- Jakzem leciał, to kuzyło pod narty, a jak łoni lecieli, to wtedy nie kuzyło. I dlatego zem wygrał - w taki sposób młodziutki (miał 12-13 lat) Wojtek Skupień z charakterystycznym zakopiańskim akcentem odpowiedział na prośbę dziennikarza Telewizji Polskiej, aby podsumował swój triumf podczas mistrzostw Polski juniorów. Wtedy nie postawiłby złamanego centa na to, że takich wywiadów udzieli w swoim życiu jeszcze setki.
[ad=rectangle]
Trener potrafił dać wycisk
Wojciech Skupień oddał swój pierwszy skok w wieku 8 lat. Założył narty biegówki i... Niczego nie złamał, wstał o własnych siłach z uśmiechem na twarzy. Złapał bakcyla. - Chcę zostać sportowcem - oznajmił w domu.
Zaczął od kombinacji norweskiej, bo w ówczesnych czasach (lata osiemdziesiąte ubiegłego wieku, komunizm w Polsce) to była naturalna droga wszystkich skoczków narciarskich. W budynku, w którym się uczył otworzono Szkołę Mistrzostwa Sportowego, więc się zapisał. Trafił pod opiekę Piotra Pawlusiaka, w Spółdzielczym Klubie Sportowym Start Zakopane. Szkoleniowiec to przedstawiciel słynnej rodziny z Wilkowic koło Bielska-Białej. Aż pięcioro Pawlusiaków zaliczyło start podczas zimowych igrzysk olimpijskich. - Nauczył mnie podstaw, wykształcił charakter, ale często po zajęciach miałem wszystkiego dość. Taki wycisk potrafił nam dać - wspominał w jednym z wywiadów Skupień.
- To było zaplanowane - opowiadał szkoleniowiec. - Jak dało się młodym zawodnikom w kość, to im głupoty po głowie nie chodziły. Po treningu grzecznie szli do domu czy internatu, kładli się do łóżek i spali.
Mając 15 lat Skupień postanowił, że będzie jednak skoczkiem narciarskim, kombinację norweską zostawił na bocznym torze. To była doskonała decyzja. Jego kariera nabrała rumieńców.
Małysz był klasę niżej
Jeszcze wtedy nie zdawał sobie sprawy, że w oddalonej o ponad 150 kilometrów Wiśle wyrasta jego "przekleństwo" - Adam Małysz. Juniorzy oczywiście spotykali się na różnych zawodach, ale to Skupień był o klasę wyżej niż reszta towarzystwa. Bił wszystkich na głowę. Szło mu na tyle dobrze, że nie miał konkurencji w Polsce.
Miło jest powspominać naprawdę stare czasy. Na zdjęciu Wojtek Skupień i ja podczas Mistrzostw Świata Juniorów. Ile to już lat minęło... ;)
Posted by Adam Małysz on 20 maja 2015
W 1994 roku - nie mając jeszcze 18 lat - pojechał na igrzyska olimpijskie. Jako jedyny polski skoczek! - Dyscyplina była w stanie zapaści - opowiadał obecny selekcjoner Łukasz Kruczek, który w tym czasie startował jeszcze w kombinacji norweskiej. - Wojtek był nadzieją kibiców na lepszą przyszłość. Na powtórzenie sukcesów Wojciecha Fortuny czy Piotra Fijasa.
W Lillehammer zajął 31. i 29. miejsce. Kiepsko. Był jednak już w stanie wojny ze swoim trenerem. Nie rozmawiali ze sobą. Skoczek wpadł w złe towarzystwo, zaczął zaglądać do kieliszka, woda sodowa uderzyła do głowy. Historia jakich wiele, które znamy ze środowiska skoczków narciarskich. - Rzeczywiście, miałem taki czas - przyznał Skupień. - Nie przesadzałbym jednak. Jak to młody chłopak, swoje musiałem wypić.
Chimeryczny skoczek
Kiedy na przełomie 1995 i 1996 roku Małysz przebijał się do czołówki Pucharu Świata (zajmował miejsca w pierwszej "dziesiątce") Skupień przeżywał kryzys. Miał problem nie tylko z formą sportową, ale i z podejściem do sportu. Czuł, że traci grunt pod nogami. To on miał być najlepszym polskim skoczkiem na wiele następnych lat, nagle "wystrzelił" Małysz. - Powinienem wtedy wrócić na najmniejszą skocznię, do pierwszego trenera i zacząć wszystko od początku - zastanawiał się. - Dokładnie, jak w momencie swojego największego kryzysu zrobił Adam. Wrócił do Jana Szturca i szybko odnalazł prawidłową drogę. U mnie tego zabrakło.
Skupień skakał chimerycznie. Potrafił zająć doskonałe 11. miejsce podczas igrzysk olimpijskich w Nagano, czy 13. pozycję w końcowej klasyfikacji Turnieju Czterech Skoczni, a równocześnie zostać sklasyfikowanym w siódmej czy nawet ósmej "dziesiątce" klasyfikacji generalnej Pucharu Świata. - To był cholernie zdolny zawodnik - powiedział Apoloniusz Tajner, który przez kilka lat prowadził Skupnia w reprezentacji. - Jednak wahania jego formy były nie do zaakceptowania.
Skupień nie ukrywa, że dopiero za czasów Heinza Kuttina (lata 2003-04) wrócił do ciężkiego treningu. Od razu wyniki się poprawiły. Problem jednak w tym, że zawodnik Wisły Zakopane miał już wtedy blisko 30 lat, a w reprezentacji pojawiła się fala "dzieci Małysza", czyli nastolatków, którzy zaczęli swoją przygodę na fali sukcesów mistrza z Wisły. Dla Skupnia zabrakło już po prostu miejsca.
Syn też próbuje
W 2009 roku po raz ostatni wystąpił w oficjalnych zawodach - mistrzostwach Polski. Zajął 10. miejsce. Na zawsze pozostał rekordzistą nieistniejącej już skoczni w Wiśle Malince (112,5 metra). Starszy od niego o cztery lata Noriaki Kasai kilka tygodni temu zakończył kolejny sezon Pucharu Świata na wysokim, szóstym miejscu w klasyfikacji generalnej, a Skupień w tym czasie...
Robi obecnie wiele rzeczy. Przede wszystkim pracuje w Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. W wolnych chwilach pomaga żonie w prowadzeniu pensjonatu o nazwie, a jakżeby inaczej, "Willa u Skoczka". Nie opuścił jednak skoków. To jednak miłość jego życia. Zajmuje się szkoleniem młodzieży w Wiśle Zakopane, jeździ również na różne zawody jako sędzia. W tej hierarchii pnie się coraz wyżej i jego marzeniem jest praca przy konkursach Pucharu Świata, a może nawet i mistrzostw świata oraz igrzysk olimpijskich.
A gdyby tak jeszcze na tych igrzyskach mógł oceniać swojego syna Damiana, byłby najszczęśliwszych człowiekiem na świecie. Damian na 16 lat, od dzieciństwa trenuje skoki, jeździ na największe młodzieżowe zawody w kraju i poza granicami Polski. Jednak trudno nie zauważyć, że w tym wieku jego ojciec debiutował już w Pucharze Świata. Damianowi jeszcze do tego bardzo daleko.