Po wypowiedzi Thomasa Thurnbichlera po kwalifikacjach można było odnieść wrażenie, że dzień później Polacy, za sprawą nowego sprzętu, zszokują świat skoków.
Z dużej chmury był jednak mały deszcz. U niektórych Polaków postęp był widoczny, ale nie oszukujmy się - to mały krok, a nie milowy w kierunku odzyskania formy. Teoretycznie same odległości mogłyby cieszyć - w finale w Garmisch-Partenkirchen Żyła poleciał aż 137,5 metra, a Kamil Stoch oraz Aleksander Zniszczoł uzyskali po 133 metry.
Gdy weźmie się pod uwagę szersze dane, wielkich powodów do zadowolenia jednak nie ma. Musimy pamiętać, że Polacy nie skaczą w tej chwili z najlepszymi. Najczęściej oddają swoje próby z wyższych belek. Tak było właśnie w poniedziałek, a w dodatku - może poza skokiem w pierwszej serii Żyły - najczęściej trafiali na dobre warunki.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: polscy policjanci najlepsi na świecie! Tylko spójrz, jak pięknie grali
Jeśli to wszystko weźmie się pod uwagę, to wniosek nasuwa się jeden - Polacy robią postęp, ale za wolny, by chociaż już podczas polskiego turnieju odgrywać nie drugoplanowe, a pierwszoplanowe role. Nie ma się co oszukiwać - po niemieckich skoczniach wiemy, że dla Polaków 72. Turniej Czterech Skoczni jest już stracony. Nie mają szans na wysokie miejsce w klasyfikacji generalnej.
Czy zatem warto, by najlepsi Polacy: Kubacki, Stoch, Żyła i Zniszczoł jechali do Austrii? Trudno uwierzyć, by metodą startową zrobili tam duży postęp. Niewykluczone, że znów się nieco poprawią, ale jest niemal niemożliwe, by już w Innsbrucku czy Bischofshofen dołączyli do najlepszych.
Tymczasem polski turniej zbliża się wielkimi krokami. Do jego startu pozostały niespełna dwa tygodnie. Moim zdaniem nie warto podejmować ryzykownej próby i metodą startową dalej próbować wrócić do formy. Prawdopodobnie niewiele już to pomoże, a po Bischofshofen kadrze zostanie tak naprawdę jeden albo dwa treningi przed polskimi zawodami.
Z kolei gdyby wycofano najlepszych z austriackiej części TCS, w których Polacy i tak nie mają już szans na dobre miejsce, kadra zyskałaby kilka dni na spokojne treningi. Skoro nowe kombinezony działają, Biało-Czerwoni mieliby kilka więcej jednostek treningowych na to, by poprawić swoje skoki, utrwalić je i przynajmniej podjąć próbę rywalizacji z najlepszymi na skoczniach w Wiśle, Szczyrku i Zakopanem.
Moim zdaniem wycofanie Polaków z austriackiej części TCS to ostatnia deska ratunku. Nie wierzę, by startując do końca turnieju Biało-Czerwoni jeszcze znacznie się poprawili. Prawdopodobnie będą na podobnym, a może tylko ciut lepszym poziomie, a to właściwie oznacza jedno - nieudany także polski turniej, drugą najważniejszą imprezę sezonu.
Szymon Łożyński, dziennikarz WP SportoweFakty