Daniel Ludwiński: Urok MŚ, czyli Sara Takanashi jak Paweł Fajdek (komentarz)

PAP/EPA / KIMMO BRANDT / Na zdjęciu: Sara Takanashi
PAP/EPA / KIMMO BRANDT / Na zdjęciu: Sara Takanashi

Sara Takanashi to narciarski fenomen. Japonka fruwa na nartach fantastycznie, ale w piątek ponownie przegrała najważniejszy konkurs sezonu. Nie jest pod tym względem pierwsza i na pewno nie jest też ostatnia.

W tym artykule dowiesz się o:

Pamiętacie ubiegłoroczne rzuty Pawła Fajdka? To była dominacja jakich mało. Nasz młociarz miażdżył konkurencję i wygrywał wszystko co było do wygrania. Na igrzyska do Rio de Janeiro jechał jako murowany faworyt do złotego medalu - dość powiedzieć, że bukmacherzy za każdą postawioną na niego złotówkę płacili tę samą złotówkę z dodatkowymi pięcioma groszami. Jak się skończyło wiemy wszyscy - Fajdek nie wszedł nawet do ścisłego finału. Taka klęska spotkała go nie po raz pierwszy - identyczny scenariusz miał miejsce podczas poprzednich olimpijskich zmagań w Londynie.

Skoki narciarskie kobiet też mają swojego Fajdka. Choć o tym cicho w naszych mediach. Sara Takanashi w Pucharze Świata pobiła już dawno Adama Małysza, a niedawno dogoniła Gregora Schlierenzauera i ex aequo z nim plasuje się na pierwszym miejscu w klasyfikacji wszech czasów pod względem liczby wygranych w zawodach najwyższej rangi. Japonka ma zaledwie 20 lat, a już zwyciężyła w Pucharze Świata 53 razy. Owszem, poziom kobiecych skoków nie jest jeszcze bardzo zaawansowany i dzięki temu wybitna jednostka może dominować w sposób wyjątkowy, ale wyczyny Takanashi i tak są czymś nieprawdopodobnym. Młodziutka narciarka ma takie tempo wygrywania, że w ciągu zaledwie kilku najbliższych sezonów jest w stanie pobić Lindsey Vonn, Ingemara Stenmarka, a nawet Marit Bjoergen i wyśrubować rekord liczby zwycięstw do takiego poziomu, do którego w całym narciarstwie nikt się nie zbliży przez następnych kilkadziesiąt lat, a może już nigdy.

Genialna Takanashi ma jednak piętę achillesową i to bardzo poważną. Co z tego, że w Pucharze Świata wygrywa konkursy jak leci - gdy przychodzi czas mistrzostw świata i igrzysk olimpijskich następuje przemiana mistrzyni w zawodniczkę jedną z wielu. Owszem, Japonka prezentuje się lepiej niż wspomniany Fajdek na igrzyskach, ale nie wyróżnia się na tle innych czołowych skoczkiń. Na mistrzostwach w Val di Fiemme była czwarta, na igrzyskach w Soczi też czwarta, na kolejnych mistrzostwach w Falun druga. Takie wyniki większość rywalek wzięłaby w ciemno, ale Takanashi ma w skokach kobiet status szczególny i ma prawo oczekiwać wygranych.

W piątek w Lahti scenariusz powtórzył się. Japonka zdobyła tylko brąz, a gdyby nie wpadka Maren Lundby, która prowadziła po pierwszej serii, ale zepsuła drugi skok, skończyłaby konkurs bez jakiegokolwiek medalu. Na jej twarzy uśmiech wprawdzie gościł, ale ile można przegrywać wielkie zawody, gdy tej zimy wygrało się dziewięć konkursów Pucharu Świata, a trzecią lokatę można zapisać wśród swoich trzech najgorszych wyników sezonu?

Zobacz wideo: Kamil Stoch: skocznia w Lahti jest bardzo specyficznym miejscem

Takanashi ma swoje przeciwieństwo. Carina Vogt zaledwie dwa razy w życiu wygrała zawody Pucharu Świata, a tej zimy stała na podium trzykrotnie, zawsze na niższych stopniach. Niemka ma jednak w sobie jakąś niezwykłą umiejętność zwyciężania na wielkich zawodach. To ona triumfowała w Soczi, ona była najlepsza na mistrzostwach świata w Falun. Któż mógł więc wygrać w Lahti, jak nie Vogt? Niemka skompletowała swój hat-trick, gdyż zdobyła złoto na wielkich zawodach już trzeci raz z rzędu.

Że to nie do końca niesprawiedliwe? Może i tak, ale na tym polega magia mistrzostw świata, że wszystko rozstrzyga się w ten jeden, jedyny szczególny wieczór. Gwiazdy całego sezonu mają swoje Kryształowe Kule, ale gdyby ograniczyć narciarskie dyscypliny tylko do Pucharu Świata, to zniknęłoby coś wyjątkowego. Poszczególne pucharowe konkursy i biegi po latach zacierają się w pamięci, a te z mistrzostw zapamiętuje się na całe życie. Niespodzianki potrafią być piękne, choć wiążą się oczywiście z czyjąś porażką. Mimo wszystko wierzę, ze Takanashi w końcu swoje złoto dopadnie, bo każda seria wpadek kiedyś musi się skończyć, ale teraz znów nadszedł czas Cariny Vogt. Niemka otarła już łzy szczęścia i może znów wykrzyknąć: chwilo, trwaj!

Daniel Ludwiński

Komentarze (0)