Simon Ammann - amerykański sen i przykre przebudzenie - cz.2

W dzieciństwie był za mały, za chudy i musiał trenować dwa razy więcej, żeby dorównać rówieśnikom. Za kilka lat to jednak rywale zachodzili w głowę, co zrobić, by dorównać jemu.

Niedziela 10 stycznia 2002 roku zaczęła się zupełnie zwyczajnie. Wczesny poranek wypełniły najzwyklejsze przygotowania, jak gdyby planowany na 10:00 czasu miejscowego konkurs, niczym nie różnił się od tych "weekendowych". Ot, nic wielkiego. Ale wielki już za kilka godzin był ten dzień dla całej Szwajcarii, i wielki był też Simon Ammann. Moment, w którym dwaj koledzy z drużyny, Andreas Kuettel i Sylvain Freiholzl rzucili się na świeżo upieczonego mistrza olimpijskiego, Ammann nawet po wielu latach wspomina jako ten najpiękniejszy w całej sportowej karierze.

Po konkursie padło wiele pytań, ale to, co działo się w głowie dwudziestoletniego skoczka po pierwszej serii, w której prowadził, nadal pozostaje bez odpowiedzi. Zdumiewał sposób, w jaki zdobył medal, ale zaskakiwało także, jak celebrował swój sukces. Nie szampanem (choć ten pewnie wystrzelił parę godzin później w "House of Switzerland"), ale… hamburgerem. Życzenie spełnił Bernie Schoedler, zabierając podopiecznego do restauracji McDonald, która znajdowała się na trasie do kwatery. Było tłoczno, a wszyscy mówili tylko o niedawno zakończonym konkursie skoków. Większość gości fastfood'owego baru dopiero zresztą z niego wróciła. Ammanna nie rozpoznają. Pytają, czy też był pod skocznią. Ostatnie chwile Szwajcara jako pana Incognito? Chyba tak. Wkrótce jego roześmiana twarz i rozwichrzona fryzura zdobiła okładki znacznej większości gazet nie tylko w Europie.

Konkurs na dużej skoczni bił rekordy oglądalności nie tylko w Polsce (zaklinającej wiatr i chcącej zobaczyć na najwyższym stopniu podium swojego rodaka z charakterystycznym wąsem), ale tym razem i w Szwajcarii. Rodzice głównego bohatera zawody śledzili u sąsiadów. Swojego odbiornika nie mieli. Ale nieważne gdzie, ważne, że mogli zobaczyć jak ich syn, jako trzeci sportowiec w historii kraju, zostaje podwójnym mistrzem olimpijskim.

Brawura, młodzieńcza fantazja, łut szczęścia? Konia z rzędem temu, kto logicznie wyjaśni na czym polegał fenomen dwudziestolatka. Chociaż w sporcie dla logiki nie ma zbyt wiele miejsca. Ammann jest dowodem na to, że można zostać wielkim bohaterem imprezy czterolecia, nigdy wcześniej nie zwyciężając w Pucharze Świata. Ba, jest dowodem na to, że będąc prawdziwym "żółtodziobem" można ten hymn usłyszeć nawet dwukrotnie.

Nagle amerykański sen stał się rzeczywistością, a Ammann osobowością, która magnetyzowała nie tylko sportowe środowisko. Prosto z Salt Lake City Szwajcar poleciał do Nowego Yorku, by w roli gościa wystąpić w US-Late Night Show Davida Lettermana. Dla niewtajemniczonych - za kilka lat na tej samej kanapie zasiadł m.in. Barack Obama. Oferty marketingowe, kontrakty reklamowe i prośby dziennikarzy o choćby krótki wywiad mnożyły się z dnia na dzień. O ile na początku imponowało i schlebiało to młodemu skoczkowi, z czasem stało się potężnym balastem.

Prawdziwe schody, prawie tak strome jak te prowadzące na szczyt Velikanki albo innego "mamuta", zaczęły się jednak wraz z rozpoczęciem kolejnego sezonu. Dodatkowym obciążeniem był plecak oczekiwań, jaki dziennikarze i kibice zarzucili na chude barki Ammanna. Efektywne, no i efektowne też, wdrapywanie się na szczyt klasyfikacji Pucharu Świata graniczyło z niemożliwym.
[nextpage]Wielka chęć zwyciężania lub przynajmniej zajmowania zadowalających lokat nie szła w parze ani z formą, ani tym, co Szwajcar prezentował w zawodach. Choć po Turnieju Czterech Skoczni zainteresowanie medialne skokami w Szwajcarii zmalało, sezon 2002/2003 Ammann mógł spisać na straty.

Kolejna zima niosła ze sobą nie tylko nowe nadzieje, ale także i zmiany. Ze skokami żegna się szwajcarski weteran Sylvain Freiholz. Część odpowiedzialności spadła na Ammanna, który w jesieni zdał maturę i wreszcie pożegnał się z obowiązkami ucznia.

Pod koniec sezonu Szwajcarowi udaje się kilkukrotnie wskoczyć na podium, m.in. na olimpijskiej skoczni w Park City i Lillehammer. Dodatkowo wydaje się, że zaburzenia snu, z jakimi Ammann zmaga się od dłuższego czasu, wreszcie udało się pokonać.

Radość nie trwała długo. Także sezon 2004/2005, który stał pod znakiem nowych reguł związanych z BMI zawodników, nie był czasem Ammanna. Wielkie nadzieje, jakie Szwajcarzy wiązali z mistrzostwami świata w Oberstdorfie okazały się być bardziej niż płonne. Po słabych występach w konkursach indywidualnych, Schoedler skłaniał się nie tylko ku rezygnacji ze startu w "drużynówce" ale także i rezygnacji... z własnego stanowiska.

W 2006 roku, do plecaka oczekiwań, jaki mistrz olimpijski, Simon Ammann taszczył na swoich barkach, dorzucono jeszcze kilka kilogramów. Zbliżały się igrzyska w Turynie, a dziennikarzy nic nie zajmowało tak jak to, czy Szwajcar obroni dwa złota z Salt Lake City. Nie obronił, ale to co zrobił za cztery lata w Vancouver znów wprawiło wszystkich w osłupienie.

Barbara Toczek

Komentarze (0)