Przez tyle lat zasiadali kibice przed telewizorami,
nie musieli w domu grzać kaloryferami,
cały salon aż krzyczał z wrażenia,
gdy Małysz lądował blisko spłaszczenia.
Swoją karierę zaczął w kombinacji,
lecz nie biegał tak szybko, jak ci z innych nacji.
Szturc mu podsunął, by dwubój dla skoków rzucił,
on na tym skorzystał i już nie powrócił.
Początki Adama były jednak ciężkie,
wygrywał konkursy, ale tylko we śnie.
Później było lepiej, choć nic nie wskazywało,
by wkrótce na jego punkcie tylu oszalało.
Aż w końcu przyszło Oslo,
naszego "Orła z Wisły" daleko tam poniosło.
Potem Japonia i kolejne wygrane,
coraz więcej osób miało jego dane.
W Nagano różowo jednak mu nie było,
ale z happy endem wszystko się skończyło.
Cztery razy sięgał po kulę z kryształu,
zwyciężając wszędzie bez żadnego umiaru.
Plany nieco mu "Potter" dwukrotnie pokrzyżował,
ale na igrzyskach też swoje zwojował.
Medale z USA i później z Kanady,
przywiózł olimpijskie, a nie z czekolady.
Groźnych rywali zawsze miał bez liku,
ale grzecznie siedział na lidera foteliku.
W żółtej koszulce często się wybijał,
choć czasem na dole z bólu się uwijał.
Tajner na wieży nierzadko wariował,
Sam Walter Hofer ciągle mu gratulował.
Takiego brylantu w Polsce jeszcze nie było,
Małysz w powietrzu - to sukces wróżyło!
Daleko latał też na igelicie,
gdy już nie padał żaden śnieg obficie.
Żadna pora roku straszna mu nie była,
tak wyglądała jego mistrzowska siła.
Teraz dziwnie wygląda zima bez Małysza,
to tak jakby Polsat był bez Krzyśka Ibisza.
Nasz mały bohater choć wciąż w sporcie siedzi,
to już nam w powietrzu nigdy nie poleci.
Za to na pustynię w styczniu się wybiera,
zaczyna się pomału jego rajdowa era.
Dakar i piasek to ciężkie zadanie,
pewnie znów sporo kierowców dostanie od niego lanie.
To już koniec tej wesołej rymowanki,
Wszystkiego najlepszego dla gwiazdy Wisły Ustronianki!
Maciej Mikołajczyk, SportoweFakty.pl