W tym artykule dowiesz się o:
WP SportoweFakty: Jak podsumuje pan występ reprezentacji Polski juniorów na MŚJ w Park City? Maciej Maciusiak: Wiedziałem, ile pracy chłopaki włożyli w przygotowania i już przed MŚ zakładałem, że w konkursie drużynowym możemy powalczyć o medal. Faworytami do złotych medali byli jednak Słoweńcy, którzy mają z czego wybierać. W tym kraju jest około 200 młodych i utalentowanych zawodników. Tak samo wygląda to w Niemczech. Jeżeli chodzi o Austriaków, to widziałem, że bijemy ich na treningach i jesteśmy od nich lepsi. Była więc szansa na brązowy medal. Wynikowych celów jednak przed sobą nie postawiliśmy. Chcieliśmy po prostu, żeby nasi zawodnicy przenieśli skoki z treningów na zawody.
[b]
I to się udało. Polacy zajęli w konkursie drużynowym piąte miejsce z bardzo małą stratą punktową do trzeciej pozycji na podium. [/b] - Przytrafił się jeden błąd - upadek Dominika Kastelika, który przekreślił nasze szanse już na początku drugiej serii. Walczyliśmy jednak do końca. Chłopcy byli jedną z najmłodszych drużyn, ale pokazali, że niczego się nie boją.
Zobacz wideo: Żona Piotra Żyły: popłakałam się z radości, nie umiem tego opisać słowami
Konkurs indywidualny, w którym Paweł Wąsek zajął siódme miejsce, a Tomasz Pilch i Bartosz Czyż znaleźli się w serii finałowej, w pełni pana satysfakcjonuje? - Oczywiście. Zależało mi na tym, żeby wszyscy weszli do serii finałowej. Paweł już wcześniej pokazywał, że dobrze skacze w zawodach FIS Cup, choć nie miał zbyt wielu okazji do startów w Pucharze Kontynentalnym lub Pucharze Świata. Skoczył tyle, na ile było go stać i był zadowolony z siódmego miejsca. Dużo udało się też zrobić Bartoszowi Czyżowi, który jest bardzo poukładany technicznie, ale podczas treningów w Polsce brakowało mu prędkości na progu. Zdążyliśmy to poprawić i w Park City wyglądało to znacznie lepiej. Również Tomek Pilch pokazał się z bardzo dobrej strony. W drużynówce był bardzo mocnym punktem, a w konkursie indywidualnym skoczył po prostu swoje. Nie poszło Dominikowi Kastelikowi. Wiadomo, co się wydarzyło. W zawodach indywidualnych dyskwalifikacja, a w drużynówce upadek.
No właśnie. Dominik Kastelik został ostro skrytykowany na Facebooku przez Adama Małysza. Pana zdaniem również ten młody zawodnik "lekceważy resztę ekipy i robi wszystko, żeby spierniczyć sobie karierę"? - Dominik to na pewno wielki talent. Nie ma co ukrywać - to jeden z lepszych juniorów w Polsce. Stać go na odnoszenie wielkich sukcesów na arenie międzynarodowej. Musi jednak przemyśleć parę spraw. Nie tylko to, co działo się na MŚ, ale to, co działo się przez cały sezon. Wielokrotnie był upominany, proszony i błagany. Wszyscy w sztabie robili wszystko, żeby miał wysoką formę i pojechał na MŚ. Dlatego dobrze, że Adam zareagował. Wiedział od nas i przyglądał mu się z bliska.
Na czym polega jego problem? Chodzi o to, że nie docenia pracy ekipy i warunków, które zostały mu stworzone? - Myślę, że powinniśmy rozwiązać ten problem wewnątrz naszej grupy, ale nie jest to temat na forum publiczne. Na pewno jednak wiele osób intensywnie pracuje przy Dominiku. Ma on też swojego psychologa, który wkłada wiele wysiłku we współpracę. W rozmowie ze skijumping.pl Dominik Kastelik przyznał, że krytyka "na całą Polskę" od Adama Małysza już teraz dość mocno wpływa na jego psychikę. Wierzy pan, że faktycznie doprowadzi to do dużych zmian? - Na pewno nie zaszkodzi, a myślę, że może pomóc. Życzę mu tego z całego serca, bo to fajny gość. Żeby odnosić sukcesy, pewne sprawy musi jednak sobie poukładać. Myślę, że słowa Adama rzeczywiście do niego dotrą. Miejmy nadzieję, że chłopak się otrząśnie i będzie z niego super zawodnik. Tego życzę zarówno jemu, jak i sobie.
