PZN zatrudnił wybitnego fachowca. Teraz odsłonił kulisy konfliktu z Norwegami

Newspix / Tomasz MARKOWSKI / Na zdjęciu: Alexander Stoeckl
Newspix / Tomasz MARKOWSKI / Na zdjęciu: Alexander Stoeckl

PZN sięgnął po legendę. Nowy dyrektor ds. skoków i kombinacji norweskiej ma uzdrowić system i przeprowadzić Polskę przez zmianę pokoleniową. - Musimy przestać mówić, że ktoś jest talentem i może być nowym Stochem, Żyłą czy Kubackim - mówi.

Alexander Stoeckl uznawany jest przez ekspertów za jednego z najlepszych trenerów w skokach narciarskich. Przez ostatnie lata prowadził z sukcesami reprezentację Norwegii. W ubiegłym sezonie zawodnicy popadli z nim jednak w konflikt (swoje uwagi argumentowali tym, że współpraca się wyczerpała i nadszedł czas zmian) i po rozwiązaniu umowy za porozumieniem stron odszedł z kadry.

Długo bez pracy nie został. Polski Związek Narciarski zdecydował się zatrudnić Stoeckla jako dyrektora sportowego do spraw skoków i kombinacji. Tuż przed inauguracją nowego sezonu Austriak wrócił jednak pamięcią do konfliktu w norweskiej kadrze i ujawnił kulisy nieporozumień.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie Bramkarz był bezradny. Kapitalny gol w Hiszpanii

Nowy sezon Pucharu Świata rozpocznie się już w piątek 22 listopada w Lillehammer. Na 16:15 zaplanowano mikst. W sobotę i niedzielę, o 16:00, odbędą się konkursy indywidualne.

Arkadiusz Dudziak, WP SportoweFakty: Poprzedniej zimy jako trener Norwegów byłeś skonfliktowany z zawodnikami. Otwarcie w mediach powiedzieli, że nie chcą, byś ich dalej prowadził. Jak odbiło się to na tobie?

Alexander Stoeckl, dyrektor sportowy ds. skoków narciarskich i kombinacji norweskiej w PZN: To była dla mnie trudna sytuacja. Zabrało mi to dużo energii. Potrzebowałem więc trochę czasu, by rozważyć propozycję z Polski. Byłem w końcu szkoleniowcem Norwegów 13 lat.

Ten moment, w którym skoczkowie otwarcie wyrazili wotum nieufności, był dla ciebie najtrudniejszą chwilą w karierze?

Oczywiście. Byłoby lepiej, gdyby przyszli do mnie i wprost mi powiedzieli, że nie widzą dalszej współpracy i powinienem rozważyć odejście. Oni jednak tego nie zrobili. Poszło to przez federację, media i to nie było w porządku. Zabrakło komunikacji i dlatego też to doświadczenie było dla mnie bardzo trudne, bo nigdy nie dostałem jasnego komunikatu.

Jeśli dochodzi do takiej sytuacji, kiedy twoi podopieczni mówią otwarcie, że nie wierzą w twoją pracę, to muszę to przyjąć. Im dłużej się pracuje, tym częściej następuje też zmęczenie materiału.

Czujesz, że skoczkowie potraktowali cię nie fair?

Nie wiem, czy to wszystko wyszło od samych skoczków, ale federacja nie poradziła sobie z tą sytuacją najlepiej. I z pożegnaniem także.

Masz żal do norweskiej federacji?

Zamknąłem już ten rozdział. Doszliśmy do porozumienia, które było korzystne dla obu stron. Nie poświęcam już temu za dużo uwagi. Wiem, co osiągnęliśmy przez 13 lat mojej pracy w Norwegii wraz ze sztabem czy resztą skoczków. Teraz będę chciał to wykorzystywać w Polsce.

Jakie masz wrażenia po kilku miesiącach spędzonych w naszym kraju?

