Wówczas Kamil Stoch walczył o swoje pierwsze zwycięstwo w Turnieju Czterech Skoczni. Na półmetku był w świetnej pozycji wyjściowej. Po drugich miejscach w Oberstdorfie i Ga-Pa prowadził w turnieju.
Wszyscy spodziewali się, że na Bergisel w Innsbrucku, na jednej ze swoich ulubionych skoczni, Stoch powiększy przewagę nad swoimi konkurentami: Austriakiem Stefanem Kraftem i Norwegiem Danielem Andre Tande.
W treningach latał aż miło: dwa razy 130 metrów. Czuł się na tyle mocno, że odpuścił kwalifikacje. Wtedy najlepsza dziesiątka Pucharu Świata, a był w niej Stoch, nie musiała walczyć w eliminacjach. Polak wolał ten czas wykorzystać na regenerację sił, by dzień później zaatakować.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: piękne chwile. Arkadiusz Milik w roli głównej
Nagle start Stocha w konkursie stanął jednak pod znakiem zapytania. Dramat wydarzył się w serii próbnej. Tej nie pokazywały stacje telewizyjne w Polsce. Kibice, w sieci, śledzili tylko wyniki uzyskiwane przez skoczków. Gdy pojawiła się odległość przy Stochu - 127,5 metra - zapanowała euforia.
Polak potwierdził bowiem świetną dyspozycję i był najlepszy w treningu. Przy jego nazwisku wyświetliła się jedynka. Ci, którzy na żywo obserwowali serię próbną na Bergisel, nie mieli jednak za wesołych min. Chwilę później nikomu do śmiechu nie było także w Polsce. Okazało się, że na miękkim zeskoku Stoch nie utrzymał równowagi już po wylądowaniu i z impetem runął na zeskok. Mocno się poobijał.
Co prawda opuścił zeskok o własnych siłach, ale nie było pewne, czy będzie mógł wystartować w samym konkursie. Stłuczenia mogły okazać się na tyle bolesne, iż Stoch nie mógłby zrobić odpowiedniej pozycji najazdowej. Polak zacisnął jednak zęby i po kilkudziesięciu minutach nerwowego oczekiwania, miliony jego rodaków mogły odetchnąć z ulgą.
Stoch wyszedł z szatni i ruszył na górę skoczni, by powalczyć. Nie chciał stracić olbrzymiej szansy, jaka przed nim była. Miał już wtedy dwa złote medale igrzysk olimpijskich, tytuł mistrza świata, ale brakowało mu Złotego Orła. Teraz miał go na wyciągnięcie ręki. Mimo bólu zacisnął zęby i ruszył do walki.
Konkurs był arcytrudny. Na Bergisel wiatr kręcił. Jury miało kłopoty ze sprawnym przeprowadzeniem rywalizacji. Gdy kolejni zawodnicy to wchodzili, to schodzili z belki startowej, stało się jasne, że będzie to jednoseryjny konkurs. Potrzebne było zatem maksymalne skupienie na jednym skoku. Poobijany Stoch poradził sobie.
Mimo że miał najgorsze warunki ze ścisłej czołówki uzyskał 120,5 metra. To dało mu 4. miejsce w konkursie. Co prawda stracił pozycję lidera Turnieju Czterech Skoczni, ale do nowego prowadzącego Daniela Andre Tandego tracił niespełna 2 punkty. To tyle, co nic.
Miliony kibiców zastanawiało się jednak, czy mocne potłuczenia po upadku w Innsbrucku nie wpłyną na formę Stocha podczas finału w Bischofshofen. Już pierwszy trening rozwiał wątpliwości - Polak huknął 141 metrów i więcej tego dnia już nie skakał. Wrócił do hotelu i przechodził zabiegi pod okiem fizjoterapeuty kadry.
Dzień później Stoch nie dał rywalom szans. Wygrał konkurs w świetnym stylu, odrobił z potężną nawiązką straty do Tandego i po raz pierwszy w karierze triumfował w Turnieju Czterech Skoczni. Później jeszcze dwukrotnie okazał się najlepszych w niemiecko-austriackich zawodach.
7 lat po tamtych wydarzeniach Stoch znów wrócił na Bergisel, ale tym razem w znacznie słabszej formie. Cała reprezentacja Polski zmaga się z największym kryzysem od wielu sezonów. Wtorkowe eliminacje dały jednak nadzieję, że przynajmniej niektórzy Biało-Czerwoni wychodzą na prostą. W kwalifikacjach Stoch był 12. Gdyby powtórzył taki wynik w środę, byłby to jego najlepszy konkurs w sezonie.
Transmisja ze zmagań w Innsbrucku od 13:30 w TVN, Eurosporcie 1 oraz na Pilot WP.
Czytaj także: To nie wiatr zawinił. Kataklizm Dawida Kubackiego w Innsbrucku