Adam Małysz wskoczył "na stołek" prezesa PZN w trudnym momencie. Dlaczego? Inflacja, kryzys energetyczny - nie oszczędzają nikogo. Nasz mistrz zatem od początku musi mierzyć się z solidnymi wyzwaniami.
- Tak duża inflacja powoduje, że pieniądze, jakie mieliśmy zapewnione, dzisiaj nie są już tyle warte. Trzeba zatem szukać środków, by spiąć budżet - przyznał w rozmowie z "Przeglądem Sportowym".
Nowy prezes PZN - w czerwcu tego roku zastąpił na tym stanowisku Apoloniusza Tajnera - nie ma zatem łatwego startu, ale przyznaje, że nikt nie załamuje rąk, a wszyscy działają.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: plaża na Florydzie, a tam Polka. Zachwytom nie ma końca
Podobnie jest z inauguracyjnymi konkursami nowego sezonu Pucharu Świata w skokach narciarskich, które w pierwszy weekend listopada odbędą się w Wiśle. Małysz wskazał co uratowało imprezę.
- Na pewno to będzie nietypowa, bo hybrydowa, inauguracja Pucharu Świata. Zawodnicy będą startować na lodzie, lądować na igelicie - oznajmił.
- Patrząc jednak na to, co się dzieje na świecie - mam tu na myśli inflację i kryzys energetyczny - to przyznam, że byłoby ciężko przygotować tę skocznię tak, jak to bywało do tej pory. Myślę sobie nawet, że groziłoby nam odwołanie zawodów - dodał.
Przy okazji podał dokładne koszty jeżeli chodzi o samo przygotowanie skoczni. W poprzednich latach kształtowały się na poziomie 500-600 tys. zł. - Dzisiaj ta suma byłaby wielokrotnie wyższa, a na to nie byłoby nas stać - wyjaśnił.
Małysz zdradził też czy przyzwyczaił się do tego, że ludzie mówią do niego "panie prezesie". - Czasem czuję się dziwnie. Coraz bardziej jednak się przyzwyczajam. Nie mam zresztą wyjścia. W swoim gronie to jednak każdy mówi mi po prostu po imieniu - odpowiedział.
Zobacz także:
Coraz ostrzej. Horngacher uderzył w Polaków
Mistrz odwrócił się od Putina. Uzyskał ukraińskie obywatelstwo