Polscy skoczkowie w sobotniej drużynówce spisali się fenomenalnie. Piotr Żyła, Dawid Kubacki, Maciej Kot i Kamil Stoch już w pierwszej serii "odsadzili" rywali, a w drugiej kontrolowali sytuację. Drugich Norwegów pokonali o 25,7 punktu.
Choć przed ostatnim skokiem konkursu, drugą próbą Kamila Stocha, Polacy mogli być niemal pewni złotego medalu, dopiero po lądowaniu dwukrotnego mistrza olimpijskiego z Soczi na 124,5 metra nerwy się skończyły.
- Poczułem wtedy wielką radość, kamień spadł mi z serca, pojawiła się myśl, że jesteśmy mistrzami świata. Wszyscy znamy możliwości Kamila, ale w warunkach, które nie sprzyjały, przy jakimś ogromnym pechu moglibyśmy stracić ten złoty medal. Mógł pojawić się jakiś mocny podmuch, a takie się w drugiej serii zdarzały. W skokach narciarskich nic nie jest pewne, dopóki zawodnik nie przekroczy linii upadku - mówił po konkursie Kot.
25-letni zakopiańczyk w pierwszej serii uzyskał 130,5 metra i był najlepszy w swojej grupie. W drugiej rundzie, w trudnych, zmieniających się warunkach skoczył dziewięć metrów mniej. Lepsi od niego byli Norweg Daniel-Andre Tande i Niemiec Richard Freitag.
Choć skok Kota był więcej niż wystarczający, by Biało-Czerwoni utrzymali przewagę, on sam demonstrował po nim niezadowolenie. - Czułem, że skok był dobry, ale warunki znowu złe. Miałem nadzieję, że chociaż w tym ostatnim konkursie, w ostatnim skoku, dostanę dobry wiatr i będę mógł się cieszyć lotem. A znowu wiało w plecy i było krócej - wyjaśnił.
Zobacz wideo: MŚ w Lahti: Polscy kibice dziękowali Piotrowi Żyle. "Straciliśmy gardła!"
- Wiedziałem, że to nie zaważy na wyniku i że utrzymamy przewagę, ale wielkiej radości nie było, bo przecież dążymy do doskonałości. Musiałem się potem upewnić, czy to rzeczywiście warunki, czy jakiś mój błąd - dodał piąty zawodnik konkursu na skoczni normalnej i szósty skoczek zawodów na dużym obiekcie.
Kot mówił też o presji, jaka była przed drużynówką na polskich zawodnikach. Złotych medali nie było w konkursach indywidualnych i w kraju w tej sytuacji bardzo liczono na triumf w ostatnich zawodach.
- Z konkursu na konkurs ta presja rosła. Przed tym drużynowym nie mówiono już, że Polacy mogą wygrać, tylko że muszą. Ta myśl siedziała w mojej głowie, ale myślę, że dobrze sobie z nią poradziłem, bo głośno mówiłem, że musimy to wygrać i moje słowa zamieniły się w czyny - wyznał piąty zawodnik klasyfikacji generalnej Pucharu Świata.
- To życiowy sukces nie tylko dla mnie. Może nie dla Kamila, bo on indywidualnych sukcesów ma wiele, ale złota drużynowego nie miał. Dla niego to dopełnienie kariery, dla reszty z nas pewnie największy sukces w karierze, ale też nie ostatnie słowo. Chcemy więcej - podkreślił skoczek, który w sobotę został mistrzem świata.
Z Lahti - Grzegorz Wojnarowski