Kłody pod nogi. Jeden za drugim niewypał FIS [OPINIA]

Newspix / EXPA / Na zdjęciu: Sandro Pertile
Newspix / EXPA / Na zdjęciu: Sandro Pertile

Błyskawicznie przekonaliśmy się, że pomysł FIS o zabraniu najlepszym reprezentacjom po jednym miejscu w kwalifikacjach jest kompromitacją. A to jeszcze nie wszystko.

Do eliminacji inauguracyjnego konkursu PŚ zgłoszono zaledwie 58 skoczków. Dwa dni później było ich jeszcze mniej (54). Skromniejsze obsady zdarzały się już w poprzednich sezonach, ale nie na początku, gdy wszyscy chcą pokazać się światu i sprawdzić swoją formę na tle rywali.

Działacze FIS sami kładą sobie jednak kłody pod nogi. Pomysł o ograniczeniu liczby miejsc dla najlepszych wydawał się abstrakcją. W Ruce, niestety, stał się smutną rzeczywistością. Nie tylko zaniżył poziom widowiska, ale sprawił, że rozegranie kwalifikacji - przy obecnym formacie - mija się z celem.

Skoro już na inaugurację cyklu zgłoszono tylko 58 skoczków, obawiam się, że w trakcie sezonu będą weekendy, kiedy nie będzie nawet 50 zawodników. Wtedy FIS i tak będzie robił dobrą minę do złej gry. Zamiast kwalifikacji odbędzie się prolog, telewizja go pokaże i teoretycznie wszystko będzie się zgadzać.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: kapitalny "centrostrzał" w Bytomiu. Po nim poszli za ciosem

Nie tędy droga. Ograniczenie miejsc dla najlepszych to błąd. Skoro jednak już wprowadzono takie rozwiązanie, by przygotować wszystkich na mniej miejsc na IO 2026, to należało także zmodyfikować system kwalifikacji. Żeby miały one w sobie chociaż namiastkę poważnej rywalizacji, powinno z nich odpadać więcej niż kilku skoczków.

Jak to zrobić? Warto wziąć system sprawdzający się podczas lotów narciarskich, do których kwalifikuje się nie 50 a 40 zawodników. Wtedy eliminacje mają większy sens. Można nawet pójść o krok dalej. Skoro w pierwszej serii też byłoby mniej skoczków, można byłoby spróbować rozegrać o jedną kolejkę więcej. I tak do drugiej serii awansowałoby 20, a do trzeciej 10 najlepszych skoczków. Też, tak jak teraz, kibice zobaczyliby 80 skoków, ale emocji - co pokazały w poprzednim sezonie konkursy duetów - mogłoby być więcej.

I właśnie w taką stronę powinien podążać FIS - nie zabierania najlepszym miejsc, ale zdynamizowania dyscypliny. Przy obecnym systemie w kwalifikacjach wieje nudą, a i pierwsze serie są coraz mniej ciekawe. I na pewno nie wzbogaca ich kolejny pomysł FIS, czyli pokazywanie rozmów skoczków przez mikrofon z trenerami krótko po skoku.

W Ruce wyglądało to jak tania podróbka pomysłu z Formuły 1. W trakcie wyścigów widzowie słyszą komunikaty kierowców ze swoimi inżynierami. Tyle tylko, że w F1 rozmowy są selekcjonowane i wybierane największe "smaczki".

W Pucharze Świata można było odnieść wrażenie, że skoczkowie wybrani są "od niechcenia", a ich rozmowy z trenerami nijakie, byle tylko pokazać światu, że dążymy do nowoczesności. Na pewno nie takimi sposobami.

Szymon Łożyński, dziennikarz WP SportoweFakty

Czytaj także: Łożyński: Mleko się rozlało. Tych słów nie można zamieść pod dywan [OPINIA]

Źródło artykułu: WP SportoweFakty