końców okazało się, że to nasi rodacy najlepiej skorzystali na zawiłościach formuły rozgrywek, a ustawiający turniej pod siebie Włosi musieli obejść się smakiem.
Siatkarzu, zadbaj sam o siebie
Organizatorzy zmagań grupowych w Warnie uznali, że w dni wolne od turnieju nie muszą gwarantować reprezentacjom niczego poza miejscem w hotelu i jako takim wyżywieniem. Dlatego kadra Polaków przed swoim pierwszym meczem musiała sobie załatwić transport na własną rękę po porannej siłowni i musiała wracać do hotelu taksówkami. Natomiast trener Heynen wybrał kilometrowy spacer, kiedy okazało się, że bus, który miał go zawieźć do hotelu po konferencji prasowej, nie chciał dłużej czekać na zostającego długo z dziennikarzami Belga i po prostu odjechał.
Podobne problemy miały inne zespoły grupy D, na przykład Finowie. Za to Brazylijczycy po przelocie z Ruse do Bolonii musieli odbyć trening w niegotowej hali, z kablami na parkiecie i bez sztucznego światła, a Serbów zmuszono do 20-kilometrowych podróży na siłownię. Zresztą wspomniani wyżej Polacy musieli jeszcze raz korzystać z taksówek w Warnie, żeby dojechać na halę treningową w dniu przerwy. A co o samym hotelu mówił nasz kapitan? - Jedzenie na stołówce jest fatalne. Hotel pięciogwiazdkowy? Widziałem wiele takich, ale ten z pewnością się do nich nie zalicza. Myślę, że problemy żołądkowe, jakie miałem, po części były spowodowane tymi warunkami - stwierdził Michał Kubiak.
Kary, wszędzie kary
Najwięcej szumu było po informacji, jakoby Michał Kubiak i Mateusz Bieniek mieli otrzymać po 700 euro kary nałożonej przez FIVB po wygranym 3:0 meczu z Iranem. Za co? Za uniknięcie przejścia przez strefę wywiadów z mediami. Niektórzy podejrzewali, że to było tylko psychologiczne zagranie Bułgarów przed konfrontacją z Biało-Czerwonymi (trener Heynen chciał zobaczyć na własne oczy pisma od FIVB, ale nie doczekał się ich), zaś polscy dziennikarze ułożyli nawet list do siatkarskiej konfederacji, by odstąpić od kary dla zawodników.
Ale nie tylko Polacy mogli zaznać siły karzącej ręki sprawiedliwości. Julio Velasco został zdyskwalifikowany na jedno spotkanie po starciu Polska - Argentyna (2:3) za gest Kozakiewicza, jaki wykonywał (prawdopodobnie) w kierunku arbitra po zakończeniu trudnego spotkania. Słynny Argentyńczyk mocno stracił przez to w oczach rodzimych mediów i wielu kibiców. Tak samo został ukarany trener Brazylijczyków Renan Dal Zotto, i tym razem chodziło o naprawdę trudno wytłumaczalne zachowanie. Dal Zotto pod koniec meczu Brazylia - Rosja (3:2) w trakcie akcji wypuścił na parkiet piłkę, by zmusić sędziego do przerwania wymiany i zdenerwować rywali. Świat siatkówki zgodnie zrównał trenera z ziemią za idiotyczne zachowanie niegodne człowieka sportu, a sam trener wicemistrzów świata musiał opublikować długie, pełne skruchy oświadczenie.
Śmiech, nie losowanie
Jeżeli ktokolwiek uważa, że losowanie grup trzeciej fazy mistrzostw świata odbyło się zgodnie z podstawowymi zasadami takich uroczystości, musi zostać szybko wyprowadzony z błędu, by nie narazić się na śmieszność. Układ zespołów w grupach można było przewidzieć tuż przed losowaniem (wiadomo było, że Włosi woleli zagrać z Polską i Serbią niż USA czy Brazylią) i wiele osób to zrobiło.