Czuję entuzjazm. To bardzo interesująca praca. Myślę, że mogę pomóc polskim skokom. Bardzo ciekawie poznawało mi się ten system. Widzę ogromną motywację u trenerów, w klubach, w szkołach. W polskich skokach tkwi ogromny potencjał.

Miałeś także inne oferty. Dlaczego zdecydowałeś się wybrać akurat Polskę?

Już na wiosnę Thomas Thurnbichler pytał, czy byłbym zainteresowany. Dałem sobie sporo czasu na przemyślenia po odejściu z kadry Norwegii. Przyjąłem tę propozycję, bo dalej chciałem być częścią świata skoków. Polska jest potęgą w tej dyscyplinie, ma ogromną liczbę fanów, więc pomyślałem, że świetnie byłoby tu pracować.

W 2022 roku Adam Małysz zaproponował ci pozycję trenera kadry. Dlaczego wtedy odmówiłeś?

Głównie dlatego, że wciąż miałem kontrakt w reprezentacji Norwegii i czułem, że mam zadanie do wypełnienia. Byłem jednak bardzo wdzięczny za tę ofertę, bo ona wiele mówiła o mojej pracy.

Nie myślałeś, żeby nadal być trenerem, a nie dyrektorem?

Już dwa-trzy lata temu postanowiłem, że nie będę chciał być trenerem w innym miejscu niż Norwegia. Pracowałem tam aż 13 lat i to było wyczerpujące. Stwierdziłem, że więcej będę mógł wnieść w pracy z dziećmi, a to też przynosi dużo satysfakcji. Pozycja dyrektora sportowego wiąże się z dzieleniem się swoimi doświadczeniami, pomaganiem.

Na czym polega twoja praca? Nadzorujesz chociażby Thomasa Thurnbichlera?

Nie będę nikogo nadzorował. Będę dawał trenerom informacje, jak pracują, co mogą poprawić. Będę starał dzielić się swoją wiedzą. Moja rola to ułatwienie życia trenerom, często przez wykonywanie papierkowej roboty. Mam nadzorować, czy w drużynie jest odpowiednia komunikacja z federacją. Będę też promował współpracę z klubami, szkołami sportowymi, ośrodkiem sportu.

Jak z twojej perspektywy wygląda sytuacja, kiedy Kamil Stoch pracuje osobno z innym trenerem niż szkoleniowiec kadry?

To trafione rozwiązanie, bo każdy jest usatysfakcjonowany i to najważniejsze. Rozmawialiśmy dużo, bo Kamil nadal jest częścią naszej reprezentacji. Thomas Thurnbichler często podkreślał, że chce zapewnić mu wszystko, czego potrzebuje. Michal i Thomas dobrze się dogadują, więc myślę, że to przyniesie skutki.

W Norwegii jednak jako trener nie miałeś do czynienia z taką sytuacją.

Nie, ale dla przykładu, jeśli ktoś był z Trondheim, to taką codzienną pracę wykonywał z trenerem w Trondheim. Nie ma więc takiej dużej różnicy. Mimo że Michal Doleżal nie jest zatrudniony przez federację, to i tak staramy się zapewnić wszystko, co możliwe.

Jak wygląda forma naszych skoczków tuż przed startem sezonu?

Z moich obserwacji wynika, że skoczkowie pracowali ciężko, a przy tym mądrze. Mieli bardzo dobrze ułożone plany na lato. Pojechali na wszystkie obozy. Fizycznie są w dobrej formie, a skoki się poprawiają, zwłaszcza w ostatnich tygodniach. Według mnie prezentują wysoką jakość, ale więcej będziemy wiedzieć po pierwszych konkursach w Lillehammer. Czasem w skokach trudno miarodajnie ocenić formę bez porównania z innymi kadrami.

W Polsce mieliśmy już wielu młodych talentów, których określano mianem nowego Małysza czy Stocha. Nadzieje się jednak nie materializowały. Jak sprawić, byśmy nie marnowali takich chłopaków?

