[b]
Arkadiusz Dudziak, WP SportoweFakty: Dla ciebie ten sezon był pełnym rozczarowaniem czy może cieszyłeś się, że w ogóle wróciłeś, bo miałeś w głowie to, że przez chorobę swojej żony Marty mogłeś w ogóle nie skakać?[/b]
Dawid Kubacki: Jednym i drugim. Z jednej strony cieszyłem się, że w ogóle mogłem skakać w tym sezonie. Raczej jednak przeważało rozczarowanie i złość, że ta praca, którą wykonywaliśmy w trakcie przygotowań, nie przyniosła efektu. My, trenerzy, kibice oczekiwaliśmy, że tych dobrych momentów będzie więcej.
Po chorobie Marty rozważałeś zakończenie kariery?
Mogło się tak zdarzyć, że już w ogóle nie będę miał możliwości dalej skakać i być w sporcie. Cieszę się, że to się tak poukładało i mogłem do rywalizacji wrócić w bardzo krótkim czasie.
Myślami wracałeś do rodziny częściej niż w poprzednich latach?
Na podobnym poziomie. Każdy, kto ma rodzinę, to wie, że się tęskni za żoną, dziećmi, resztą rodziny. Brakowało mi trochę ciepła domowego, ale nie było gorzej niż w poprzednich latach.
ZOBACZ WIDEO: Herosi WP. Jóźwik, Małysz, Świderski i Korzeniowski wybrali nominowanych
Pytam, bo trener kadry Thomas Thurnbichler mówił, że twoja sytuacja rodzinna mogła mieć wpływ na to, że ten sezon wyglądał słabo.
Nie zgadzam się z tą diagnozą. Ten temat był przewałkowany i trochę zbyt mocno rozwlekany. Gdyby to była przyczyna moich słabszych występów i tego, że nie mogłem się normalnie przygotować do sezonu, to tylko ja bym miał problemy, a nie cała kadra. Niemal nikt z reprezentacji nie skakał dobrze.
Doszło dużo nowych obowiązków w domu?
W pierwszej chwili tak, ale teraz to się uspokoiło na tyle, że wróciliśmy do normalności. To było potrzebne, bym mógł trenować i startować. Gdybym był potrzebny bardziej mojej rodzinie, to nie uczestniczyłbym w treningach, nie mógłbym jeździć na konkursy. W Pucharze Świata by mnie po prostu nie było.
Otrzymałeś ogromne wsparcie od całego środowiska, nie tylko z Polski. Anze Lanisek w zeszłym sezonie wniósł twoją kartonową podobiznę na podium po finale Pucharu Świata. Takie gesty pomagały ci przetrwać?
Czułem duże wsparcie od wszystkich ze świata skoków. To było dla mnie bardzo ważne i cieszę się, że mogłem poczuć tę dobrą energię. Największą rolę odgrywało jednak wsparcie rodziny. Oni zajmowali się wszystkim, pomagali z dziećmi, załatwiali sprawy. Miałem spokojną głowę, że córkom się nie dzieje krzywda, że wszystko jest w porządku, a ja się mogę zająć sportem. Wiem, że mogę do nich zadzwonić nawet w środku nocy i oni mi pomogą.
Andrzej Duda odznaczył nawet Anze Laniska Złotym Krzyżem Zasługi. Jak na to zareagowaliście?
Dowiedzieliśmy się o tym w ostatniej chwili. To było zaskakujące, ale też bardzo miłe. Anze wykonał normalny, ludzki gest. Chciał mnie trochę wesprzeć. Czuł się trochę źle z tym, że wyprzedził mnie w klasyfikacji Pucharu Świata przez moją nieobecność. Dobrze, że prezydent to docenił, bo takie zachowania warto promować. Takiej ludzkiej postawy nie spotyka się za często, choć powinna być standardem.
Dla ciebie ten sezon to była walka z samym sobą, zwłaszcza pod koniec?
Tak. Nikt nie nazwałby tego sezonu udanym w wykonaniu całej grupy. Były tylko nieliczne momenty, które były trochę jaśniejsze i dawały odrobinę radości. Trzeba inaczej poprowadzić przygotowania do następnej zimy, nie popełniać tych samych błędów, co pozwoli nam wrócić do dobrego skakania.
Co nie zagrało?
Było wiele przyczyn. Jedną z głównych były bardzo ciężkie treningi fizyczne. Nie dostawaliśmy wolnego, mimo próśb, że nie dawaliśmy rady, że chcemy trochę odpocząć. Już wyjeżdżając na pierwsze zawody, byliśmy zmęczeni. Do wyczerpania fizycznego doszło zmęczenie psychiczne wyjazdami tuż przed sezonem. Nie mieliśmy czasu dla siebie i rodziny.
