Z dużej chmury mały deszcz. Taka decyzja to ostatnia deska ratunku [OPINIA]

Getty Images / Daniel Kopatsch / Na zdjęciu: Kamil Stoch
Getty Images / Daniel Kopatsch / Na zdjęciu: Kamil Stoch

Mimo nowych kombinezonów przełomu u polskich skoczków nie było. Skoki z drugiej serii mogą cieszyć, ale to wciąż za mało na najlepszych. Polski turniej o krok, więc wyjazd liderów kadry na austriacką część 72. TCS nie ma większego sensu.

Po wypowiedzi Thomasa Thurnbichlera po kwalifikacjach można było odnieść wrażenie, że dzień później Polacy, za sprawą nowego sprzętu, zszokują świat skoków.

Z dużej chmury był jednak mały deszcz. U niektórych Polaków postęp był widoczny, ale nie oszukujmy się - to mały krok, a nie milowy w kierunku odzyskania formy. Teoretycznie same odległości mogłyby cieszyć - w finale w Garmisch-Partenkirchen Żyła poleciał aż 137,5 metra, a Kamil Stoch oraz Aleksander Zniszczoł uzyskali po 133 metry.

Gdy weźmie się pod uwagę szersze dane, wielkich powodów do zadowolenia jednak nie ma. Musimy pamiętać, że Polacy nie skaczą w tej chwili z najlepszymi. Najczęściej oddają swoje próby z wyższych belek. Tak było właśnie w poniedziałek, a w dodatku - może poza skokiem w pierwszej serii Żyły - najczęściej trafiali na dobre warunki.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: polscy policjanci najlepsi na świecie! Tylko spójrz, jak pięknie grali

Jeśli to wszystko weźmie się pod uwagę, to wniosek nasuwa się jeden - Polacy robią postęp, ale za wolny, by chociaż już podczas polskiego turnieju odgrywać nie drugoplanowe, a pierwszoplanowe role. Nie ma się co oszukiwać - po niemieckich skoczniach wiemy, że dla Polaków 72. Turniej Czterech Skoczni jest już stracony. Nie mają szans na wysokie miejsce w klasyfikacji generalnej.

Czy zatem warto, by najlepsi Polacy: Kubacki, Stoch, Żyła i Zniszczoł jechali do Austrii? Trudno uwierzyć, by metodą startową zrobili tam duży postęp. Niewykluczone, że znów się nieco poprawią, ale jest niemal niemożliwe, by już w Innsbrucku czy Bischofshofen dołączyli do najlepszych.

Tymczasem polski turniej zbliża się wielkimi krokami. Do jego startu pozostały niespełna dwa tygodnie. Moim zdaniem nie warto podejmować ryzykownej próby i metodą startową dalej próbować wrócić do formy. Prawdopodobnie niewiele już to pomoże, a po Bischofshofen kadrze zostanie tak naprawdę jeden albo dwa treningi przed polskimi zawodami.

Z kolei gdyby wycofano najlepszych z austriackiej części TCS, w których Polacy i tak nie mają już szans na dobre miejsce, kadra zyskałaby kilka dni na spokojne treningi. Skoro nowe kombinezony działają, Biało-Czerwoni mieliby kilka więcej jednostek treningowych na to, by poprawić swoje skoki, utrwalić je i przynajmniej podjąć próbę rywalizacji z najlepszymi na skoczniach w Wiśle, Szczyrku i Zakopanem.

Moim zdaniem wycofanie Polaków z austriackiej części TCS to ostatnia deska ratunku. Nie wierzę, by startując do końca turnieju Biało-Czerwoni jeszcze znacznie się poprawili. Prawdopodobnie będą na podobnym, a może tylko ciut lepszym poziomie, a to właściwie oznacza jedno - nieudany także polski turniej, drugą najważniejszą imprezę sezonu.

Szymon Łożyński, dziennikarz WP SportoweFakty

Źródło artykułu: WP SportoweFakty