Zresztą podczas transmisji z wydarzenia było wyraźnie widać, że przedstawiciel brazylijskiej federacji, który odpowiadał za otwieranie kulek (w liczbie czterech), bardzo uważnie obserwował ich przygotowanie do losowania, by dobrać drużyny tak, jak pasowało to Włochom. Trudno było nie wyśmiać tak specyficznej ceremonii. Ale pamiętajmy, że ostatecznie najbardziej skorzystały na tym reprezentacje Polski i Serbii.
Sędziowie w rolach głównych
Pierwsza sędziowska wpadka z meczu Bułgaria - Finlandia i zapomnienie o przerwie technicznej po 8. punkcie przez Vladimira Simonovicia z Serbii była zwykłą śmiesznostką, ale potem nikomu nie było do śmiechu. Wszystko przez kontrowersje związane z oceną piłki wypychanej przez atakującego o blok. FIVB miała już w czerwcu sugerować sędziom inną interpretację takiego zagrania: wykręcanie nadgarstka przy takich pchaniu przez blok było błędem, a arbitrzy mieli uważniej niż wcześniej obserwować, kto tak naprawdę ostatni dotknął piłki, blokujący czy atakujący. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że nie wiedzieli o tym zwykli kibice, a także siatkarze i trenerzy uczestniczący w mistrzostwach.
Negatywnym bohaterem meczu Polska - Argentyna był Yuri Martinez Ortiz z Dominikany, który wyjątkowo kiepsko radził sobie z egzekwowaniem nowych wytycznych i musiał go poprawiać drugi arbiter, znacznie bardziej ceniony w środowisku sędziów Andriej Zenowicz. Do tego dochodziły przedłużające się wideoweryfikacje i niekonsekwentne decyzje w trakcie spotkania, czego doświadczyli także Polacy w późniejszych meczach turnieju.
- To antyreklama siatkówki. Przykre jest to, że z równowagi wytrącono nawet tak dobrego szkoleniowca jak Julio Velasco - narzekał Waldemar Wspaniały. Głównym problemem nie było nawet zamieszanie związane z regułami gry, ale to, że FIVB nie potrafiła wcześniej o tym poinformować i dopuściła do powstania zamieszania, na którym wszyscy tracili.
Włoska robota
Na miejscu włoskiego kibica można byłoby się obrazić, że jego kraj w siatkówce stał się ostatnio synonimem kombinatorstwa, chaosu, psucia siatkówki i braku szacunku dla przeciwników. Tym bardziej, że organizacja ostatnich spotkań MŚ w Turynie stała na najwyższym poziomie i nie można było niemal niczego zarzucić ani organizatorom, ani tysiącom kibiców w Pala AlpiTour. No właśnie, prawie niczego. W Polsce szybko zwrócono uwagę, że podczas ceremonii wręczania mistrzowskiego pucharu naszym siatkarzom nie zabrakło niczego poza... odegraniem Mazurka Dąbrowskiego. Złośliwie oceniano, że gdyby Włosi cieszyli się ze złota, o niczym by nie zapomniano.
Poza tym pomysł, żeby wykończeniu trudami meczów siatkarze wchodzili na dekorację przez ciągnące się bez końca schody, nie wydawał się najlepszy. Zresztą już wcześniej doszło do zgrzytu na linii Polska - Włochy. Po spotkaniu trzeciej rundy turnieju z Serbami (3:0) polskich dziennikarzy doszły słuchy, że współgospodarze MŚ chcą przełożyć godzinę starcia z Biało-Czerwonymi z 21:15 na 17, by siatkarze Vitala Heynena mieli mniej czasu na odpoczynek przed szalenie ważnym dla Italii spotkaniem. Te plany zostały jednak storpedowane, głównie przez transmitującą zawody telewizję RAI, która nie chciała już niczego zmieniać w ramówce.