Popełniliśmy też błędy w przygotowaniu technicznym. Gdybyśmy byli poukładani pod tym względem, to nawet na zmęczeniu jakoś by to działało. Zbyt dużo rzeczy testowaliśmy i nie mieliśmy czasu na stabilizację swoich skoków, nie mogliśmy złapać powtarzalności. Gdy zaczął się sezon to zobaczyliśmy, że taktyka nie zadziałała i zaczęła się nerwówka, co zrobić, by to poprawić. Brakło nam wszystkim cierpliwości. Nie mogliśmy się zdecydować, by doszkalać jedną rzecz, uczepić się jej, by przyniosła efekty. Dopiero później powinniśmy dokładać kolejne elementy.
Sygnalizowaliście trenerowi, że chcecie, by treningi trochę inaczej wyglądały i byście się skupili na podstawowych elementach?
Nie do końca. Pracowaliśmy nad wszystkim, trener miał swoje pomysły, jak sprawić, by to wszystko funkcjonowało. My nie do końca to umieliśmy zrobić. Próbowaliśmy do samego końca dostosować się do tych pomysłów, ale się nie udało. Gdy już sezon był za pasem, to był moment, że trzeba było spróbować nowych rzeczy. To nie nastąpiło.
Odejście asystenta trenera Marca Noelke, które nastąpiło tuż przed Turniejem Czterech Skoczni, przyjęliście z ulgą?
Trochę tak. To głównie on był odpowiedzialny za wymagające treningi fizyczne. To on nas cisnął, byśmy trenowali na coraz większych obciążeniach i objętościach. Thomas Thurnbichler próbował nas motywować, że to trzeba przecierpieć, a wyniki zobaczymy później. Ta zmiana wyszła całej drużynie na dobre.
Wojciech Topór, który dołączył za niego do sztabu, to zupełnie inna osoba?
Wojtka znam od wielu lat. Pracowaliśmy razem, kiedy jeszcze byłem w kadrze B. Od dwóch lat był też trenerem bazowym, więc trenowaliśmy z nim na co dzień, więc wszystko wyszło naturalnie. Nic się nie zmieniło, gdy przyszedł do grupy, wiedzieliśmy, jak razem się pracuje i to naprawdę dobrze wyglądało.
Trener Thomas Thurnbichler kilkukrotnie próbował cię wycofać z zawodów na tydzień, by przeznaczyć ten czas na treningi. Ty jednak temu się opierałeś. Dlaczego?
To proste - po to trenowaliśmy przez cały sezon przygotowawczy, bym mógł korzystać z tego przez całą zimę. Szkoda mi było tracić zawody. Wierzyłem w zapewnienia trenera, że to ruszy, że trzeba poprawić tylko jedną rzecz i skoki zaczną wyglądać tak, że będziemy się dobijać do czołówki. Skoro w to wierzyłem, to chciałem dalej startować. Dla mnie to było oczywiste, że takie rzeczy trzeba pokazywać na zawodach.
W końcu jak odpuściłem konkursy i pojechałem na treningi, to wiele się nie zmieniło. Trudno oczekiwać tego, że kilkoma zajęciami naprawi się to, co nie działało przez osiem miesięcy przygotowań.
Czy wyjaśniliście sobie wszystko z Thomasem Thurnbichlerem, by w następnym sezonie ta współpraca funkcjonowała lepiej?
Już w trakcie sezonu mieliśmy takie spotkania, żeby nie zamiatać sprawy pod dywan. Jesteśmy dorosłymi ludźmi i jak występują zgrzyty, to trzeba rozmawiać. Wyczyściliśmy atmosferę. Mamy czas, by złapać odpoczynek fizyczny i psychiczny, by przystąpić do przygotowań. Wierzę, że da się odwrócić błędy, zaczną się dobre skoki i już nikt o tym sezonie nie będzie pamiętał.
Potrzebna jest rewolucja w przygotowaniach?
Dla nas to nie będzie rewolucja. System, który zadziałał, stosowaliśmy dwa lata temu. Potrzeba trochę więcej spokoju. Musimy poświęcić uwagę na to, byśmy mieli wystarczająco dużo odpoczynku. Reszta to praca nad techniką i nie trzeba żadnych gwałtownych zmian.
Planujesz odpuścić część konkursów Pucharu Świata w tym sezonie, by przygotować się lepiej do mistrzostw świata?
Za wcześnie jeszcze, by o tym mówić. Sezon dopiero się skończył. Trzeba będzie porządnie przepracować okres przygotowawczy, byśmy widzieli, gdzie jesteśmy. Wierzę, że będę przygotowany na najwyższym poziomie i będę mógł skakać przez cały sezon. Być może trzeba będzie coś odpuścić ze względów logistycznych czy pod przygotowania do mistrzostw świata, ale to już decyzja trenera.
Rozmawiał Arkadiusz Dudziak, dziennikarz WP SportoweFakty
Czytaj więcej:
Koszmar. Syn Ahonena trafił do szpitala