Teoretycznie postępu nie ma, a w przypadku Dawida Kubackiego jest nawet gorzej niż przed tygodniem. Taka nasuwa się pierwsza myśl po sobotnim konkursie w Engelbergu, gdzie Kamil Stoch i Piotr Żyła zajęli miejsca na początku trzeciej dziesiątki, a Kubacki w ogóle nie awansował do finału.
Pojawiło się jednak światło w tunelu. I jest nim postawa na skoczni i poza nią Stocha. W wynikach tego jeszcze wyraźnie nie widać, ale u trzykrotnego mistrza olimpijskiego coś drgnęło. Warto zwrócić uwagę zwłaszcza na jego pierwszy skok.
W nim Stoch trafił na bardzo silny wiatr w plecy, miał jedne z najgorszych warunków w całej stawce. Mimo to oddał na tyle dobry skok, że nie musiał drżeć o awans do finałowej serii. Brzmi to abstrakcyjnie w przypadku tak wielkiego mistrza, ale to, co działo się z Polakiem na początku sezonu, każe zupełnie inaczej spojrzeć na jego obecne skoki.
ZOBACZ WIDEO: "Coraz trudniej". Pokazała, jak trenuje w ciąży
Jeszcze dwa tygodnie temu, przy tak złych warunkach, Stoch skoczyłby na bulę i zakończył zawody po pierwszej serii. Teraz poradził sobie, a to oznacza, że przerwa od startów i spokojne treningi na mniejszej skoczni przyniosły chociaż minimalny skutek. Mistrz odbił się od dna, widać w jego skokach poprawę. 21. miejsce nie może go jeszcze satysfakcjonować, ale daje nadzieję na przyszłość.
Większym optymizmem niż skoki Stocha jest jednak jego postawa już po konkursie. Jeszcze dwa tygodnie temu, w Klingenthal, z przykrością patrzyło się na smutek w oczach wybitnego skoczka. W Engelbergu oglądamy zupełnie innego Polaka. Wróciła mu radość ze skakania, znów dużo mówi o skokach, a to dobry sygnał. To znaczy, że sam Stoch czuje, że zmierza we właściwym kierunku. Jeszcze dwa tygodnie temu nie powiedziałby tak sam zawodnik i eksperci.
Nie tylko zresztą u Stocha można wierzyć, że sezon nie jest jeszcze stracony. Również Piotr Żyła oddaje coraz więcej dobrych skoków, a jego sobotni wynik jest znacznie słabszy niż skoki. Tak naprawdę z trzech prób ocenianych w Engelbergu, Żyle nie wyszła jedna - ta w pierwszej serii. Gdyby w niej poleciał cztery metry dalej, a w drugiej utrzymał telemark do końca, to bylibyśmy w zupełnie innych nastrojach. Zamiast 22. byłoby miejsce w okolicach pierwszej dziesiątki.
Generalnie Żyła jest coraz bliżej dobrego skakania, a jego sobotni wynik trochę zakłamuje rzeczywistość. Na pewno nie brakuje mu do czołówki już tak wiele, jak jeszcze na starcie sezonu w Ruce czy Lillehammer.
I o ile Stoch oraz Żyła rzeczywiście robią kroki do przodu, mimo że ich wyniki nadal są dalekie od oczekiwań, o tyle tego samego nie można powiedzieć o Dawidzie Kubackim. Z trójki liderów to właśnie na mistrza świata najbardziej wpływa stres podczas konkursu. W treningach Kubacki też już potrafi pokazać niezłe skoki, ale w konkursach chce aż za bardzo. Taka postawa, przy niestabilnej formie, to prosta droga do sportowej klęski.
I taki obrazek widzieliśmy w sobotę, Kubacki zaczął od niezłej serii próbnej, by potem kompletnie pogubić się w konkursie i po raz drugi w tym sezonie w ogóle nie awansować do finału.
Wyniki Biało-Czerwonych nadal należy rozpatrywać w kategoriach porażki. Nikt z trójki Żyła, Stoch, Kubacki nie skacze po to, by walczyć tylko o awans do finału. Początek sezonu był jednak tak słaby, że mimo wciąż dalekich od oczekiwań wyników, da się zauważyć pierwsze optymistyczne symptomy.
Są one jednak na tyle małe, że coraz realniejsze stają się słowa Adama Małysza i Apoloniusza Tajnera. Obecny i były prezes PZN zapowiadali, że Polacy najwcześniej odzyskają formę na polski turniej w połowie stycznia. Niestety niemal do zera spadły natomiast szanse, by w Turnieju Czterech Skoczni, który od lat był popisem Polaków, znów to "nasi" odegrali pierwszoplanowe role.
Szymon Łożyński, dziennikarz WP SportoweFakty