Ostatni sezon był jednym z trudniejszych w karierze Schlierenzauera. Przyznaje to sam skoczek, dodając, że wiele energii kosztowała go ostatnia dekada i ciągłe bycie w czołówce. - Dziesięć lat uprawiana sportu wyczynowego na najwyższym poziomie, dziesięć lat odnoszenia sukcesów – to wcale nie było takie łatwe i oczywiście kosztowało mnóstwo energii, a z czasem ta energia może zacząć się ulatniać.
Jedną z bezpośrednich przyczyn, jakie wywołały słabsze wyniki Austriaka, były problemy z pozycją dojazdową, oddziałującą na pozostałe fazy skoku. - To wszystko jest ze sobą połączone. Jeżeli nie "gra" pozycja dojazdowa, nie jest w stu procentach zbalansowana, wtedy odbicie też nie jest takie, jakie powinno być i tak samo jest z fazą przejścia do lotu. Żeby zwyciężać, wszystkie te parametry muszą być ze sobą w stu procentach kompatybilne. W ostatnich latach nie do końca mi to wychodziło, dlatego osiągnięcie tego jest teraz moim celem - wyjaśnił w programie Sport und Talk aus dem Hangar-7 Schlierenzauer.
Żeby odzyskać dyspozycję sprzed lat, Austriak zmienił metody treningowe i "wrócił do korzeni". - Chcieliśmy zacząć wszystko od początku. Latem wróciłem więc na skocznię K-20. Dokładnie na tą, na której zaczynałem swoją przygodę ze skokami. To było wspaniałe i zarazem bardzo interesujące, kiedy musiałem przestawić się znów na tak mały obiekt, latając wcześniej w Planicy ponad 200 metrów.
Schlierenzauer nie kryje, że wciąż czuje głód skakania. - Jestem pozytywnie "nakręcony" na skoki, myślę, że właśnie tak to można nazwać. Jestem typem zawodnika, którego trzeba raczej hamować, niż dawać kopa w tyłek. To będzie już mój dziesiąty sezon, ale nie czuję się jeszcze zbyt staro, tak jak dawniej cieszę się skokami i nadal chcę dążyć do oddania idealnego skoku. Mam jednak świadomość, że to udaje się bardzo, bardzo rzadko, ale to dokładnie to, co mnie wyróżnia. Jestem zodiakalnym Koziorożcem, a to znaczy, że lubię walczyć i jestem bardzo ambitny - podsumował skoczek.