Przedstawiciel koalicji ocenia rok rządów w sporcie. "Ja też oczekuję zmian"

Instagram / Na zdjęciu: Apoloniusz Tajner
Instagram / Na zdjęciu: Apoloniusz Tajner

- Zgadzam się z zarzutem, że w sprawie sponsoringu sportu ze spółek Skarbu Państwa działamy za wolno. Oczekuję zmian, bo trzeba skończyć z brakiem przejrzystości i uznaniowości - tak o działaniach koalicji w sporcie mówi poseł KO, Apoloniusz Tajner.

W tym artykule dowiesz się o:

15 października mija dokładnie rok od wyborów parlamentarnych, które przyniosły zmianę władzy. Nowym ministrem sportu został Sławomir Nitras, który nie ma spektakularnych sukcesów w resorcie. Poseł KO wypomina największe zaniedbanie rządzących.



Mateusz Puka, WP SportoweFakty: Co pan powie tym wszystkim, którzy wciąż uważają ministra Nitrasa tylko za krzykacza, który nie zna się na sporcie i chce się tylko wybić na nowej posadzie? Spektakularnych sukcesów i pomysłów na reformy brak.

Apoloniusz Tajner, poseł KO, były prezes PZN: Niech ludzie mówią, co chcą. Nie powiem na ministra złego słowa. Cieszę się, że postawiliśmy na sport dzieci i młodzieży.

Od dwóch miesięcy żyjemy wojną ministerstwa sportu z PKOl-em i nie za bardzo widać jej koniec. Chcecie zupełnie zmarginalizować rolę PKOl-u?

PKOl nie prowadzi szkolenia i jedyne, co musi robić, to zorganizować wyjazd na igrzyska. Taka była do tej pory rola PKOl. Od zeszłego roku to się zmieniło, dochodziło do transferów pieniędzy i teraz badamy, do kogo one trafiały. Na pewno były w tym procesie nieprawidłowości.

Ciągle mówicie o nieprawidłowościach, nasyłacie na związki kontrole, ale na razie o żadnych nieprawidłowościach nie słychać. 

Kontrole muszą być, bo musimy mieć pewność, że wszystko jest wydawane odpowiednio. Poczekajmy na wyniki.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Ależ forma Justyny Kowalczyk-Tekieli. Nagranie z finiszu robi wrażenie!

Od pierwszego dnia po wyborach głośno było o zastrzeżeniach odnośnie wydawania pieniędzy na sponsoring sportu przez spółki Skarbu Państwa. Mija rok i dosłownie nic w tej sprawie nie zostało zrobione. Nie zdołaliście opracować choćby wielokrotnie zapowiadanego kodeksu dobrych praktyk.

Zgadzam się z tym zarzutem i też oczekuję zmian w tym zakresie. Przedstawiciele Ministerstwa Aktywów Państwowych poprosili nas ostatnio o jeszcze trzy tygodnie cierpliwości. Proces trwa, a ja sam czekam na efekty prac.

Może pan powiedzieć, że to największa porażka pierwszego roku zarządzania polskim sportem? Wielkie pieniądze wciąż trafiają bez żadnej kontroli i w sposób uznaniowy, który nie jest powiązany z żadną strategią.

Faktycznie to funkcjonuje tak, że ktoś podejmuje decyzje, a potem one szybko są realizowane. Nie ma przejrzystości, a za to jest uznaniowość oparta na tym, że ktoś kogoś zna. Bez wątpienia tak to nie powinno funkcjonować. Mam nadzieję, że za trzy tygodnie poznamy kształt kodeksu, bo faktycznie sprawa ciągnie się już za długo.

Nie do końca rozumiem, dlaczego przedstawiciele sportów olimpijskich mają problemy przez brak pół miliona złotych, a na Wisłę Puławy, Górnik Łęczną, Zagłębie Lublin, czy inne kluby są przeznaczane dziesiątki milionów złotych.

To tylko pokazuje, że nowe regulacje są potrzebne od zaraz. Uważam, że pieniądze ze spółek Skarbu Państwa powinny być przeznaczane w klubach tylko na określone rodzaje wydatków, a nie na przykład na drogie transfery nowych zawodników. To wszystko mija się z celem.

"Fikołkiem" roku można jednak śmiało nazwać zwrot polityków Koalicji Obywatelskiej w sprawie organizacji w Polsce igrzysk olimpijskich. Najpierw zawzięcie krytykowaliście pomysł, a całkiem niedawno minister Nitras ogłosił, że też zamierza walczyć o... tę imprezę. 

Pomysł PiS pojawił się w okresie kampanii wyborczej, nie było żadnych konsultacji społecznych,  został wrzucony do debaty bez przygotowania. Teraz wszystko rusza znacznie rozważniej, minister dostał czas na przemyślenie spraw i dał sobie więcej czasu na przygotowanie imprezy.