Musimy przestać mówić, że ktoś jest talentem i może być nowym Stochem, Żyłą czy Kubackim. To długa droga, a takie słowa zabierają motywację do dalszej pracy. To zadanie klubów, szkół, trenerów i polskiej federacji, by sportowcy koncentrowali się na jedynej rzeczy, na którą mają wpływ: własnej, żmudnej, codziennej pracy, bo tylko ona może wynieść talent na szczyt.

Stoch, Żyła i Kubacki w najbliższych kilku latach zakończą kariery. Jak sprawić, by ta zmiana pokoleniowa nie była bolesna?

Mam nadzieję, że będziemy mieli jeszcze trzy-cztery lata, żeby poszukać nowych twarzy. Wydaje się, że ci bardziej doświadczeni skoczkowie jak Stoch, Żyła czy Kubacki wciąż mają ogromną motywację i bardzo ciężko trenują.

Ważne jest to, żeby sprawić, aby ci najbardziej doświadczeni skoczkowie mieli satysfakcję, aby startowali jak najdłużej. Jak będą tylko mieli chęć, to my im wszystko zapewnimy. Z drugiej strony chcemy sprawić, by najmłodsi zawodnicy uczyli się jak najwięcej od tych najbardziej doświadczonych: chociażby profesjonalnego podejścia do pracy i zorganizowania codziennego życia.

Będziesz też zajmował się żeńskimi skokami narciarskimi, które są u nas na o wiele niższym poziomie. W czym tkwi problem?

Są zawodniczki w Polsce, ale dotychczas nie było zbyt wielkiego nacisku na rozwój. Teraz skoki kobiet stają się coraz ważniejsze na świecie, bo w programie igrzysk i mistrzostw świata jest konkurs miksta. Chcemy się bardziej zaangażować w rozwój skoków kobiet i poświęcać im mnóstwo uwagi.

Ile lat będzie potrzebne, by widzieć polskie zawodniczki w czołówce?

Trudno oczekiwać rezultatów od razu. Na pewno to zajmie więcej niż dwa lata.

Jak idzie nauka języka polskiego? Trudniejszy niż norweski?

Zdecydowanie. Norweski dla mnie jako Austriaka jest łatwiejszy, bo to ta sama rodzina językowa, wiele słów jest podobnych. Polski jest trudny, bo nie mam zupełnie pojęcia, jak działa gramatyka. Upłynie trochę czasu, zanim będę mógł rozmawiać. To jednak fajne wyzwanie i będę się uczyć.

Nie jest jednak tak, że będziesz potrzebował polskiego w codziennym życiu, bo dalej będziesz mieszkał w Norwegii.

Tak, bo moja rodzina ma tam stabilną sytuację. Moja córka chodzi do trzeciej klasy i całe życie tam mieszkała. Mamy też dużo przyjaciół. Teraz są bezpośrednie loty z Oslo i w dwie godziny już jestem w Krakowie. Do tego część spotkań można odbyć online. Świat stał się zdecydowanie mniejszy. W tygodniu będę spędzał dnie w biurze i będę też podróżował na niektóre konkursy. Oczywiście pojadę też na konkursy w Polsce.

Nowością dla ciebie będzie praca jako dyrektor kombinacji norweskiej, która znajduje się w opłakanym stanie. Czego tu od ciebie oczekuje Adam Małysz?

Pierwszym krokiem jest to, by PZN zdecydował, że kombinacja norweska jest ważna i trzeba ją rozwijać. A i tu są różne opinie. Może nie w samym związku, ale ogólnie w środowisku sportowym. To przecież dyscyplina olimpijska. Chcemy zapewnić wszystkie możliwe środki do rozwoju.

Rozmawiał Arkadiusz Dudziak, dziennikarz WP SportoweFakty

Źródło artykułu: WP SportoweFakty