Co sądzi pan o obecnej formie skoczków z Kadry B i ich występach w Pucharze Kontynentalnym? Z jednej strony Jan Ziobro przebił się do startów w Pucharze Świata, a z drugiej strony pozostali zawodnicy nie mają takich wyników. Kadra A nie ma dziś zaplecza na odpowiednio wysokim poziomie sportowym. - Wnioski trzeba będzie wyciągnąć po sezonie. Przed jego rozpoczęciem byliśmy wspólnie z Kadrą B w Ramsau, więc widziałem, jak to wszystko wygląda. Najgorsze jest to, że w tej chwili chłopaki nie mają celu na końcówkę sezonu. A wiadomo, że od Pucharu Świata dzieli ich ogromna przepaść. Co gorsza, spadły limity kwotowe, co ogranicza liczbę zawodników, mogących startować w zawodach. A przecież po MŚ jest dobry czas, żeby wdrażać juniorów w poważniejsze zawody. Puchar Kontynentalny nabiera większej rangi, kiedy można z niego przejść do Pucharu Świata.
Najlepszym przykładem kryzysu Kadry B jest - niestety - Andrzej Stękała. W ubiegłym roku wśród Polaków był największym odkryciem Pucharu Świata. Dziś jest bardzo daleko od startów w tym cyklu i zajmuje bardzo odległe miejsce w klasyfikacji generalnej Pucharu Kontynentalnego. Jak ocenia pan jego sytuację? - Andrzeja znam bardzo dobrze. Często do siebie dzwonimy. Jest mi przykro, bo nastawiał się na coś innego. Przez całe lato trenował w Kadrze A. Teraz nie nadgoni już straconego czasu. Trzeba wyznaczyć nowe cele, dobrze się przygotować i ruszyć od nowego sezonu, żeby móc walczyć z zawodnikami, którzy są w wyśmienitej formie. Zarówno Andrzeja Stękałę jak i Jakuba Wolnego na pewno stać, żeby w przyszłości z powodzeniem startować w Pucharze Świata. Jakie są w tym sezonie dalsze plany startowe dla juniorów? - Dla Pawła Wąska są to starty w Pucharze Kontynentalnym. Wyjazd do Stanów Zjednoczonych tym razem odpuścimy, ale Paweł na pewno w najbliższym czasie wystartuje w Brotterode i w Planicy. Jest też przymiarka, żeby walczył o zwycięstwo w klasyfikacji generalnej FIS Cup, dlatego na początku marca przewidujemy wylot do Japonii. A dla reszty? Cóż… W następnym tygodniu na pewno będą starty w Lotos Cup w Szczyrku, w kolejnym tygodniu w Olimpiadzie Młodzieży w Zakopanem, a na koniec w Pucharze Kontynentalnym i mistrzostwach Polski.
Adam Małysz w rozmowie z "Gazetą Wyborczą" powiedział, że mamy dziś zdecydowanie za mało obiecujących juniorów. Że tych 5 chłopaków, którzy byli w Stanach Zjednoczonych, wybrano z zaledwie 15 skoczków, wliczając tych, którzy trenują kombinację norweską. Dla pana ten brak młodych zawodników musi być wyjątkowo odczuwalny. - W Polsce bardzo ich brakuje. W Słowenii jest około 200 zawodników z roczników 1997-1998, którzy skaczą w zawodach. A u nas, w kadrze juniorów A, jest ich... pięciu. Wiadomo, w juniorach B jest ich trochę więcej, a pozostali startują w kombinacji norweskiej. Trzeba się zastanowić, czy w następnym roku nie podjąć szkolenia juniorów już z roczników 2002-2003. Niestety, między nimi została dziura i ciężko będzie to w kolejnych latach nadrobić.
To oznacza, że za 5-10 lat polskie skoki narciarskie mogą mieć duży problem. - Tych zawodników, którzy są w kadrach, nie można skreślać, bo to ciągle młodzi zawodnicy, którzy przez parę lat jeszcze poskaczą. W interesie nas wszystkich jest to, żeby jak najdłużej kontynuowali swoje kariery. Chłopców skaczących na nartach jest po prostu bardzo mało.
Pozostaje mieć nadzieję, że na nowej fali wielkich sukcesów znowu wzrośnie zainteresowanie skokami i ludzie chętniej będą zapisywać dzieci na treningi. - Widzę, że w rocznikach 2003-2006 tych chłopców już jest więcej. Wiadomo jednak, że jest to dopiero selekcja i wielu z nich odpadnie, ale w Beskidach i Zakopanem trochę ich jest. Wiadomo jednak, że później przychodzi szkoła i wielu z nich przestaje trenować. A żeby do wieku seniora zostało ich dziesięciu, to w najmłodszym wieku powinno być ich dwustu albo i więcej. I mam nadzieję, że za parę lat właśnie tak będzie.
Rozmawiał Michał Bugno