Po igrzyskach w Paryżu rozpoczęła się debata na temat słabości polskiego sportu. Słów krytyki jest dużo, ale brakuje pomysłów na zmiany. Jako rządzący nie zrobiliście nic, by zmienić system, który widocznie nie działa.

Minister uruchomił rozporządzenie, które pozwala na przyznanie stypendium zawodnikom, którym nie udało się zająć ósmego miejsca na kluczowych imprezach. Kilkuset sportowców już korzysta z takich uznaniowych stypendiów, a dzięki temu mają pieniądze na swoje podstawowe potrzeby. To dodatek do Team Sto, którym objętych jest już około 2,5 tysiąca sportowców. Stypendium otrzymali także wybijający się trenerzy. To jest nasze rozwiązanie.

Mówi pan o drobnych zmianach, ale system wciąż nie sprzyja osiąganiu sukcesów, a polski sport wypada blado w porównaniu nawet do znacznie mniejszych krajów jak choćby Holandia. Naprawdę nie marzy się panu wielka reforma sportu?

Pytanie tylko, na czym ona miałaby polegać. Można dodać do władz związków przedstawicieli zawodników, sędziów. Ale kopiowanie pomysłów z Holandii czy Niemiec wymagałoby przebudowy systemu i poprawy infrastruktury. Na to potrzeba czasu.

W tym temacie mówi pan o czasie, a praktycznie od razu wymagacie od związków sportowych, by w zarządach zasiadało 30 procent kobiet. Przecież pan wie, że w wielu przypadkach nie ma tylu kobiet zaangażowanych w pracę federacji. W zarządzie związku narciarskiego za czasów pana prezesury było dziewięć osób, ale tylko jedna kobieta.

Do tej pory kobiety nie miały wielkiej motywacji, by się przebijać, bo widziały przed sobą mur, którego nie dało się sforsować. Parytety zaktywizują kobiety i dadzą im nadzieje. Wierzę, że pojawią się chętne do zarządzania, gdy będą wiedzieć, że w końcu mają szansę. Zresztą ten proces potrwa kilka lat i nikt nie wymaga, by od jutra weszły takie zmiany.

Czy w ciągu ostatniego roku powstał jakiś program, który można nazwać trafionym pomysłem?

Ministerstwo sportu wyraźnie postawiło na sport dzieci i młodzieży. To zdecydowana zmiana. Otwarto obiekty sportowe i orliki w weekend i zatrudniono animatorów z budżetu ministerstwa sportu, dzięki czemu zwolniono z tego obowiązku samorządy, które często lekceważyły te kwestie.

Wielkie kontrowersje są jednak wokół programu Klub Pro, który premiuje tylko największe i najlepsze kluby w Polsce. To powoduje kolejne rozwarstwienie, a przecież medaliści olimpijscy w większości wywodzą się z małych ośrodków.

Był program, który wspierał mniejsze kluby i dotyczył nawet sześciu tysięcy ośrodków. Problem w tym, że w takich przypadkach mówiliśmy o dość symbolicznym wsparciu na poziomie 10-15 tysięcy złotych. Trudno mówić, by takie pieniądze mogły komuś pomóc i to była słabość tego systemu, bo nie osiągano żadnego celu. Z programu Klub Pro skorzysta 615 klubów, ale każdy z nich otrzyma na tyle duże wsparcie, że będzie mógł zatrudnić nowego trenera i realnie polepszyć szkolenie.

Problem w tym, że wysokość dotacji jest uzależniona od wyników drużyn złożonych z dzieci. Czy naprawdę zależy nam na tym, by już od dziecka wszyscy byli pod presją wyników?

Świadomość trenerów bardzo się zmieniła. Przykłady napinki na wynik pojawiają się raczej w klubach, gdzie pieniędzy jest mało, trener nie ma czasu na przygotowanie zajęć i skupia się na specjalistycznych elementach. Zawsze pojawi się procent trenerów-narwańców, którzy męczą dzieci. Dobrze opłacany trener, który skupia się głównie na pracy w klubie, to gwarant tego, że zajęcia będą prowadzone w sposób nowoczesny.

Pomijacie jednak tak zwaną Polskę B, bo większość na tym programie korzystają przede wszystkim kluby z największych polskich miast.

W samym narciarstwie wsparcie z tego programu otrzymały 23 małe klubiki, a suma wsparcia w każdym przypadku wynosi od kilkudziesięciu do kilkuset tysięcy złotych. Większość klubów faktycznie jest z dużych miast, ale skorzysta także wiele mniejszych ośrodków.

Rozmawiał Mateusz Puka, dziennikarz WP SportoweFakty

Źródło artykułu: WP SportoweFakty